Pireneje wrzesień cz9 Lac Pouchergues

Zastanawiałam się czy opisać ten dzień. Byliśmy  zawiedzeni, że nie udało nam się zamknąć pętli i zejść pod Pic Hourgade do cabane Ourtiga. Powrót nad Lac Caillaouas oznaczał powtórzenie trasy do schroniska la Soula, którą podeszliśmy pierwszego dnia.  A jednak postanowiłam napisać,  ta nisko położona droga to piękna i łatwa pętelka łącząca dwa duże jeziora. Dobra jako jednodniowa wycieczka.

Zejście nad jezioro poszło nam sprawniej niż podejście. Poszliśmy wyżej i udało nam się nie wpakować w stromizny.

Przechodząc koło tamy z ciekawości zajrzeliśmy do Cabane Caillaouas, w której nocowałam kilka lat temu. Teraz była zamknięta.

Otwartą pozostawiono tylko zrujnowaną salę, pozbawioną stołu i łóżek. Trochę szkoda, bo ta zamknięta była dużo cieplejsza. W tej nie da się szczelnie zamknąć drzwi.

Postanowiliśmy od razu nie schodzić, ale pójść trochę w kółko wyższym wariantem HRP i popatrzeć jeszcze na Cyrk Clarabide od dołu. W tamtym rejonie jest kilka ciekawych dróg, i chcieliśmy je porównać z wydrukowaną mapką z Olliviera.

Ścieżka łączące jeziora została wykuta w skale przy budowie tam. Są na niej pozostałości torów kolejki, ruin i kilka (zamurowanych) tuneli. Jest też budynek na oko zagradzający drogą, ale po bliższym zbadaniu przechodni. W razie załamania pogody można się tam schować pod dachem.Warunki nie gorsze niż w cabanie. Dla pracowników firmy energetycznej urządzono tam wygodny pokój, ale był zamknięty na klucz ( … żeby nie było ponuro, klucz pozostawiono w zamku. Pireneje to przecież bezpieczne miejsce :))

Po zakręcie gdzie ścieżka mija współczesne rury, wychodzi się na trawers piarżystego zbocza z widokiem na Pic Bucheret i grań Bachimala.

W kilku miejscach szlak przebija się przez skały, a pod nogami straszy przepaść,

to nic trudnego- przy odrobinie uporu można by się tam poruszać rowerem i tylko w kilku miejscach trzeba by go było nieść.

Lac Pouchergues ma malutką tamę. Teraz był wypełniony tak, jakby go nie spiętrzono. Na mapie zaznaczono nad jeziorem schron. Nie znaleźliśmy go i dopiero na zdjęciu (wyżej) dopatrzyłam się czegoś co chyba wygląda jak cabana- jest znacznie wyżej niż staw.

Jezioro było piękne i dzikie. Na całej łatwej i popularnej trasie spotkaliśmy tylko dwie pary.

Zeszliśmy potem na dno doliny i żeby nie powtarzać trasy  sprzed tygodnia, poszliśmy jakimś wariantem ścieżki schodzącej po przeciwległym zboczu. Też ładnie.

Przy figurce Matki Boskiej obejrzeliśmy jeszcze raz tabliczkę pokazującą Port Caillaouas i Port Enfer, ale niewiele z niej wynikało. Podczas robienia umieszczonego na tabliczce zdjęcia nasza ścieżka była w chmurach :) …Chociaż jeśli się dokładnie przyjrzeć widać grzbiet, który nas zawrócił… nie widać tylko gdzie trzeba było pójść w górę czy w dół? :)

Co potem? zeszliśmy na Pont de Prat, złapaliśmy stopa do samochodu zostawionego przy Pont de Chevres, zjechaliśmy do Loudenvielle, zrobiliśmy zakupy, a ja naładowałam telefon… Nic takiego, ale zeszło nam na to kilka godzin. Musiałam się jeszcze przepakować. Zostawiłam trochę niepotrzebnych rzeczy między innymi raki i kask, a zabrałam jeszcze mniej potrzebny stelaż do biwakowego worka w teorii mający z niego robić jednoosobowy namiocik. Dopchałam mapami i jedzeniem na kilka dni i zrobiło się bardzo ciężko :)

Share

Pireneje wrzesień cz8 Lac Caillaouas

O świcie jezioro marszczyło się i wyglądało inaczej niż nocą. Wiało, morze chmur rozpłynęło się w czystym wrześniowym powietrzu. Kałuże pozamarzały, na skałach osiadł szron.

Trasa na Col Pouchergues (znaleziona w przewodniku Olliviera) powinna odchodzić w prawo gdzieś na wysokości jeziora. Nie było ani jednego kopczyka więc długo kluczyliśmy szukając jakiegokolwiek śladu wejścia. Kopczyki znaleźliśmy dopiero piętro wyżej w zwalisku wielkich bloków. Dalej oznakowania też nie było, ale zrozumieliśmy logikę ścieżki.

