znów do Norwegii!

Pewnie zwariowałam… albo to przejściowa choroba, tak czy siak wracam do Norwegii. Mam bilet na jutro rano. Lecę do Oslo (znów prawie za grosze), dalej chciałabym pojechać stopem. Nie mam planów, tylko kilka marzeń.

Najważniejsze to spokojnie fotografować. Pobawić się nowym (dla mnie, bo w rzeczywistości starym) aparatem. Tym razem cyfrowym . Nie pędzić, nie spieszyć się. Niczego się nie spodziewać. Mam nadzieję, że opinie jakoby autostop w Norwegii nie bardzo działał, okażą się wyssane z palca. Na krótkie dystanse podróżowało nam się z Jose nie najgorzej, jednej osobie pewnie pójdzie lepiej. Chciałabym wrócić w miejsce gdzie skończyliśmy wędrować i odwiedzić człowieka, którego tam poznaliśmy. Jak pewnie zauważyliście „zbieram” ludzi. Warto, bo prawie wszyscy, których kiedykolwiek poznałam w górach, okazywali się interesujący, a nasze kontakty wytrzymywały lata (najlepszy przykład- mąż poznany w szałasie na Rusinowej Polanie 30 lat temu:))

Kristoffer trafił nam się w dolinie Utladalen. Nie opisałam Wam jeszcze Jotunheimen, ale na pewno to po powrocie zrobię. Przez 8 dni szliśmy z Lom na południowy zachód z zamiarem dotarcia do fiordu. Nigdy jeszcze nie widziałam zachodniego wybrzeża Norwegii i nie bardzo wiedziałam czego się po nim spodziewać. W tym marszu na zachód było więc trochę magii.

Rano ostatniego dnia spotkaliśmy dwóch chłopaków, objuczonych jak my. Góry były jeszcze bezludne więc pogadaliśmy trochę, a potem schodziliśmy razem.

AA042A

Mniej więcej w tym miejscu,  z pięknym dalekim widokiem jeden z nich oznajmił: Zwariowałem. Kupiłem kemping Utladalen! Od jutra jestem nowym właścicielem!

Nic takiego, ludzie kupują różne rzeczy, w decyzji Kristoffera było jednak drugie dno. Mieszczuch z Bergen postanowił przeistoczyć się w górskiego człowieka. Wystartował w jakiś zawodach, zobowiązując się do przejścia w tym sezonie ponad 1200 km. Zaczął wiosną. Już w czerwcu spodobał mu się stary kemping. To miejsce chyba nie jest żyłą złota. Skromne, staroświeckie, niedrogie. Pięknie położone.

Jestem bardzo ciekawa jak to się rozwinie. Kriss pisał żeby przyjechać i pomóc w obfotografowaniu okolicy, wysłałam zdjęcia, które już zrobiłam schodząc. Może teraz dorobię coś jeszcze. Pewnie zostanę chwilkę i pójdę dalej… albo będę wychodzić na parę dni i wracać. Jeszcze nie wiem. Utladalen to piękna dolina. Miejsce gdzie opada (do morza) urwisty masyw Hurungane i uznany za najpiękniejszy w Norwegi wodospad -Vettisfossen. Mam nadzieję, że latem nie ma tam wielkiego tłoku. Pobliskie Ovre Ardal nie wyglądało mi na turystyczną mekkę.

Zabieram nie całkiem schodzoną mapę Jotunheimen (czasu zabrakło), EOSa 5D, kilka obiektywów i statyw…To miłe, mieć miejsce gdzie można w razie czego zostawić nadmierny bagaż, zgrać zdjęcia czy naładować baterie. Myślicie, że powinnam też wziąć mój ulubiony analogowy korpus? Waham się jeszcze, bo przeraża mnie waga, z drugiej strony boję się, że cyfrowe zdjęcia nie oddadzą charakteru tych miejsc.

Jeśli będę miała dostęp do internetu coś Wam jeszcze stamtąd napiszę … albo wyślę jakieś nowe fotki… Gdyby ktoś miał ochotę mnie spotkać- wiecie gdzie jestem. Wracam na początku sierpnia :).

Share

Rondane 2014 cz4-Rondvassdalen

Po nierównej nocnej walce z wichurą zmordowani i niewyspani postanowiliśmy poddać się i zwinąć namiot. Padało, ale co tam. Mieliśmy dość.

Zanim się spakowaliśmy huragan odgryzł się nam się jeszcze raz. Nasz namiot nie ma sypialni tylko lekką moskitierę (zintegrowaną z podłogą), której zresztą zwykle nie bierzemy- sypiamy na ziemi. Tym razem wzieliśmy ze względu na komary, kleszcze i podmokły grunt. Wichura hulała wewnątrz na całego. Bladym świtem spod niedopiętej moskitiery wyssało płaszcz przeciwdeszczowy Jose. Moja wina, to ja zostawiłam pięciocentymetrową szczelinę i to ja w związku z tym wyskoczyłam w skarpetach na deszcz. Dogoniłam, odzyskałam, a chwilkę potem, kiedy się pakowaliśmy znów pobiegłam za toczonym przez wiatr (po płaskim!) plecakiem… Płaskie niestety nie było nieskończone, dalej wezbrana rzeka… Chwilka grozy, połapaliśmy plecaki, zdusiliśmy płachtę namiotu, ogarnęliśmy się i zamiast brnąć ambitnie na ośnieżony i wygłaskiwany przez wiatr szczyt zdecydowaliśmy się podejść doliną.

Było pięknie. Naprawdę. Chyba znacznie ciekawiej niż wśród pokruszonych głazowisk na górze. Na skrzyżowaniu dolin Langglupdalen i Rondvassdalen (bo nie można tego w żaden sposób nazwać przełęczą) minęliśmy dwie bardzo spieczone dziewczyny z ogromnymi plecakami. Nocowały w pięknym biwakowym miejscu nad jeziorem. Popularny latem szlak skończył się na przystani (w sezonie dalej płynie się statkiem), a my wdrapaliśmy się na zaśnieżone zbocze trawersując urwisty brzeg Rondvatnet.  Położone na drugim końcu wąskiego jak fiord jeziora schronisko Rondvassbu było zamknięte. Droga pusta, parking bezludny. W letniskowej miejscowości Mysuseter złapaliśmy stopa, a niedługo potem w Ota autobus do Lom. Wcześniej drugiego stopa od razu w Jotunheimen (tylko spytałam o autobus :)), ale z braku gazu i mapy nie mogliśmy niestety skorzystać. Bardzo nam był potrzebny outdoorowy sklep. Pewnie jest jakiś w Ota, ale było już na to za późno. Znaleźliśmy tylko czynny supermarket (Rema 1000 niedaleko stacji po drugiej stronie torów).

To tyle jeśli chodzi o Rondane. Piękne góry prawda? Bardzo szkoda mi było z nich schodzić…

Share
Translate »