Pireneje grudzień, les Angles

Pomimo tego, że pan schroniskowy w Conangles odradzał, o świcie wyszłam GR11 do Les Angles. Nie byłam pewna jak pójdę dalej, w razie gdyby wysoko zrobiło się trudno, miałam zamiar zejść i pójść do Benasque drogą trawersującą Val Castanesa.

Widny, bukowy las  pięknie posrebrzała szadź. Wielkie skalne bloki porastał żywo-zielony mech, co jakiś czas trafiały się równie zielone paprocie. Wyżej weszłam w troszkę zaśnieżone  rododendrony i zarośla karłowatych brzóz.

W wielu miejscach zbocze przecinał lód, najgorzej wyglądała sama ścieżka. Często musiałam obchodzić w kółko  wielkie lodowe płaty.  Nie było sposobu, żeby się na tym utrzymać.

Niebo było zamglone, ale pogoda nie najgorsza. Wydawało mi się nawet, że się trochę poprawia.

Kiedy wyszłam na próg doliny wyszło słońce.

Było wcześnie. Jeszcze przed drugą. Zostawiłam plecak w schronie i poszłam w górę zobaczyć jakie są warunki w wyższych już ośnieżonych partiach gór.

Przez chwilę cieszyłam się niezwykłymi widokami. Słońce rozświetlało wysokie granie. Wszystko wokół było ośnieżone. Górne jeziorka pokrywał błyszczący, wywiany lód.

Przełęcz Collet dels Estanyets, strome miejsce, którego trochę się bałam, nie wyglądała bardzo źle. Pomyślałam, że chyba dałabym radę ją przejść, chociaż nie byłam całkiem pewna. Decyzja co robić jak zwykle w takich sytuacjach pojawiła się sama. Druga znacznie niższa przełęcz Cuello d’ Anglos, którą musiałabym przejść, żeby zejść do doliny Castanesa, wyglądała o wiele gorzej. Zaśnieżoną ścianę porastała taka ilość lodospadów, że  szanse na bezproblemowe przejście wydawały mi się równe zeru.

Być może wyglądało to aż tak źle, bo znów zepsuła się pogoda. Słońce schowało się za chmurami, wiało, padał drobny śnieg. Schron les Angles jest już trochę dziurawy. Nie ma problemu latem, ale zimą chyba bardzo bym w nim zmarzła.  Przenocowałam w wykorzystywanej latem przez pasterzy cabanie Estany Fe.

Staw był już zamarznięty i po wodę musiałam zejść do dużego stawu w Les Angles.

Wzeszedł księżyc. Była pełnia. Koło siódmej chmury się rozwiały i niebo pokryło się całym mnóstwem gwiazd.

Share

Pireneje, grudzień- leśne dróżki

<—- To nie był bardzo emocjonujący dzień. Długo spałam, bardzo długo próbowałam naprawić telefon. Nie udało się i w końcu znalazłam maila, i napisałam wszystkim, że nie odezwę się przez  kilka kolejnych dni.

Kiedy w końcu wyszłam ze spakowanym plecakiem, było już po dziesiątej. Nie miałam  ochoty wracać  nad Estany de Saint Maurici. I tak nie doszłabym dalej niż do Amitges, trasa przez cały dzień prowadziłaby nudnawą drogą. W dodatku byłam tam całkiem niedawno. Złapałam stopa z zamiarem przeniesienia się w inne miejsce, ale utknęłam na szosie koło Valencia d’ Anneu. Przeszłam kilka kilometrów wzdłuż ciągłej linii. Teren za płotem był ogrodzony, wydawało mi się, że widzę wycelowane w drogę kamery. Nie mam pojęcia co tam jest, w każdym razie nikt się nie zatrzymał. Zrezygnowana skręciłam w  pierwszą z żółto oznakowanych dróg, o których istnieniu dowiedziałam się wracając do Sopre.

Szybko doszłam do punktu w którym kilka dni temu przecięliśmy ten szlak i poszłam dalej ścieżką w kierunku Refugi Gedar

Dróżka wspięła się kawałek  i zamieniła w leśną drogę.

Prawie przez cały czas szłam w głębokim cieniu, przez gęsty świerkowy las. Latem to pewnie piękne, chłodne miejsce, w grudniu było  tam przytłaczająco i  zimno.

Miałam wrażenie, że źle widzę. Wszytko wokół wydawało się ciemne jak po zmroku, chociaż sąsiedni stok oświetlał jaskrawy blask. Upadając poprzedniej nocy stuknęłam czołem tak, że zobaczyłam błysk. Przestraszyłam się,  że może coś mi się stało, ale wątpliwości szybko rozwiał światłomierz. To leśne zdjęcie zrobiłam przy ponad sekundowym czasie. Jest nieostre, ale było najjaśniejszym miejscem jakie widziałam. W innych kierunkach aparat wskazywał czas ponad 3 sekundy i bez statywu nawet nie próbowałam.

Na wysokości Gedar szlak zszedł z drogi i ścieżka znów zrobiła się stroma. Zeszłam, chociaż chętnie poszłabym w górę. Wrócę tam kiedyś i obejrzę tamtą dolinę dokładniej. Schronisko było otwarte. Minęłam je i wyszłam na szosę. Szlak na Port de Bonaqua znów wchodził w ciemny las i nie bardzo miałam ochotę nim iść.

Złapałam stopa- jakiś chłopak jechał do baru na przełęczy, chwilę potem drugiego- parę Francuzów z Lourdes. Zjechałam z nimi aż do Vielha, a potem na chwilę utknęłam. Autobusy nie jeżdziły tak często jak latem. Jakaś uprzejma para widząc śliwę pod okiem i szwy zaproponowała, że odwiezie mnie do szpitala :), właściwie mogłam ich podpuścić… Jechałam do Hospital de la Vielha- dwóch domów na końcu tunelu, kiedyś przystanku na ważnym szlaku z Aragonii do Val d’ Aran (ścieżce przez Port de la Vielha). Pireneje są pełne miejsc o nazwie Hospital, Espitau, Hospice… pozostałości po przecinających je handlowych i pielgrzymich szlakach.

Poczekałam chwilę i w końcu podwiózł mnie instruktor narciarski chwilowo mieszkający na Teneryfie :) W Hiszpanii podróżowanie stopem jest łatwe. Ludzie są mili, a autobusy zatrzymują się nawet poza przystankami.

Do Espital de la Vielha dotarłam na chwilę przed zmrokiem.

W sam raz, żeby dotrzeć na noc do Schroniska Conangles.

Share
Translate »