Andorra la Vella

To tak na marginesie. Opisuję, bo prędzej czy później na pewno się komuś przyda. Stolica Andory- Andorra la Vella jest jednym z najwygodniejszych miast, z których można wydostać się w góry, i do których bardzo łatwo dojechać (drugim podobnym jest Bergamo).

Z malutkiego dworca autobusowego na południowym krańcu miasteczka (obok ogromnego parkingu) odjeżdżają autobusy na lotniska w Barcelonie, Tuluzie i Gironie (andorska linia Novatel). Do Barcelony jeździ też hiszpańska Alsa. Autobusów jest całe mnóstwo, wielokrotnie więcej niż z jakiegokolwiek innego miejsca w Pirenejach. Dworzec (malutki, ale nie szkodzi) ma przechowalnię bagażu (czynną od 8-mej do 20-tej) toaletę i bar, w którym piwo z kanapką kosztuje tylko 1 Euro i gdzie bez problemu można naładować baterie, nawet siedząc tam przez kilka godzin. Bar zamykają chwilkę przed północą. Andorra la Vella ma też kilka innych zalet: przede wszystkim można w niej kupić gaz. W domu towarowym Valira jest też prawie każdy ewentualnie potrzebny w górach sprzęt. Poza tym jest tam mnóstwo sklepów z jedzeniem (a trudno o nie w innych miejscowościach Andory), sprawna i przydatna informacja turystyczna (dokładnie dwie, przy piramidzie i przy karuzeli), basen (można się przy okazji wykąpać) i ogromna ilość przystanków, z których co i rusz odjeżdżają lokalne autobusy (zwykle za 1,5 Euro). Kierowcy zatrzymają się przy każdym szlaku i na pewno niejedno doradzą. Wzdłuż Valiry (to schowana w tunelach i dość mocno uregulowana rzeka) można znaleźć sporo miejsc gdzie da się spokojnie usiąść, czy nawet poleżeć przy okazji przepakowując plecak. Każdy spotkany człowiek uprzejmie pokaże drogę, a często i odprowadzi. Cały kraj jest pełen interesujących rzeźb. Nie brakuje publicznych toalet, a namiot można rozbić choćby na miejscu piknikowym … Ten rozrzutny luz zabawnie kontrastuje z ewidentnym brakiem miejsca. Andorczycy uprawiają każdy, nawet absurdalnie malutki kawałek ziemi. Andorra la Vella otacza pas „ogródków”, często (i gęsto) zasypywanych przez piarg.  Kraj jest rajem podatkowym i wielu jego mieszkańców to uciekinierzy przed fiskusem, głownie z Hiszpanii. Przez granice regularnie przecieka rzeka nieoclonych papierosów, bank Andory boryka się z podejrzeniami o pranie pieniędzy mafii, ale ludziom żyje się tam szczęśliwie i chyba stąd ta niezwykła gościnność- 24 bezpłatne schroniska, prawie darmowa mapa (1,50 Euro w informacji turystycznej)  i kilometry wyznakowanych szlaków. Za każdym razem, kiedy muszę tam z jakiegoś powodu zejść, zwłaszcza kiedy muszę na coś poczekać przypomina mi się Zakopane. Podobnej wielkości, też żyjące z turystyki, handlu i gór, też komercyjne do bólu i też podobno gościnne…

Tym razem przeszłam się wzdłuż rzeki i poczekałam w dworcowym barze. Jose dojechał już po zmroku. Miał tylko 7 wolnych dni. Zaplanowałam je szczegółowo i przez cały czas korygowałam plan bojąc się, że gdzieś utkniemy, a on nie zdąży wrócić na czas.  7- mio dniowa pętelka, która nam się ostatecznie udała nadaje się do (ostrożnego) powtórzenia wiosną lub (beztroskiego) przejścia latem. Opiszę ją szczegółowo jak zwykle. To ciekawe, bardzo piękne miejsca w okolicach Pica d’Estats najbardziej na wschód wysuniętego masywu pirenejskich trzytysięczników.

