moje fotografowanie

Jakiś czas temu Radek wpisał mi taki komentarz, może teraz  uda mi się na niego odpisać : „Chętnie poczytał bym też o Twoim warsztacie fotograficznym (…)  chętnie poznałbym Twoje zdanie na temat parametrów ulubionego obiektywu, albo jak sobie radzisz ze zdjęciami w deszczu.”

Hmm…zdziwicie się, ale dopiero chcąc odpowiedzieć na to pytanie poszłam obejrzeć swój aparat fotograficzny. To Canon EOS 500. Mam go co najmniej od 17 lat, może już więcej. Nie jest cyfrowy. Wielokrotnie zamókł ( zamokliśmy razem) nie raz już spadł (a parę razy spadliśmy razem). Ma przeciętny obiektyw z zoomem (28-80) i stosunkowo mało rożnych funkcji. Używam trzech.

Noszę filtr UV i polaryzacyjny, nic wymyślnego, nie były drogie. Jeśli są zbyt ciemne,  zdejmuję je. Używam filmów Kodac Color zwykle 200 a czasem 400 ISO. Jadąc w góry zimą, kupuję profesjonalne filmy Portra 400. Ich wadą jest wysoka cena. Czasem fotografuję w czerni i bieli. Filmy i ich wywoływanie nie są tanie, ale mam szczęście przyjaźnić się z prawdziwym fotografem (a ostatnio już nawet z dwoma). Mariusz od lat zachęca mnie do fotografowania na filmach, a potem je niedrogo wywołuje. Nie wiem czy umiałabym zrobić podobne zdjęcia aparatem cyfrowym. Lubię lustrzanki i patrzenie na świat przez obiektyw.

Mam cyfrową lustrzankę Canona (też starą), ale za nią nie przepadam. W góry noszę tylko mój  „prawdziwy” aparat. Jest lekki, a dzięki temu, że ma mało elektroniki, nie szkodzi mu ani deszcz ani wstrząsy. Ma dobry obiektyw, rozumiemy się. To tylko tyle.

Podobno zdjęć nie robią aparaty tylko fotografowie…. ja się do mojego starego aparatu przywiązałam i nie chciałabym go na nic zamieniać.

Jak sobie radzę ze zdjęciami w deszczu? Tak jak i z samym deszczem- moknę. Aparat staram się jak najczęściej chować, a bardzo mokry wycieram (zwykle szalikiem albo rękawem :))

Najtrudniejsze są dla mnie zdjęcia w ciemności, bo mój obiektyw nie jest jasny, a statywu nie noszę. Pomimo to czasem się udają z ziemi albo z jakiegoś płaskiego kamienia. Jeśli nie widzę na nie szansy nie robię. Ogólnie robię kilkanaście klatek dziennie, więc wcale nie dużo… chociaż po 2,5 miesiącach chodzenia po górach trochę się zawsze tego uzbiera.

Fotografując staram się oddać nastrój. Otwieram migawkę tylko wtedy kiedy coś mnie porusza. Starannie (i pewnie bardzo długo) wybieram punkt widzenia (często siadam czasem nawet leżę, czasem muszę się na coś wspiąć). Zdarza mi się opóźniać marsz czekając aż się przesunie jakiś obłoczek. Lubię spać w górach i wstawać przed świtem, żeby załapać światło poranka. Obawiam się, że to raczej nic niezwykłego :)

Share

Pireneje wrzesień cz9 Lac Pouchergues

Zastanawiałam się czy opisać ten dzień. Byliśmy  zawiedzeni, że nie udało nam się zamknąć pętli i zejść pod Pic Hourgade do cabane Ourtiga. Powrót nad Lac Caillaouas oznaczał powtórzenie trasy do schroniska la Soula, którą podeszliśmy pierwszego dnia.  A jednak postanowiłam napisać,  ta nisko położona droga to piękna i łatwa pętelka łącząca dwa duże jeziora. Dobra jako jednodniowa wycieczka.

Zejście nad jezioro poszło nam sprawniej niż podejście. Poszliśmy wyżej i udało nam się nie wpakować w stromizny.

Przechodząc koło tamy z ciekawości zajrzeliśmy do Cabane Caillaouas, w której nocowałam kilka lat temu. Teraz była zamknięta.

Otwartą pozostawiono tylko zrujnowaną salę, pozbawioną stołu i łóżek. Trochę szkoda, bo ta zamknięta była dużo cieplejsza. W tej nie da się szczelnie zamknąć drzwi.

Postanowiliśmy od razu nie schodzić, ale pójść trochę w kółko wyższym wariantem HRP i popatrzeć jeszcze na Cyrk Clarabide od dołu. W tamtym rejonie jest kilka ciekawych dróg, i chcieliśmy je porównać z wydrukowaną mapką z Olliviera.

Ścieżka łączące jeziora została wykuta w skale przy budowie tam. Są na niej pozostałości torów kolejki, ruin i kilka (zamurowanych) tuneli. Jest też budynek na oko zagradzający drogą, ale po bliższym zbadaniu przechodni. W razie załamania pogody można się tam schować pod dachem.Warunki nie gorsze niż w cabanie. Dla pracowników firmy energetycznej urządzono tam wygodny pokój, ale był zamknięty na klucz ( … żeby nie było ponuro, klucz pozostawiono w zamku. Pireneje to przecież bezpieczne miejsce :))

Po zakręcie gdzie ścieżka mija współczesne rury, wychodzi się na trawers piarżystego zbocza z widokiem na Pic Bucheret i grań Bachimala.

W kilku miejscach szlak przebija się przez skały, a pod nogami straszy przepaść,

to nic trudnego- przy odrobinie uporu można by się tam poruszać rowerem i tylko w kilku miejscach trzeba by go było nieść.

Lac Pouchergues ma malutką tamę. Teraz był wypełniony tak, jakby go nie spiętrzono. Na mapie zaznaczono nad jeziorem schron. Nie znaleźliśmy go i dopiero na zdjęciu (wyżej) dopatrzyłam się czegoś co chyba wygląda jak cabana- jest znacznie wyżej niż staw.

Jezioro było piękne i dzikie. Na całej łatwej i popularnej trasie spotkaliśmy tylko dwie pary.

Zeszliśmy potem na dno doliny i żeby nie powtarzać trasy  sprzed tygodnia, poszliśmy jakimś wariantem ścieżki schodzącej po przeciwległym zboczu. Też ładnie.

Przy figurce Matki Boskiej obejrzeliśmy jeszcze raz tabliczkę pokazującą Port Caillaouas i Port Enfer, ale niewiele z niej wynikało. Podczas robienia umieszczonego na tabliczce zdjęcia nasza ścieżka była w chmurach :) …Chociaż jeśli się dokładnie przyjrzeć widać grzbiet, który nas zawrócił… nie widać tylko gdzie trzeba było pójść w górę czy w dół? :)

Co potem? zeszliśmy na Pont de Prat, złapaliśmy stopa do samochodu zostawionego przy Pont de Chevres, zjechaliśmy do Loudenvielle, zrobiliśmy zakupy, a ja naładowałam telefon… Nic takiego, ale zeszło nam na to kilka godzin. Musiałam się jeszcze przepakować. Zostawiłam trochę niepotrzebnych rzeczy między innymi raki i kask, a zabrałam jeszcze mniej potrzebny stelaż do biwakowego worka w teorii mający z niego robić jednoosobowy namiocik. Dopchałam mapami i jedzeniem na kilka dni i zrobiło się bardzo ciężko :)

Share
Translate »