Za mostkiem ścieżka wspina się na grań dość stromo, po skarpach ponad lasem. Jeszcze zanim dotarłyśmy do widokowej platformy minęła nas dziewczyna – młoda Niemka. Wybierała się tylko nad wodospad. Dalsze trasy jak jej powiedziano nie nadawały się jeszcze do przejścia. Poczęstowała nas dwoma ugotowanymi na twardo jajkami i obiecała, że jeśli poczekamy aż wróci, podzieli się mnóstwem jedzenia (zabrała je myśląc, że wyjdzie na 5 dni- pewnie na cały Condor Cirquit). Nie czekałyśmy. Przy punkcie widokowym było jeszcze dwóch panów i ławeczka- bardzo kusząca. Nad nami, nad doliną, w której błądziłyśmy przez kilka ostatnich dni krążył kondor- jak na zamówienie.
Dalej szlak opada wraz z płaskowyżem otoczonym murem ośnieżonych gór. Czym niżej tym więcej roślin, krzaki bujniejsze i wyższe, potem las. W jednej z wiat parku narodowego ugotowałyśmy sobie trochę herbaty, razem z jajkami dobrze zrobiła nam na żołądek. Trasa do Vilches Alto jest oznakowana i wyraźna. Prowadzi przez bardzo stary las- prawdziwą puszczę. Kępy ogromnych, czasem powywracanych i suchych drzew, plamy jaskrawego słońca, sporo kwiatów. Rezerwat Altos de Lircay jest pewnie bardzo popularny latem. Teraz minęło nas tylko trzech rowerzystów. Nie dogoniłyśmy ich już, a próbowałyśmy, bo zgubili scyzoryk i fajkę do trawki. Licząc, że gdzieś może czekają zajrzałyśmy na kilka pustych pól biwakowych. Na ostatnim, tam gdzie powinien rezydować strażnik poznałyśmy rodzinę, która nas stamtąd wywiozła. Strażnik był nieobecny, prawdopodobnie zszedł żeby zagłosować. Tego dnia – w niedzielę- odbywały się wybory prezydenckie. Słyszałyśmy niezrozumiałą dla nas relację kiedy samochód turlał się gruntową drogą wzniecając kurz. W świetle zachodzącego słońca wyglądało to magicznie, żałowałam, że nie mogę się zatrzymać, zrobić zdjęć.
Jadąc, sporo rozmawiałyśmy. Ignacio – syn naszych wybawców studiował stomatologię w Talca. Powiedział, że pomoc w górach działa w Chile bardzo sprawnie. Najprawdopodobniej przyleciałby po nas helikopter. Szlaki były jeszcze zamknięte, ze względu na stan rzek. Na parkingu stała informacja, ale ponieważ przyszłyśmy z daleka, z innej strony nie miałyśmy o tym zielonego pojęcia.
Trasa z Radal 7 Tazas przez Vegas Blanquillo i Valle Venado (bez zwiedzania doliny Claro i lawowych pól) zajmuje latem około tygodnia, pięciu dni. Rejon dobrze pokazuje mapa Condor Cirquit 1:50 000 wydana na solidnym wodoodpornym papierze (zdobyłyśmy swoją w Księgarni Geograf w Krakowie). Lasy państwowe (CONAF) inwestują w parkingi i pola biwakowe. Kiedyś pewnie zrobi się tam tłok, ale wiosną najprawdopodobniej długo będzie pusto, a jak słyszałyśmy od Chilijczyków właśnie wtedy jest tam najpiękniej. Góry są jeszcze ośnieżone, zieleń świeża, nie ma kłopotów z pitną wodą i upału, który jak się dowiedziałyśmy jeszcze się wcale nie zaczął. Aż strach pomyśleć jak byśmy wyglądały gdyby nas dotknął!
Jadąc w dół w coraz gęstszym mroku myślałam, że w Europie też mamy piękne miejsca. Być może nawet piękniejsze niż tu, ale nigdzie, nawet w Laponii czy w Pirenejach, nawet na Islandii nie ma już takiej wspaniałej dzikości, takich bezludzi. Trudno też o tak bezinteresowną pomoc. Chile jest wyjątkowym krajem, a rejon Maule zasługuje żeby tam wracać i wracać…
PS: scyzoryk zachowałyśmy, zastąpił nóż zgubiony wcześniej przez Jagodę. Co miał na myśli nasz Duch Opiekuńczy podsuwając fajkę…? Hmm… tu mogłyśmy tylko spekulować…
Czerwona linia na mapkach to zapis ze SPOT-a, pomarańczowa to narysowana z pamięci trasa- historia błądzenia.
Te kwiatki na pierwszym zdjęciu są identyczne z kwiatami naszych uprawnych ziemniaków. Tylko listki nieostre.
wydaje mi się, że to była psianka (daleki krewniak ziemniaka). Miałam ją kilka razy w doniczce, wydawała mi się identyczna, liście niestety nie były ziemniaczane, a szkoda :)