 

Share

Pireneje czerwiec 15 cz3 Val de Madriu

Rano na chwilkę pojawiło się słońce, ale szybko nadleciały podejrzane chmurska. Mocno wiało więc miałam okazję przetestować wiatrówkę. Ponieważ Włodek wiele razy pytał jak się ubieram, tym razem starałam się wszystko zapamiętać. Temperatura musiała być około 5-ciu  stopni (nocą był bardzo lekki mróz), wiało pewnie ok. 80 km/godzinę, w porywach może troszkę więcej. Czym później tym robiło się cieplej, ale Costabonę zdjęłam dopiero w południe. Pod spodem miałam prawie wszystko co zabrałam- koszulkę Abeille z krótkim rękawem i bluzę z kapturem i łapkami z powerstretch. Na głowie Barana, na szyi kominek (nie wiem czemu nie mamy go w sklepie- zaraz dołożę, to mój ulubiony). Na czarną godzinę została mi jeszcze bluza Cecire, w której sypiałam i ratunkowa kurtka puchowa noszona wieczorami, przed snem. Wystarczyłby Waciaczek lub highloft, kurtkę spakowałam z rozpędu. Przecież niedawno jeszcze była zima…

Przejście z Montmalus do La Illa nie jest znakowane i zaznaczono je tylko na niektórych mapach (akurat nie na tej, którą zabrałam), ale ponieważ już kiedyś w tym miejscu sporo błądziłam, tym razem poszło mi bardzo sprawnie. Ścieżka nie jest widoczna, ale biegnie wyraźnym balkonem i jest na niej kilka kopczyków. Po przekroczeniu małej przełączki wychodzi się na płaskie kamieniste pola, które trzeba przejść „po poziomicy”,  dalej widać już staw La Illa.  Przerywany pasmami błota śnieg trzymał się prawie do schronu la Illa, poniżej nagle robiło się zielono i ciepło. Zajrzałam do schroniska (sfotografowałam się nawet w oknie- na dowód, że nosiłam wiatrówkę :)) i już schodząc spotkałam dwie osoby. Powiedziałam „Hola”, jak zwykle, minęliśmy się, a za chwilkę z tyłu usłyszałam „przepraszam… Kasia?”… „Kasia Nizinkiewicz?”

Przypadkiem spotkałam w górach dwójkę czytelników bloga! Z wrażenie nie spytałam nawet jak się nazywają. Możecie sobie pewnie wyobrazić jak bardzo byłam zaskoczona. Piszę o górach już od kilku lat, ale nie wiem wcale czy ktoś te moje opisy czyta. Zwykle podejrzewam, że nikt i co pewnie wyda się Wam nieprawdopodobne, pomimo opisywania swojego życia ze szczegółami mam wrażenie całkowitej niewidzialności. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że gdziekolwiek, ktokolwiek może mnie rozpoznać ani, że kogokolwiek z Was spotkam.  Do tego w miejscu gdzie wcale nie ma ludzi… A jednak:)

Pogadaliśmy potem przez chwilkę, ale ja nadal byłam tak oszołomiona, że zapomniałam powiedzieć kilka ważnych rzeczy, które potem gryzły mnie przez dłuższy czas… Jak znaleźć odejście szlaku przy Cabana Sorda, żeby zamiast błądzić w poszukiwaniu niezbyt oznakowanego przejścia GPR z Juclar na zachód obejść pięknym i oznakowanym GR-em przez Stawy Fontargente i Port Incles… , żeby zajrzeć jeszcze do Angonella…Powiedziałam za to kilka niepotrzebnych rzeczy o śniegu (nie był wcale taki zły), o wyciągach, które odstraszyły mnie i zniechęciły do oglądanie Cyrku Pesons (a chyba trudno, nie zmienimy tego, że są więc trzeba je jakoś zaakceptować)… Mam nadzieję, że jeśli takie spotkanie zdarzy mi się kiedyś jeszcze raz będę bardziej ogarnięta.

Mam też nadzieję, że to wiosenne obejście Andory w kółko udało się, i że się spodobało. Jeśli czytacie, napiszcie proszę. Martwiłam się o Was 8-mego kiedy tak bardzo sponiewierała nas burza. Nie pamiętałam czy zdążyliście już zejść.

Co dalej?… już chyba nic ciekawego. Zeszłam doliną Madriu do Andorra la Vella, gdzie umówiłam się wieczorem z Jose. Szłam bez mapy, bo zostawiłam ją razem z moim zimowym sprzętem w samochodzie Jose (w maju) i przez moment wahałam się czy lepiej iść GR11 czy GR7. Wybrałam siódemkę i dobrze, bo szła prosto w dół. Po drodze na chwilkę dopadł mnie deszcz, ale schowałam się w schronisku Fontvertd. Burza trwała tyle, ile ugotowanie zupy. Stoły były świeżo przetarte i miło mi było pomyśleć, że to dlatego, że nocowali tu „nasi”.

Share
Translate »