Narcyzy- Pireneje kwiecień maj 2013

Gdybym musiała okreslić ten wyjazd jednym słowem chyba wybrałabym „narcyzy”. Mam do nich słabość. Podobno kiedy się urodziłam brat mojej Mamy przyniósł jej do szpitala bukiet narcyzów. Trzeba je było wstawić do wiadra, a potem wystawić za drzwi. Zbyt mocno pachniały. Podobno było ich koło setki. Drobnych, białych z żółtym srodkiem. Rosły w ogrodzie mojej Babci, wszędzie gdzie chciały, niemal dziko. Pamiętam je, ale w moich ogrodach nigdy nie udało mi sie ich utrzymać. Tym bardziej zachwycają mnie na górskich halach. W Pirenejach narcyzy kwitną od marca do czerwca. Teraz odkryłam kilka odmian zupełnie dla mnie nowych. Malutkie ciemnożółte o kwiatkach wielkości stokrotek po kilka na cienkich łodyżkach- widziałam je tylko raz na szlaku GR15 z Fanlo do Nerin. To suche skaliste płaskowyże na skraju bardzo znanych kanionów, porośnięte głównie bukszpanem, kolcolistem i żarnowcem.

Co ciekawe po drugiej stronie kanionu Anisclo na otwartych trawiastych halach kwitły już inne- kremowe o zwisających, ale dość dużych pojedynczych kwiatkach.

Podobne, ale chyba smuklejsze spotkałam jeszcze później na południowej stronie Sierra de Tendenera i niżej na zboczach Pelopin i Yesero.

W Zachodnich Dolinach kwitły pojedyncze żółte znane mi już  z zeszłego roku

i bardzo do nich podobne, troszkę większe odmiany.

Największą niespodziankę sprawiły mi cytrynowe, bardzo duże narcyzy (wielkie jak te sprzedawane w kwiaciarniach) o intensywnie żółtym środku i wzniesionych kwiatach. Pierwszą kępę odkryłam w Zachodnich Pirenejach- w dolinie powyżej Lescun,

później widziałam całe hale zarośnięte nimi w Canal Izas. Rosły na wysokości ok 1600 m. Wychodziły natychmiast po zniknięciu śniegu.

W Canal Izas spotkałam pasterza z okolic Sabinianigo (chyba przewodnika górskiego). Pogadaliśmy trochę o narcyzach, głównie dlatego, że akurat przysypał je śnieg. Manolo mówił, że tam gdzie na co dzień chodzi z owcami, masowo rosną malutkie żółte. Mówił, że całe hale przepięknie pachną, a te wielkie, jak ogrodowe nie pachną wcale. Nie sprawdzałam. Spadło ok 30 cm śniegu i nie zobaczyłam już ani jednego narcyza.

Share

chodzenie po górach z psem

Rzadko kiedy chodzę po górach z moją suką. Byłam z nią w tym roku w Beskidach. Z transportem w inne góry byłby większy kłopot. Poza tym mój 45-cio kiloramowy zwierzak nie za bardzo się w góry nadaje.

Samba nie jest leniem, ale w terenie szybko się męczy (jest troszkę za gruba), boi sie ekspozycji, ma problemy nawet na ażurowych mostkach czy schodach i do tego niestety gania wszystkie napotkane zwierzaki.

Zdarzało mi się za to chodzić po Pirenejach z kilkoma różnymi psami. Pierwszym był brytyjski labrador Barney.

Jego właściciel zamierzał przejść z nim fragment GR 10, ale okazało się, że psy nie mogą sypiać w schroniskach i w gite. W związku z tym przenieśli się na HRP i sypiali w namiocie. Naszym pierwszym wspólnym dniem było przejście Tuc de Moliers- najpierw zwaliska wielkich głazów, potem bardzo strome, niemal pionowe zejście. Barney po zastanowieniu stwierdził, że da radę i przy naszej pomocy zszedł. Juki przydały się jako asekuracja- można go było przytrzymać za bardzo solidne ucho. Można by nawet przyasekurować,  ale nikt z nas nie miał ani pętli, ani liny. Poza tym pomysł żeby pies sam niósł swoje jedzenie w jukach nie sprawdził się. Barney kąpał się w każdym napotkanym stawie nie przejmując się, że wszystko zmoczy. Można mu było zapakować najwyżej miskę. Miał jeszcze jedną poważną wadę. Przy każdej sposobności wdawał się w bójki z miejscowymi psami. Nie interesowały go ani kozice ani świstaki, nie zwracał uwagi na owce i kozy. Świetnie sobie radził ze skałami i ekspozycją, ale chyba bardzo się męczył.

