Wstaliśmy wcześnie i kiedy wychodziliśmy Francuzi jeszcze spali. Śnieg był zmrożony, na powierzchni osiadła szadź, ale wysoko na grani wiatr zdmuchiwał całe śnieżne chmury.
Zapowiadał się kolejny piękny dzień.
Mieliśmy szczęście. Słońce wschodziło dokładnie za Pic du Midi i w szczelinie pojawiła się smuga światła. Snop rósł, Jose fotografował, ja też zrobiłam kilka zdjęć, ale ponieważ zależało nam na wyjściu na grań jak najwcześniej (bo wisiały nad nami nawisy) szliśmy do góry, oglądając się tylko co jakiś czas.
Odwróciłam się w chwili kiedy słońce pojawiło się dokładnie w szczerbie. Krzyknęłam, Jose zdążył zrobić kilka fotografii- ja niestety tylko tę jedną, za długo wszystko ustawiam. Minutę później było już zbyt dużo światła. Martwiłam się czy to zdjęcie wyszło i żałowałam, że nie przygotowałam się lepiej. Gdyby ktoś z Was trafił przypadkiem do Ayous na chwilę przed świtem- słońce pojawia się na podejściu w kierunku Col d’Ayous, latem trzeba najprawdopodobniej wyjść troszkę wyżej (dalej na północ). Przydałby się jakiś ciemny filtr.
Podejście szybko robi się strome i musieliśmy założyć raki, ale wyżej teren się wypłaszcza.
Na grani wyszliśmy na bardzo silny wiatr. Kilka minut po tym jak wdrapaliśmy się na przełęcz nadleciały chmury i znikł nam cały widok.
Spróbowaliśmy jeszcze odszukać trawers prowadzący na Col d’Aas de Bielle, ale widzieliśmy tylko pozrywane nawisy na podejrzanym urwisku.
Wróciliśmy na GR 10 i postanowiliśmy zejść.
Nie było prosto, ale nie było też większych problemów, zlekceważyliśmy schodzący trawersem szlak- teraz niewidoczny pod śniegiem. Ukryte we mgle zbocze wydawało nam się zbyt strome na zimę. Zeszliśmy niemal prosto w dół. Stromizna nie raz ukrywa stok, ale po podejściu bliżej okazuje się, że to nie pion i da się spokojnie zejść.
Niżej przeszliśmy przez dwa lawiniska i spróbowaliśmy znów podejść na Col d’Aas de Bielle. Tym razem odpędził nas huraganowy wiatr. Robiło się późno, na obwieszoną nawisami grań weszło słońce i baliśmy się, że po drugiej- nasłonecznionej stronie może nie dać się już bezpiecznie zejść.
Długo szliśmy doliną w coraz miększym i bardziej kopnym śniegu. Trasa GR10, prowadząca zboczem była cała poprzecinana lawiniskami, ale dno doliny wyglądało bezpiecznie.
Wczesnym popołudniem zjedliśmy w otwartej (i dobrej do spania) cabanie. Przyglądaliśmy się wszystkim zboczom, ale żadna z zaznaczonych na mapie zimowych tras nie wyglądała zachęcająco przy tak miękkim i chętnie spadającym śniegu. W tej sytuacji postanowiliśmy zejść aż do Etsaut. Trochę mi było szkoda bardzo bliskiego Pic Gazies. Pewnie i tak nie udałoby się nam na niego wejść, ale fajnie byłoby chociaż obejrzeć te góry z bliska.
Z godzinę poniżej cabany śnieg zmienił się w mokrą ciapę a potem znikł.
Na wysokości wyrytego w ścianie trawersu- jednej z atrakcji GR10 – Chemin d’Mature- (ścieżki masztów), panowała już zupełna wiosna.
W słońcu musiało być ponad 20 stopni- ogromna różnica w stosunku do lodowatego huraganu na szczytach.
Z przyjemnością łapaliśmy resztki wieczornego słońca. Kiedy zaszło natychmiast zrobiło się bardzo zimno.
W dolinie snuły się dymy z wypalanych łąk. Przed szóstą doszliśmy do gite w Etsaut. Piętnastowieczne podwórze było otwarte na oścież. Jadalnia i kuchnia też, ale nikogo nie zastaliśmy. Długo snuliśmy się po okolicy próbując się czegoś dowiedzieć. W oborze stało kilka osłów, ktoś musiał tu przecież być…
W końcu otworzyła nam sąsiadka. Zapłaciliśmy, dostaliśmy klucz. Lubię tą gite, nie jest droga 13 Euro), a jest tam i ciepła woda, i wygodna jadalnia z kuchnią- i wszystko to otwarte przez cały rok.