Reserve Naturelle Neouvielle- Lac Aubert (Pireneje marzec 2014)

fot Jose Antonio de la Fuente

Tego dnia potwornie wiało. Czym później tym było gorzej,  być może winna była wysokość i otwarta, niczym nieosłonięta przestrzeń. Już chwilkę za schronem wiatr zerwał mi z głowy okulary i gdyby Jose ich nie znalazł musielibyśmy chyba zejść. Siekło po oczach lodem,  oślepiało. Okulary zatrzymały się 40 metrów dalej. W zaspie. Postanowiliśmy przetrawersować pod granią i jeśli się uda dojść na noc do cabany nad Laquet de Coste Quellere, o której nic nie wiedzieliśmy. Wdrapanie się na grań poszło nam sprawnie. Odnaleźliśmy właściwą przełączkę- Col de Aumar, zaczęliśmy trawersować na północ starając się tracić jak najmniej wysokości. Potem zniechęcił nas głęboki  miękki śnieg. Zapadaliśmy się. Szliśmy zbyt wolno. Po kilkuset metrach zdecydowaliśmy się zejść nad Lac de l’Oule. Na mapie jest zaznaczona zbiegająca mniej więcej wzdłuż potoku  narciarska trasa i druga biegnąca troszkę wyżej. Trafiliśmy na niższą. Ta druga, chyba bardziej rozsądna nam gdzieś zginęła. Nie było oznakowania ani żadnego śladu, a teren zbyt monotonny do porównania z mapą. Początkowo szliśmy przez piękne łączki i rzadki, pełen malowniczych suchych sosen las. Niżej wyszliśmy na polankę z meandrami rzeczki zamieszkaną przez lisa- była nora, ślady i zapach.

Potem zbocze nam się raptownie urwało. Spróbowaliśmy i z prawej i z lewej. Ostatecznie zeszliśmy kilkadziesiąt metrów skalnym żebrem, a kiedy i ono się  skończyło wróciliśmy kawałek i zeszliśmy do koryta potoku. Las bronił się jak spanikowana żywa istota. Zejście  nie przypominało chodzenia po górach- które zwykle jest bliskie medytacji. Nawet w trudnych miejscach człowiek łapie rytm, skupia się na drodze, chwytach, krokach. Tu odbyła się walka. Atakowały nas pozasypywane sprężyste gałęzie, obsuwał się zbyt miękki śnieg. Łapały nas za nogi dziury. Zaczepiały połamane przez zimę krzaki i drzewa. Cale fragmenty zeszliśmy po drzewach, zbocze było za strome i śnieg nas nie utrzymywał. Ofiarami tej trasy padły moje ulubione spodnie i kask Jose, ale nam w zasadzie nic się nie stało. Doszliśmy na troszkę mniej nachylony stok, połaziliśmy w kółko po lesie i ucieszyliśmy przedwcześnie widząc tabliczkę”zakaz połowów”. Na dnie doliny czekał na nas jeszcze labirynt porozdzielanych rzeczek  w zalodzonych, wysokich na prawie 2 metry tunelach. Cabana de la Lude okazała się zamknięta, więc już o zmroku obeszliśmy drugą stroną Lac de l’Oule i wróciliśmy do znanego nam już schroniska. O dziwo było otwarte. Na weekend ponownie uruchomiono wyciąg i w L’Oule nocowała grupa Francuzów. Świętowali czyjeś urodziny. Dowiedzieliśmy się od nich, że Hotel Oredon nadal utrzymuje zimowy schron, ale przed wyjściem należało poprosić (na dole) o klucz.

-Mieli za dużo kłopotów z wandalami- powiedziała pani z Luz Saint Sauvier – już nie te czasy…

Share

Reserve Naturelle Neouvielle- lac Oredon ( Pireneje marzec 2014)

AA029 (8)

Trasa wokół pustego jeziora Lac de L’Oule  była wydeptana przez narciarzy. Łatwy dostęp z wyciągów, szybka pętelka z widokiem. Natomiast znany mi z lata GR20 okazał się straszną mordęgą. Długo szukaliśmy początku błądząc w upiornie gęstym i zasypanym lesie. Zapadaliśmy się w dziury pod niewidocznymi gałęziami, obsuwaliśmy na stromiźnie,  wszystko to z plecakami wypełnionymi zapasami na kilka dni . Naprawdę bardzo ciężka i wyczerpująca trasa. Gdyby nie to, że w końcu odnaleźliśmy stary ślad narciarza chyba nigdy nie trafilibyśmy na przełęcz. Oznakowanie GR-u było chyba za nisko. Pod śniegiem. Na hali ponad lasem wcale nie zrobiło się lepiej. Idąc przez cały dzień doliną nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo wieje. Wichura zrywała ze śnieżnych pól fragmenty lodoszreni wielkości małych płytek chodnikowych i przerzucała nam to przed nosem jak talie kart. Ślad wywiało. Ściemniało się. Udało mi się tylko raz rozłożyć mapę. Na chwilkę, a i tak się podarła. Uparliśmy się żeby zejść nad lac Oredon, bo na mapie (IGN 1:25000 Neouvielle), nad jeziorem jest zaznaczony schron. Spytaliśmy o niego- miał być w hotelu. Bardzo chciałam zobaczyć hotel, który utrzymuje zimą otwarty schron, więc z uporem maniaka wdrapałam się na podejrzanie wyglądającą przełęcz (z jednej strony podciętą) i nawet znalazłam zejście. To nie tak daleko jak mogłoby się wydawać. Jakieś 40 minut. W stromiźnie, w śniegu po pas, już bez śladu, ale nie w tak upiornym lesie. Schodzi się przesmykiem nas strumieniem, trzeba tylko uważać żeby w niego nie wpaść. Słyszeliśmy  czasem szum, ale wody nie było widać. Szlak schodzi na drogę obok zakazu parkowania obowiązującego przez cały rok-ciekawostka, może się przyda gdybyście tam zabrnęli.

Nad jeziorem stoją 3 hotele. Obeszliśmy budynki, szukając otwartych drzwi, ale wszystkie były pozamykane. Ostatecznie przenocowaliśmy w zaspie pod okapem, zasłaniając się prowizoryczną barykadą (z rakiet, czekanów, kijków) przed gościnnością miejscowego lisa. Koniecznie chciał nas bliżej poznać. W bezksiężycową granatową noc widzieliśmy wyraźnie lśniące lisie oczy krążące wokół naszej nory.

fot Jose Antonio de la Fuente

Rano wdrapaliśmy się znów na drogę, ledwo widoczną pod śniegiem, przeszliśmy wzdłuż jeziora Oredon i skręciliśmy w rzadki las. Zaplanowałam przejście wzdłuż naturalnych jeziorek Lac du pe d’Estibere i lac Anclare zaznaczoną na mapie zimową trasą. Nie było ani jednego ludzkiego śladu. Cisza. Biel i ten szalejący wiatr. Nie da się tam zgubić, jeziorka łączy strumień, wypływający wyżej z malej zapory na lac d’Aumar. Na mapie też jest tam schron- i ten okazał się prawdziwy. Jest otwarty przez cała zimę od listopada do marca. Fajnie byłoby w nim zostać, ale znów trafiliśmy tam w połowie dnia, i znów postanowiliśmy iść dalej. Szkoda nam było pięknej słonecznej pogody…

Share
Translate »