Nie napisałam Wam o tym miejscu w zeszłym roku- nie wyrobiłam się. Teraz piszę, bo nadszedł na nie najlepszy czas. Jeśli kiedykolwiek jechaliście szosą z Lleridy do Vielhy (to trasa popularnych autobusów w Pireneje) musieliście zapamiętać wąski kanion otoczony ścianami urwistych gór (Sierra de Montsec). Jakieś 40 km przed Pont de Suert (to tam zaczyna się GR15). Przez ten sam masyw przejeżdża się też innymi drogami, wszędzie trafiając na piękne skały (np wspinaczkowe rejony w Oliana). Ten kanion zapamiętałam najlepiej. Przez lata przyglądałam mu się zafascynowana i zastanawiałam się czy kiedykolwiek zdarzy mi się obejrzeć go z bliska. I zobaczyłam.
Na początku grudnia zeszłego roku uciekliśmy z zasypanych śniegiem wysokich gór. Mieliśmy jeszcze 2 wolne dni, pani w informacji turystycznej poradziła nam żeby jechać do Congosto de Mont Rebei. Pojechaliśmy nie wiedząc gdzie to. W Pirenejach szalał huragan, sypał śnieg. Zjazd spod tunelu Vielha był zasypany, dla Jose nieprzyzwyczajonego do śniegu, nieznającego zimowych opon- makabra. Przykleiliśmy się do jakiegoś pługu i w ciągu godziny wydostaliśmy z zimy. Przez kolejną, może niecałą padało i nagle wyjechaliśmy z chmur. Świeciły gwiazdy. Stanęliśmy na pierwszym parkingu. Jose padł. Rano okazało się, że jesteśmy już w paśmie nadmorskich gór ciągnącym się równolegle do Pirenejów. Bez wielkich kłopotów znaleźliśmy Congosto. Był tam parking – płatny i to aż 10 Euro. Panienka widząc, że się dziwimy zaznaczyła, że to tylko w weekend, i że jak chcemy możemy sobie zostać na noc. Tak zrobiliśmy. Wychodząc widzieliśmy jak plac się zapełnia. To znane miejsce, ale ludzie chodzą nim tylko kawałek- wzdłuż błękitnego kanionu, w którego ścianie wykuto przejście. Prowadzi nim długodystansowy szlak- GR1- historyczna, kupiecka ścieżka biegnąca przez kilkaset kilometrów równolegle do Pirenejów. Ciekawa, jedna z tych, które odłożyłam na później. My wyszliśmy na inną- jednodniową górską pętelkę (jest kilka możliwości). Nie było tam żywego ducha, były za to piękne widoki i dzicz (rezerwat). Była też wieś- na oko niemal opuszczona- Alsamora. Zrobiliśmy tam wielką głupotę. Widząc drabinę wdrapaliśmy się na skalny balkon pod służącą kiedyś do obrony średniowieczną wieżą. W drugą stronę prowadziły schody- sądziliśmy, że to wygodne zejście, niemniej na końcu znów była drabina schodząca na drewniany podest- dobrze, że go nie obciążyłam całym ciężarem- był zapadką!
Kanion zostawiliśmy na poniedziałkowy poranek. Dzięki temu byliśmy sami, ale góry nakrywał jeszcze cień. Przepiękne miejsce. Łatwo dostępne z Barcelony (z dworca Nord co jakieś dwie godziny jeździ autobus do Vielha, trzeba wysiąść w Montfalco), ciepłe nawet zimą (w słoneczny dzień prawdopodobny jest upał), dzikie, interesujące- w sam raz na ucieczkę od śniegu i pluchy. Widać stamtąd Pireneje, ale pogoda z reguły jest inna. Suchsza, cieplejsza.