Czy to bezpieczne?
I tak i nie. Wiele szlaków widocznych na mapach nie jest oznakowanych. Dotyczy to nawet tych bardzo znanych np. pirenejskiego HRP. Jest narysowany na mapie i opisany w przewodnikach, ale w terenie znaczą go tylko kopczyki. W miejscach gdzie chodzi mało ludzi, a rośnie bujna trawa, ścieżki są często niewidoczne. Jeszcze gorzej jest tam, gdzie pasą się zwierzęta. Widać mnóstwo ścieżek tylko, że przy bliższym poznaniu okazuje się, że wszystkie prowadzą do wodopoju.
Jak sobie z tym poradzić? Mam na to dwa sposoby.
Pierwszy to nie schodzić ze znanego lub oznakowanego szlaku, a w momencie zgubienia go, zamiast szukać wygodnego trawersu czy innego sposobu powrotu na skróty (co w praktyce prawie nigdy się nie udaje) bezwzględnie wrócić do ostatniego widocznego znaku i spróbować znaleźć drogę jeszcze raz.
Drugi, to jak w przypadku najlepszego sposobu na karaluchy – polubić. W wielu sytuacjach zejście z zaplanowanej drogi jest tylko kłopotem, nie tragedią. Co z tego, że droga potrwa klika dni dłużej jeżeli mamy zapas jedzenia i namiot. Co z tego, że czasem trzeba wrócić, lub zejść do wsi lub szosy w innym miejscu niż się zaplanowało, skoro przyjemność polega na samej drodze, nie na zdobyciu konkretnego celu.
Gubiłam się wiele razy, jesienią w górach często zdarzają się mgły, wiosną śnieg przykrywa niemal całe oznakowanie szlaków i można liczyć tylko na mapę, zimą świeży śnieg i zagrożenie lawinowe często uniemożliwiają przejście jakiegoś fragmentu i wymuszają zmianę decyzji lub wręcz improwizację.
Zdarzało mi się też zgubić w środku lata, zabrnąć w miejsca gdzie szlak był tylko marzeniem kartografa, lub zwyczajnie się zagapić. Pewnie zgubię się jeszcze nie raz.
Dzięki temu odkryłam mnóstwo pięknych miejsc. Wcale nie żałuję.
Ponieważ z zasady zawsze nawet, kiedy mam zamiar nocować wyłącznie w schroniskach mam ze sobą ciepły śpiwór i folię NRC nie miałam z powodu moich licznych zagubień żadnych większych problemów. Najłatwiej jest z namiotem, nawet jeśli nie można znaleźć płaskiego miejsca żeby go dobrze rozbić jest w nim znacznie cieplej niż bez, a nocne odgłosy wydają się mniej przerażające.
Dobrze jest mieć ze sobą jak najlepsze mapy, a jeszcze lepiej opisy tras.
Mapy alpejskie są z reguły dość dobre, chociaż wciąż jeszcze są na nich błędy. Czasem z porównania dwóch map wydanych przez różne wydawnictwa, w różnych krajach można wyciągnąć jakieś wnioski. Bywa, że gdzieś brakuje jeziora, albo na mapie jest zejście, którego za nic nie można znaleźć. Niestety kilka razy nie znalazłam też noclegu.
W Pirenejach jest troszkę gorzej, na mapach IGN brakuje wielu szczegółów, są szlaki, które w praktyce wcale nie istnieją, są po prostu wiadomością, że komuś, kiedyś udało się tam przejść. W ostatnich latach Editorial Alpina wydało piękną, niemal dokładną serię map w skali 1:40 000 na wodoodpornym papierze. Jej problem polega na tym, że w ten sam sposób jak zwykłe ścieżki zaznaczono na niej drogi, które w Tatrach uznalibyśmy za wspinaczkowe. Opisy szlaków są na odwrocie mapy niestety tylko po hiszpańsku. Warto przyjrzeć się skali trudności. To co jest opisane jako bez trudności jest rzeczywiście łatwe, „łatwe” odpowiada łatwej wspinaczce, jednak już trochę trudne to odpowiednik naszej II , Na „dość trudnym” mapa małymi literkami zaleca wziąć linę, jednak wielu ludzi chodzi bez. W takich miejscach trzeba bardzo uważać. Dróg ekstremalnie trudnych nie próbowałam.
W Atlasie mapy są bardzo złe, a szlaki nieoznakowane. W tym roku wyszła nowa mapa Atlasu Wysokiego, niestety obejmuje tylko najbardziej uczęszczany rejon. Idąc gdzie indziej niż na łatwy technicznie i orientacyjnie Toubkal, watro poczytać opisy przejść. Najlepiej pochodzące z kilku różnych źródeł. Natknęłam się już na bardzo mało dokładny przewodnik (Cicerone Trekking in the Atlas Mountains).
W Internecie można znaleźć opis niemal każdej trasy i obejrzeć mnóstwo zdjęć. Warto pogrzebać i poczytać. Jakimś rozwiązaniem jest też GPS, ale ja go nie lubię, być może jestem zbyt tradycyjna i wolę się czasem romantycznie zgubić. Nadmiar techniki i wygody jest przecież tym, od czego w góry uciekam.
Czy to jest niebezpieczne? To zależy od tego gdzie, kiedy i z kim. Chodzenie samemu w bezludnych miejscach po trudnych i nieoznakowanych szlakach na pewno jest ryzykowne. Wymaga doświadczenia, wiedzy, odpowiedniego sprzętu i kondycji, a także pewnego rodzaju odporności psychicznej. Wypad w grupie, na względnie bezpiecznym, znakowanym, lub dobrze opisanym szlaku w lecie, bardzo niebezpieczny nie jest. Zawsze należy liczyć się z ryzykiem załamania pogody, zgubienia, czy upadku.
W niektórych krajach ewentualny helikopter ratujący z opresji jest za darmo (Hiszpania, Włochy), ale już za szpital lub leczenie trzeba zapłacić. W innych wszystko jest płatne, choć może się zdarzyć, że nikt się o tę płatność nie upomni (zdarzyło nam się we Francji). Warto mieć dobre ubezpieczenie, np. takie, jakie oferują swoim członkom duże dobre kluby OEAV czy DAV. Wydane na członkostwo pieniądze dość szybko zwrócą się ze zniżek w schroniskach, a ubezpieczenie może się niespodziewanie przydać. Tfu… tfu… :)