Nocą przeleciał nad nami deszcz, jedyny w ciągu miesiąca. Poczekał oczywiście aż zjemy i schowamy wszystko w namiocie. Rano zostały po nim niskie chmury pozwieszane na okolicznych drzewach, potem na szczytach. Nie odeszłyśmy daleko kiedy znikła ostatnia mgiełka i wrócił nasz stały towarzysz- upał. Błądziłyśmy wtedy w kamienistym korycie rzeczki- labiryncie moren, lasków, bagnistych łączek. Snułybyśmy się tam pewnie do dzisiaj gdyby Jagoda nie wypatrzyła ścieżki. Wycięty ostrym narzędziem tunel nurkował w gąszczu. Przez długi czas szłyśmy wygodną dróżką. Za zalanym przez roztopy polem pokrzyw i jeżyn (byli tu nasi?) przekroczyłyśmy wartki nurt i znów zgubiłyśmy drogę w lawowym polu. Nie tyle właściwie drogę, bo zawsze szłyśmy jakimś śladem, tylko zrobiło się ich tyle, że trudno było ocenić, którym iść. Wierząc mapie dążyłyśmy nad Rio Claro, wzdłuż której narysowano szlak. Skończyłyśmy na skarpie z imponującym wodospadem… hmm to na pewno nie było tu. Z daleka, z góry widziałyśmy charakterystyczny zakręt Claro- łatwy do rozpoznania na mapie. Ścieżkę znalazłyśmy po kilku godzinach kluczenia. Zanurkowała w lesie po lewej. Znów pokonałyśmy spory kawałek i znów zgubiłyśmy się tuż za kopczykiem. Galimatias wydeptanych przez zwierzęta dróżek prowadził na wzgórze i rozbiegał się we wszystkich kierunkach. Weszłyśmy, zeszłyśmy, wbiłyśmy się w kanion, Jagoda zsunęła się i zgubiła rękawiczki. Spadły w przepaść. Zbocze zrobiło się zbyt strome, zbyt niebezpieczne. Wdrapałyśmy się znów na skarpę, niewygodnie przez potworne krzaki. Trafiłyśmy na ten sam wzgórek, ale kilka metrów dalej, na coś jakby wspomnienie ścieżki. Pod wieczór wyglądało to już na ścieżkę, po zachodzie przeszłyśmy potok i wyszłyśmy na miejsce biwakowe z kupką śmieci. Wybrałyśmy z nich dużą butelkę, w zastępstwie tej ukradzionej Jagodzie przez krzaki. Codzienna wymiana dóbr. Takie jest Chile. Byłyśmy z siebie zadowolone. Spokojne. Miałyśmy ścieżkę, zbliżyłyśmy się do Armerillo… Nie przypuszczałyśmy, że rano zgubimy się znów i to już po kilkuset metrach.
Tym razem nie miałyśmy siły zawracać. Od Rio Claro dzieliło nas kilkaset metrów krzaków. Postanowiłyśmy, że je pokonamy. Nie damy się. Pół dnia zeszło nam na pływaniu w gąszczu zawieszonym na upiornie stromym zboczu. Ostatni kawałek (już łysy) był nietrudną, ale nieprzyjemną wspinaczką w kruszyźnie, w luźnym piargu wymieszanym z resztkami korzonków, niemal pionowym. Dalej już rzeka i kamienista szeroka plaża. Nie było szlaku. Ruszyłyśmy w stronę Armerillo i przeszłyśmy może z kilometr dość spokojnie. Ścieżka pojawiała się i znikała, raz weszła do lasu i przetrawersowała bardzo strome zbocze. Z góry widziałyśmy gospodarstwo. Kilka białych koni, rude krowy. Człowiek z grabiami… -jaki ładny -powiedziałam żałując, że to tak daleko, że za rzeką. Cywilizacja wydawała się nam wtedy bardzo bliska. Chwilę potem ścieżka znów zeszła nad wodę, zbocze zbliżyło się aż stanęłyśmy na wypłukanych szkierach przeciętych płytką zatoczką.
Wspięłam się po skałach, Jagoda podała mi plecaki i już zaczęłam ją instruować jak to przejść (moje dodatkowe 20 cm wzrostu robiło tam wielką różnicę) kiedy w szczelinie gdzie trzeba było włożyć rękę (jak już się udało wystarczająco podskoczyć) pojawił się wypasiony szczur. -Hmm… będę płoszyć szczura, a ty skacz- zaproponowałam, ale wycofałam się bardzo szybko. Szczur był nieustraszony! Ani drgnął. Bojąc się, że tylko czeka żeby ugryźć wciągnęłam Jagodę na skałę z drugiej strony- z rzeki. Musiała niestety zmoczyć buty. Dalej było już prościej. Kamienista plaża, bambusowy las. Znów zgubiłyśmy tam ścieżkę i znów zeszłyśmy nad Rio Claro po stromym, tym razem jednak po mniej gęstym. Dolinę zalewał już cień. Chłód pokrył płaskie łąki rozwijające się w zakola i łuki wśród drzew.
-Wiśnie… pomyślałam w pewnej chwili widząc znajome odrosty w trawach. Chwilkę dalej pojawił się wiśniowy sad i lichy drewniany domek z kłódką. Znów miałyśmy nadzieję, że cywilizacja się zbliża. Zabiwakowałyśmy przyjemnie na leśnej polance. Zjadłyśmy dobrze, przecież już niedługo sklep. Rano strząsnęłyśmy z namiotu tarantulę (lub innego włochatego ptasznika) i ruszyłyśmy z powrotem nad Claro. Kilka kilometrów dalej drogę przecięły nam skały. Pionowe, tak długie i tak wylizane przez nurt, że nawet nie próbowałyśmy się wspinać. Claro była tam już wielką rzeką. GPS wskazał 8 km do szosy, tylko nie miałyśmy pojęcia jak…