Jostedalsbreen Norwegia lipiec 2014 cz8

Zejście do Arentzbu nie było tak szybkie jak się spodziewałam. To podmokły, poprzecinany strumieniami teren. Przełażąc przez jedną z rzeczek spotkałam dwóch młodych Holendrów (z wędką), pogadaliśmy chwilkę.  Pół godziny później minęłam też wystraszoną Niemkę. Szła bez plecaka, powiedziała, że się tylko trochę pokręci i nie odejdzie daleko od schroniska. Wszytko jej się tam wydawało przerażające i dzikie. Mój widok chyba ją troszkę pocieszył. Była w górach pierwszy raz sama, więc wyrecytowałam jej jednym tchem większość niezawodnych porad, którymi Was uraczyłam w pierwszych wpisach tego bloga. Rozbawiła mnie stwierdzeniem- przechodzić rzekę w sandałach? Nikt mi o tym nie powiedział! Mam nadzieję, że jakoś dała radę.

IMG_1246

Na wysokości schroniska jest most,  dalej szlak schodzi w bardzo mokrą dolinę wzdłuż  rozlewisk rzeki i stawów. Po drodze widziałam jedną z antycznych pułapek na renifery- na zdjęciu powyżej.

Zrobiło się strasznie gorąco. Upał, wilgoć, gęste krzaki. Potem niespodziewanie bardzo strome i słabo oznakowane podejście. Kilkaset metrów  w górę ( nie ma wody), a za tym piękny, nagrzany stawek. Oczywiście zrzuciłam ubranie i hyc… a tu niespodzianka.  Bagniste, bardzo miękkie dno.  Po kolana. Urwało mi pasek od sandała. Przywiązałam sznureczkiem, wytrzymał. Wykąpana wysuszyłam się na słońcu w osłoniętym zacisznym grajdołku. Nie zauważyłam burzowej chmury.

IMG_1257

Ulewa dorwała mnie kilkaset metrów dalej. Temperatura spadła z 30-tu paru stopni do kilku. Padał grad. Moja spódniczka- ratunek przed upałem zmokła i kleiła mi się do nóg.  Z peleryny lało się strumykami do butów. Nie doceniłam chmury i nie założyłam nieprzemakalnych spodni. Naprawiłam to z godzinę dalej nad rzeką. I tak trzeba się było rozebrać. Zmętniały od deszczu strumień dał się pokonać dopiero kilkaset metrów powyżej miejsca gdzie go przecinał szlak.  Pogoda nie poprawiła się już , ale grzmoty ucichły, a deszcz stopniowo przechodził w mżawkę. Wieczór był ładny, suchy i kolorowy. Znalazłam piękne i miękkie miejsce na górce pełnej kremowych porostów.  Mokrych, ale nie bagnistych. Byłam zmęczona. To długi dzień pełen skalistych wymagających kluczenia miejsc i płatów śniegu. Szlak przechodzi przez wielką i wezbraną rzekę (letni most pozwala przejść największy nurt, dalej trzeba skakać), trawersuje urwisty brzeg wielkiego jeziora Lerivatnet,  przecina skalisty grzbiet i zbiega łagodnie wzdłuż polodowcowych stawów. Śnieg bywa miejscami bardzo stromy, a ścieżka niewidoczna. To chyba nie jest popularna droga. Łatwiej jest zejść  z Arentzbu przez Morkrisdalen.

Nocowałam nad jeziorem Gravadalsvatnet dokładnie na końcu mapy Jostedalsbreen obejmującej też Breheimen (chyba właśnie przez nie przeszłam). Dalej zaczynało się Sognefjell (już na mapie Jotunheimen)- czyli zupełnie inna bajka.

 

Share

Jostedalsbreen, Norwegia 2014, cz 7

Z opóźnieniem wracam do przerwanej relacji. Gdzieś mi się zapodziała mapa, ale odnalazłam :).

Rano czekało mnie łatwe i niezbyt strome podejście w skalistym, dzikim terenie. Jęzor lodowca,  tak piękny wieczorem, widziany z góry bardzo zmalał. Przełęcz okazała się bardzo szeroka. Nawet nie zauważyłam kiedy przeszłam na drugą stronę. Po prostu rzeka zmieniła kierunek :)

Schronisko Sprongdalshytta było oczywiście zamknięte, zajrzałam tam tylko z ciekawości. To kawałek za rozwidleniem szlaków. Za budynkiem jest ścieżka prowadząca w dół do Jostedalen. Moja droga wymagała pokonania rzeczki- małej, ale nie do przeskoczenia (sandały) i wspięcia się na skaliste, częściowo zaśnieżone zbocze. Wydawało się bardzo strome, ale nie było tam żadnych problemów. Sporo kopczyków, trasa rozsądnie odsunięta od urwiska.

Wyżej przez kilka godzin szłam wzdłuż ciągu pięknych błękitnych stawów w otoczeniu lodu i skał. Na zejściu (o dziwo) spotkałam dwójkę Norwegów. Martwili się, że tak jeszcze daleko. Szli do zamkniętego schronu, potem do Mysubytta i dalej w dół do Sotta. Straszyli, że nie zdążę na noc do Arentzbu. Nie martwiłam się, bo wcale mi na tym nie zależało. Wolałam przenocować wysoko, w miejscu z dalekim widokiem- na zboczu powyżej schroniska. Ten odcinek okazał się dość popularny, następnego dnia mijając Artntzbu spotkałam jeszcze dwóch Holendrów i bardzo wystraszoną Niemkę.

Po zejściu z ciągu wysokich dolinek szlak przecina szeroką i zimną, ale nie niebezpieczną rzekę i schodzi łagodnie wilgotnym zboczem wzdłuż mocno przerobionej przez lodowiec doliny. Krajobraz miejscami przypomina plac budowy. Hałdy ziemi, bezładne sterty kamieni, urwane skarpy. Poczułam się lepiej widząc zieleń. Na biwaku troszkę mnie męczyły komary (całe zbocze jest bagniste i mokre), ale daleko na horyzoncie pokazał się pięknie oświetlony masyw Hurungane, do którego zmierzałam od kilku dni.

Noc w tym wysokim i odkrytym miejscu była wyjątkowo przejrzysta i jasna, a przewiew troszkę zniechęcał owady. Rano okazało się że czym niżej tym ich niestety więcej i więcej.

Share
Translate »