To droga kóz. Prowadzi od jednego skrawka trawki do kolejnej zielonej wyspy w morzu kamieni. Idzie niemal po poziomicy po skalistym balkonie wypiętrzonym powyżej Cyrku Clarabide. Za ostatnią płaską trawką na krótkim fragmencie ostro się wspina, a potem trawersuje skalne zwalisko w stylu „ratuj się kto może”. W kluczowych punktach postawiliśmy kilka kopczyków, w zwalisku nie było sensu, to nic stabilnego, nasze znaki nie przetrwałyby długo.

Przełęcz Pouchergues to szerokie siodło ze śladami wyschniętych jeziorek pośród płatów śniegu. Piękne miejsce z panoramicznym widokiem na trzy strony. Droga w dół nie prowadzi jednak (co widać choćby na zdjęciach z Pic Spijeoles) prosto w dół,  jak na jednej z naszych map (Editorial Pireneo), ale tak jak zaznaczono na nowej mapie IGN (seria „100”- czyli 100 osób doniosło, że da się tamtędy przejść :)) Trzeba iść szerokim łukiem w kierunku Gourg Blanc i zacząć schodzić dopiero po wielkim kamiennym rumowisku prowadzącym prawie na sam dół.

Z daleka widać tyczkę na trasie HRP. Nie ma oznakowania, ale postawiliśmy kilka kopczyków. Na dole pojawia się mnóstwo chaotycznie pobudowanych kopczyków i kilka wariantów drogi. To bez znaczenia, wszystkie prowadzą w to samo miejsce do dużego zielonego jeziora (lac Milieu). Od tego miejsca pojawia się również i ścieżka. Fragment trasy, który przeszliśmy od rana Ollivier ocenia na T3/T4.

HRP mija lewy brzeg rozlanego szeroko jeziora Lac Mileu, a potem schodzi na niższy próg.

Byłam tu już, ale wtedy wokół leżał mokry śnieg i jezioro Iscolts wyglądało raczej zwyczajnie. Teraz  świeciło jaskrawym turkusem. Nie wiedziałam, że jest takie piękne.

Szlak HRP schodzi jeszcze niżej aż do tamy jeziora Caillaouas.  Z wysoko zawieszonego trawersu zamiast pięknego widoku mogliśmy jednak podziwiać tylko resztkę turkusowej wody na dnie pustego zbiornika. Nie zrobiłam zdjęć. Zeszliśmy aż do jeziora, przeszliśmy przez tamę i zaczęliśmy podchodzić na Port Caillalaouas. Początkowo po bardzo stromych trawkach, potem już łatwiej. Trasa jest bardzo słabo oznakowana, znaleźliśmy tylko kilka kopczyków i w efekcie poszliśmy źle. „Prawdziwa” droga nie jest aż tak trudna jak ta gdzie się władowaliśmy. Po pokonaniu pierwszego, bardzo stromego odcinka wychodzi na łagodniejsze trawki. Na wysokim piętrze pod samą przełęczą jest źródło.

Odcinek za Port Caillaouas – trawers do Port Enfer oznaczono w przewodnikach jako T6.

Okazał się upiornie stromym trawersem bez ścieżki i bez żadnych znaków. Początkowo widać było jeszcze wydeptany w trawkach szlak kóz, potem rozmyło się i to.

Doszliśmy do miejsca gdzie stok stromo opadał i nie udało nam się wymyślić gdzie iść- nie wiedzieliśmy -w górę czy w dół.  Było już za późno, żeby eksperymentować. Zawróciliśmy i znów musieliśmy iść przez upiorne trawki ponad tysiącmetrowym urwiskiem. Tym razem poszło szybciej. Trochę mnie to nauczyło. Twardy but całkiem nieźle trzyma się traw. W miękkich podeszwach nie miałabym tam żadnych szans. Jose, który znacznie częściej niż ja chadzał po takich drogach nie bał się tam wcale, ja początkowo nawet bardzo.  Szkoda, że nie udało nam się dokończyć trasy. Nie dowiedzieliśmy się w ten sposób czy da radę przejść z plecakiem trasę o trudności T6…. następnym razem spróbujemy z drugiej strony :)

Wróciliśmy aż na przełęcz, bo na trawersie nie byłoby gdzie rozbić namiotu, a potem, zanim się całkiem ściemniło, zdążyliśmy jeszcze znaleźć płaski teren niedaleko źródła. Strasznie wiało, ale rano wstał piękny dzień. Niestety dla Jose już ostatni. Kończył mu się urlop i musiał wracać do Saragossy. Ja miałam jeszcze prawie 10 dni.

Share
Translate »