Niemal nic nie jadł i trochę schudł. Miał wtedy 6 lat. Później wielokrotnie spotykałam psy przemierzające długodystansowe szlaki. Też były zmęczone, każdą wolną chwilę przeznaczały na to, żeby poleżeć, niektóre- te gładkowłose nocami bardzo marzły. Właściciele nosili dla nich karimaty, widziałam dalmatyńczyka  który miał koc i setera z własnym małym namiotem. Sypiał sam przed schroniskami. Podobno nigdzie nocą nie łaził. Inne psy nocowały wraz z właścicielami w bezobsługowych schronach.

W Pirenejach jest bardzo mało zakazów, niemniej schroniska nie pozwalają wchodzić do pokoi psom. Nie wpuszczają ich też kierowcy autobusów. Zostają taksówki.

W kilku schroniskach są psy i tam inne zwierzaki też mogą wejść do ogólnej sali, nie wiem jednak czy pozwolono by im zostać na noc. Pies Jose Antonio- Boj z jednym z takich schroniskowych psów się pogryzł i od tamtej pory nie wchodził już do Honerii.

Tuc (z Honerii)  to niesamowity pies, chodził sam po górach i nawet zimą miał zamiar wyjść z nami na kilka dni. Takich swobodnie łażących psów wdziałam w Pirenejach więcej. Nawet teraz długi kawał odprowadzał mnie jakiś mały owczarek. Poza nimi na halach są często pasterskie psy. Nie mają poczucia humoru i w ich obecności najlepiej trzymać się daleko od owiec i krów.

Psem który bardzo dużo chodzi po Pirenejach jest Boj ( „j”po hiszpańsku to „h”- boj to bukszpan- u nas ogrodowy krzak, w naturze silna i odporna górska roślina, zarasta suche, skaliste zbocza w wielu południowoeuropejskich górach, rośnie też w Pirenejach)

Znam Boj’a już od prawie 5 lat. Teraz to już staruszek, skończył 14 lat i nie widzi, ale nadal jest w świetnej formie. Dzięki temu, że tak dużo chodził radzi sobie nawet w śniegu i skałach, trzeba go tylko prowadzić na smyczy i pomagać w trudniejszych miejscach.

Chodzenie po górach z psem jest fajne. Pies więcej wie o otaczającym nas świecie. Znajdzie wodę. Pamięta drogę. Teraz mój przygodny towarzysz-mały pasterski owczarek ostrzegł mnie przed lochą z malutkimi dziczkami. Dzięki niemu się ich nie wystraszyłam, a dziki poprychały, ale uciekły. Młode były za małe żeby ryzykować wojnę z psem, mnie dziki by się pewnie nie bały.

Poza zmęczeniem i kontaktami z innymi zwierzętami psim problemem jest zdzieranie się poduszeczek łap w skałach. Niektóre psy są bardziej odporne inne mniej. Słyszałam o utwardzających poduszeczki maściach, a nawet o psich butach. Żaden z psów, z którym chodziłam nie miał ze stopami poważnych problemów. Barney stosował utwardzającą maść, Boj co jakiś czas się obcierał lub kaleczył (najgorsze są chyba piargi), ale zwykle nie chodził dłużej niż przez kilka dni więc nie był to wielki problem.

Psy nie boją się stromych zejść, pod górę wskakują niemal jak kozice i ogólnie są w górach zaskakująco sprawne. Radzą sobie w śniegu, pazury trzymają nawet na zalodzeniu (ale na prawdziwym lodzie już nie).

W wielu miejscach w Alpach widywałam znaki nakazujące wzięcie psów na smycz, zwykle w okolicach pasterskich hal. Widuję sporo psów w górach. Ludzie chodzą z nimi niemal wszędzie. Też w miejsca, które wydają się dość trudne i człowiek musi tam używać rąk.  Widziałam już małe psy w plecakach na ferratach (nawet spaniela) widziałam zdjęcie psa na dość trudnym pirenejskim trzytysięczniku. Słyszałam o akcjach ratunkowych gdzie ofiarą wypadku był pies. Same psy najbardziej chyba lubią łagodniejszy i nie skalisty teren, kąpielowe jeziorka, pełne zapachów łączki i intrygujące lasy. Boj bardzo lubi śnieg- jest łatwiejszy dla niewidzącego psa.

Swoją drogą to ciekawe…Goldeny często są przewodnikami niewidomych, temu trafili się  przewodnicy- ludzie.

Większość fotografii pochodzi z archiwum Jose Antonio de la Fuente. Dwie przedstawiające Barneya dostałam kiedyś od jego właściciela Mika.

Share
Translate »