Rano otoczenie Torsbu nie przypominało już oczyszczalni ścieków. Lodowe kwiaty, które wyrosły na Tordsvatnet nocą podobały się nawet Lidce. Błoto zamarzło, a dalsza część szlaku- trawers wielkiego jeziora był wygodny i bardzo ładny. Niepokoił nas tylko bardzo silny wiatr. Tuż za końcem rozlewiska ścieżka zaczyna się wdrapywać na skały przechodząc przez niewysoką przełęcz. Zanim tam dotarłyśmy wiatr nagonił sporo chmur, a na niebie pojawiło się ogromne halo- rozszczepienie światła w warstwie lodowych chmur. Było tak wielkie, że nie zmieściło się w mój obiektyw (28 mm). Towarzyszyło nam przez prawie godzinę i było jedyną piękną rzeczą, którą tam zobaczyłyśmy. Zawiłe podejście przez chaotyczny skalny rumosz w większości przykryty nadtopionym śniegiem. Niebo ponure i szare, tarmoszący nami wiatr i podstępne śniegowe dziury. Tym większe wrażenie zrobił widok po drugiej stronie grani. Wielkie turkusowe jezioro, śnieżne tunele wyżłobione przez rzekę i płaty czyściutkiego śniegu, przez które prowadził wyraźny ślad. Wszystko to na tle najwyższych szczytów Reinheimen- Karitinden (1982 m npm) i Tordsnose ( 1975 m npm) w całkiem zimowej scenerii.
Szlak schodzi dalej stromo do Veltdalshytta- tak wynika z mapy, w rzeczywistości nad Veltdalsvatnet (sztucznym, ale imponującym stawem wśród szkierów) stoi kilka czy nawet kilkanaście domków należących do różnych klubów. Jeden z nich- ogromny był otwarty i pomimo samoobsługowego charakteru typowego dla Norwegii była w nim obsługa. Pan Schroniskowy pozwolił nam zjeść wewnątrz przy stole (za gotowanie musiałybyśmy zapłacić 70 koron więc zrezygnowałyśmy), przeczekałyśmy w ten sposób lodowaty deszcz. Schronisko należące do AST ( Alesund-Sunamore-Turist coś tam…) było pełne. Pierwszy raz widziałyśmy w norweskich górach taki tłok.
Wyjaśnienie tego zjawiska nie było trudne. Zejście w stronę Reindalseter prowadzi przez piękny polodowcowy cyrk- najładniejsze miejsce, które widziałyśmy tego lata. Dolina opada pod urwiskiem Karitinden, rzeka zwykle wbita w kanion spowalnia kilkukrotnie tworząc stawy, a ciągły śnieg ustępuje miejsca zielonym roślinom.
Rozbiłyśmy namiot na cudownie miękkim podłożu- gęstych zaroślach karłowatych brzóz na jednym z progów doliny. Na zejściu prawie nie ma namiotowych miejsc. Dosłownie wszędzie płynęła woda- naszą „kępkę brzóz” też okrążał strumyk, ale ani on, ani bardzo silny wiatr zupełnie nam nie przeszkodziły. Wyspałyśmy się tam wspaniale.