Zimowa Finlandia cz5

Tsuomasjarvi było ostatnią chatką na znakowanym szlaku. Zaraz za nią narciarski ślad wdrapuje się na wzgórza, dołącza do szlaku skuterowego i znów od niego odbija na koniec jeziora Pulmank- gdzie ma swój oficjalny koniec. My zostaliśmy na skuterowym pakując się przy tym niechcący w stromy zjazd do jeziora. Jose zaliczył tam kilka wywrotek,  ja szczęśliwie zjechałam.  Czekając aż się pozbiera marzłam, więc nawet myślałam czy nie wrócić i nie zjechać z tej pięknej górki jeszcze raz, ale w końcu się nie wyrobiłam. Odpinanie puki troszkę trwało i podeszłam tylko kilkadziesiąt metrów zanim nadjechał. Na jeziorze wiało, padał śnieg. Parę kilometrów dalej rozbiliśmy namiot na dróżce do jakiś letniskowych domków, którą wcześniej przejechał skuter ubijając śnieg. Las wokół był gęsty i stromy, a nocleg na jeziorze jakoś nas wcale nie kusił. Holender spotkany w Tsarajarvi opowiadał, że lód w tym roku rozwarstwiony i cienki- w chatkach były piki do kruszenia przerębli i nasi rozmówcy wykorzystywali je codziennie pobierając prawdziwą wodę. Nie tyle baliśmy się, że coś się pod nami zarwie- utrzymywało przecież pędzące skutery, tylko, że będzie stękać i pracować nocą, nie dając nam spokojnie spać. Poza tym w lesie było cieplej, zaciszniej.

Następnego dnia znów trzeba było się wydostać z jeziora, podejście znów strome, zalodzone i ciężkie pomimo fok. Dalej piękne widoki i znakowany tyczkami skrót do chatki nad Nuorgam. Doszliśmy wcześnie, ale nie schodziliśmy już do wsi. Od walki ze stromiznami, od szarpania z uciekającą z trawersów pulką bardzo bolały mnie plecy, a chatka chociaż cienkościenna (to kota- drewniana budowla przypominająca wielki namiot) wydawała mi się bardzo wygodna. Jose szybko rozpalił piecyk, było cieplutko, liczyłam, że się tam wyśpię na zapas. Nie udało się. Nie wiem czemu nie mogłam spać, pomimo dodatkowych przeciwbólowych tabletek. Może winne było zimno (temperatura nocą spadła poniżej zera), może twarde ławeczki. Leżenie było chyba najtrudniejsze, może poza wstawaniem w namiocie. Dopóki szłam było ok, ale nie dało się przecież iść przez cały czas …

Zasnęłam dopiero nad ranem, a tuż przed  świtem obudził mnie łomot. Ktoś tłukł pięścią w nasze drzwi.

Share

zimowa Finlandia cz4

To był nasz najpiękniejszy dzień. Opisałam go już więc nie powtarzam. Szliśmy przez wzgórza porośnięte rzadko brzózkami, w południe przekroczyliśmy równie oszroniony płot- granicę reniferowych pastwisk- na wschód Sevettijarvi na zachód – Utsjoki. Dla nas płot był tylko ciekawą, pięknie obrośniętą lodem konstrukcją dla mijanych po drodze ludzi- wędkarza, panów z Sevettijarvi- granicą światów. -Tam dalej to już nie wiemy tam Utsjoki… Laponia jest podzielona na wielkie, nawet kilkuset kilometrowe obszary należące do kolektywów. Renifery wypasa się tam wspólnie, niby nie ma przy nich dużo roboty, ale hodowcy są zajęci przez cały rok. Teraz, zimą rozwozili po lasach baloty z sianem. Część zwierząt zostanie dzięki nim wyłapana, sprzedana, pewnie zjedzona. Wiosną, która tu zacznie się w maju urodzą się młode. Renifery nie wymagają przy tym ludzkiej pomocy. Młode dostają tylko szczepionkę- jeden raz. Zwierzęta żyją w zasadzie dziko. Nie chorują. Jedyne co im czasem dokucza to mucha składające jaja w gardłach- powodująca, że kaszlą i komary równie przykre dla ludzi. W Laponii jest oczywiście trochę drapieżników i część zwierząt regularnie pada ich łupem. -Tak już jest- jak to określił opowiadający nam o swojej pracy hodowca. Jesienią zwierzęta schodzą z gór do bardziej zacisznych lasów, wiosną znów wychodzą wyżej w poszukiwaniu ulubionych mchów. Pokrywa śniegowa w Laponii nie jest zwykle bardzo gruba. Sięga ok 30-50 cm więc uzbrojony w kopyto zwierzak może się szybko dostać do dna. Widzieliśmy mnóstwo takich dołków dziwiąc się cóż to udało się w takim czymś zjeść. Renifery chodziły po wzgórzach, zebrane po kilka, kilkanaście sztuk i na nasz widok oddalały się bez paniki.

Wieczorem, już długo po zmroku, ale jeszcze w resztkach błękitnego światła dotarliśmy do najlepszej znanej nam fińskiej chatki- Tsuomasjarvi. Miała gigantyczny przedsionek z toaletą- czyli nie trzeba było wychodzić na dwór. Fantastycznie, bo nadal było lodowato. Jako, że była to ostatnia chatka na szlaku stało tu też sporo przydatnych rzeczy w tym butle z resztkami gazu.

 

 

Share
Translate »