Nie dam rady już nic dzisiaj napisać. Wróciłam po południu, wrzucam tylko kilka przypadkowych zdjęć. Wyruszyłam z końca półwyspu Reykjanes (ok 20 km na południe od lotniska w Keflaviku), przez dwa tygodnie szłam po pęknięciu oddzielającym od siebie Amerykę i Europę aż do Kerlingarfioll. Potem na północ-północny zachód do Vatnsdalur, kawałek wzdłuż oceanu pokonałam stopem (farmerzy postawiali tam mnóstwo płotów, a nie chciałam iść po asfaltowej szosie) i znów pieszo z Holmaviku, wzdłuż Drangajokull do Hesteyri na półwyspie Hornstandir. Stamtąd łodzią do Isafjordur i ok 500 km stopem. Teren, po którym się poruszałam był różnorodny. Na południu pola lawowe pokryte dywanem porostów, kratery, stożki, gorące źródła, pumeks, który przerobił mi dłonie na tarkę. Kilka dni wzdłuż wielkiej lodowcowej rzeki wśród stad kaczek, gęsi, łabędzi, wśród gęgania, kwilenia, poświstywania, nerwowego zgarniania puchatych dzieci, chrzęstu skorupek. Wśród wodospadów. Potem Kerlingarfioll- góry jak z bajki i ulewy, od których wezbrały rzeki. Dalej kwitnąca tundra interioru, potem ocean. Trudna, pełna rzek ścieżka wśród klifów. Przypływy, odpływy, topnienie śniegów- rytm, który narzucał poruszanie się. Łany kwiatów, polarne liski, rozmowy kaczek, wrzaski mew, bagna, piarżyska, strome płaty śniegu. Piękne, bardzo dzikie miejsca. Przyjaźni ludzie. Nadal jestem tym oszołomiona. Poukładam i napiszę Wam przepis na zachodnią Islandię pieszo. Jest znacznie więcej ścieżek i szlaków niż można by wywnioskować z mapy. Bardzo mało ludzi, troszkę więcej tylko w centrum Hornstandir, ale też nie tyle żeby narzekać. Zresztą, wszyscy okazali się fajni. Do wschodniej części wyspy bardzo bym chciała wrócić. Teraz było na nią jeszcze za wcześnie. Zbyt dużo śniegu i wraz z nim wody w rzekach. To wyjątkowo zimna wiosna. Droga z Nyidalur do Askji jest jeszcze nadal zamknięta.
Kategoria: poza kategoriami
teksty i zdjęcia, których nie udało mi się nigdzie przyporządkować, może to kiedyś poprawię jak jakiś temat się nieoczekiwanie rozwinie, albo ja się rozwinę w jakimś nieoczekiwanym kierunku…
w chaszczach
Kiedy byłam dzieckiem granice były pozamykane. Nie mieliśmy paszportów. O Alpach czy Pirenejach można było sobie pomarzyć. Nie miałam takich marzeń. Nie przychodziły mi nawet do głowy. Tatry nie był aż tak zadeptane, za chodzenie poza szlakami groziły wprawdzie kary, ale nikt mnie nigdy nie złapał. Podobnie bezkarnie uszło mi przekraczanie granicy (Słowackie Tatry kusiły bardzo- było je widać), i sypianie w niedozwolonych miejscach. Jednym z najbardziej znanych był szałas Babki na Rusinowej Polanie. Zawsze rezydował tam jakiś kapuś, ale naloty zdarzały się rzadko. Nielegalni spacze (a bywało ich nawet ponad dwadzieścia osób na raz) zgarniani na Palenicę Białczańska zabierali ze sobą ręczniki i bezczelnie zużywali wojsku ciepłą wodę. Czasem przychodził filanc i kazał nam płacić mandaty. Demokratycznie ustalaliśmy co dla kogo. Też jakiś podpisałam. Nie pamiętam za co, były losowe, śmiecenie, hałasowanie, zejście ze szlaku… Wiadomo, władza wiedziała lepiej co robiliśmy. I co powinniśmy. Rzekomo wszystko to dla naszego dobra.
Pamiętam mord na księdzu Popiełuszcze. Byliśmy wtedy na Wiktorówkach. Zakonnicy chcieli nas przenocować, ale baliśmy się, że będą mieli kłopoty. Na Rusinowej też baliśmy się zostać. Poszliśmy nocą na Polanę Waksmundzką. Był koniec października. Pełnia. Na halach skrzył się mróz. Szałasy były mocno ażurowe. Paliliśmy watrę na posadzce pełnej owczych bobków i kiedy wracałam pociagiem do Warszawy śmierdziałam tak, że obok natychmiast zrobił się luz. Nikt nie rozmawiał. Ekspres Tatry nie stawał wtedy nigdzie poza Krakowem.
Pamiętam też to co było wcześniej. Papieża na Placu Zwycięstwa (byłam tam) mówiącego „niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi”. „Tej ziemi” powtórzył patrząc na nas. Zaskoczył mnie. Nie mówił do Boga czy Ducha Świętego. Mówił- działajcie. Teraz. Teraz jest na to jedyny czas. Jedyna szansa.
Posłuchaliśmy. Wygraliśmy. Teraz boję się, że to wszystko przepadnie.
Na zdjęciach chaszcze. To najciekawsze co mam do sfotografowania tutaj, pod nosem. Jeśli ktoś znów zechce do nich ograniczyć mój świat po prostu zniknę. Nie mam poglądów politycznych, nie kibicuję żadnej partii. Za istotę Chrześcijaństwa uważam „kochaj bliźniego jak siebie samego”. Coraz bardziej się od tego oddalamy. Tak jak od pewności jutra, od bezpieczeństwa, od pokoju. Jedyną gwarancją tych wartości są demokracja i prawo (które szanują wszyscy, też władza). Znałam ludzi, którzy za te wartości zginęli.