Rano, przy pięknej pogodzie znów zaczęło mi się wydawać, że szkoda już schodzić. Prognoza była zła, ale pomyślałam, że to pomyłka. Słońce, bezchmurne niebo… niemożliwe żeby znów spadł deszcz. Postałam chwilkę, popatrzyłam na Cotiellę, pomyślałam, że nie ucieknie i zamiast w dół poszłam trawersem w górę, w kierunku Biados.
Widoki miałam piękne. Na horyzoncie pokazała się Bachimala. Niestety pojawiło się sporo chmur, a trawers wszedł w stromy śnieg. W tym miejscu zbocze niemal się urywa. Na mapie są tam zaznaczone kaniony. Bałam się iść skrajem urwiska, a wyżej też nie było jak. Możliwe, że latam da się tam przejść drogą, teraz wszystko zasypywał śnieg. W miejscu gdzie zawróciłam było go ze dwa metry. Zeszłam stromymi łąkami do rozrzuconych po zboczu stodółek.
Potem długo polnymi drogami wśród domków. Trawa zazieleniła się już, pojawiło się trochę narcyzów.
Niedaleko Gistain znalazłam kilka znakowanych szlaków i piękną nową wiatę. Bez drzwi, ale dałoby się tam spać. Jest miejsce na ognisko, drewno, woda i kosze na śmieci. Skusił mnie szlak biegnący w kierunku Biados. Nie dlatego, że chciałam aż tam iść, ale ze względu na widoki. Miałam czas i mogłam zejść trochę dłuższą drogą.
To sielska, wiejska okolica. Wiosną bezludna, latem pewnie zamieszkana. Na dnie doliny zawróciłam i zaczęłam schodzić w kierunku San Juan del Plan. Ścieżki biegną po obu stronach rzeki, nie zauważyłam tego od razu. Poszłam polną drogą po lewej i szybko doszłam do szosy. Na szczęście stamtąd też odbijał szlak. Nie popatrzyłam tylko, że idzie okrężną drogą. Najpierw przez piękny most,
potem mocno do góry. Zaczęło padać więc pomyślałam, że wszystko jedno. Lepiej moknąć tu, niż w wyludnionym miasteczku czekając aż otworzą sklep. Ścieżka ładna, widoki nie najgorsze… tylko deszczowe.
Niżej zgubiłam szlak, ale nie przejęłam się. Miasteczko było niedaleko i było je widać. Zeszłam na przełaj przez mokre łąki do plątaniny polnych dróg. Atmosfera nie była już tak sielska. Przy obejściach deszcz rozmywał kupy gnoju. Ujadały wychudzone psy na zbyt krótkich łańcuchach. San Juan wyglądało biednie i smutno. Bogate były za to wszystkie samochody. Wielkie 4×4, umyte i wypolerowane… Próbowałam schronić się przed deszczem do baru, ale okazał się zamknięty. Siesta to siesta. Na ulicach nie było żywego ducha, przyłączył się do mnie tylko włochaty pies. Odprowadził mnie aż do Plan. Też zgubiliśmy szlak. Pewnie biegł jakąś ładną ścieżką. My trafiliśmy na wybujałą trawę, błotnisty strumyk, potem polną drogę zasypaną budowlanymi śmieciami. Połamane płyty gipsowe, kafelki. Całe, widać już niemodne umywalki…
Plan nie różniło się bardzo od San Juan. Chociaż na mapie jest równie duże jak Bielsa, wydawało się obdarte i opuszczone. Długo szukałam sklepu czy choćby otwartego baru. Znalazłam je na samym dole przy drodze. Sklep wyglądał na zamknięty, ale na mój widok z baru wyszedł facet i go otworzył. To dobry sklep. Nigdzie potem nie znalazłam tak słodkich gruszek, ani tak dobrego sera.Ceny też rozsądne i ludzie mili.
Szlaki w masyw Cotielli wychodzą kilkadziesiąt metrów poniżej sklepu. Wybrałam drogę na Collado del Crus. Chciałam zobaczyć drugą stronę gór i Cyrk Armena, który widziałam na jakiejś fotografii.
Początkowo szłam leśną ścieżką, potem drogą. Szlak kilkakrotnie ścinał zakręty, ale przedzierał się tam przez taki gąszcz, że ze względu na deszcz lepsza była droga. Długo to trwało. Byłam mokra, ale brakowało mi wody :)
Nie chciało mi się jej nieść, a w lesie nie było gdzie nabrać. Zatrzymałam się nad rzeką, przy rozwidleniu szlaków- w miejscu gdzie ścieżka na Collado del Crus ostatecznie odchodzi od drogi (ta biegnie do San Juan del Plan). Zdjęłam plecak, posiedziałam chwilkę nad mapą zastanawiając się jak znaleźć cabanę widoczną tylko na szalonej mapie i do tego kawałek od drogi. W międzyczasie poprawiła się pogoda. Wyszło słońce, wysoko nad lasem pokazał się wierzchołek Pico Barbarisa.
Troszkę niżej znad krzaków wystawał komin. Zostawiłam plecak i wróciłam z 500 metrów. Rzeczywiście nie pomyliłam się. Troszkę z boku, na skraju łąki stała mała cabana. Niezła i co najważniejsze otwarta. Nie ma jej na żadnej mapie. Zostałam na noc. Nie byłam pewna czy uda mi się znaleźć cokolwiek dalej. Gotując wodę wypatrzyłam jeszcze jeden daszek po drugiej stronie doliny. Poszłam tam na spacer zobaczyć co to. Domek- czymkolwiek był, był schowany w krzakach. Zeszłam i wyjrzałam na jasno oświetloną łączkę.
Na przeciwko mnie stał piękny gniady koń. Nie weszłam tam. Nie wiem czy koń był sam, czy może w domku ktoś mieszkał.
Wróciłam do siebie, zamieniłam przyniesiony czosnek na znalezioną w cabanie cebulkę- bardziej pasowała do puszki sardynek, przeczytałam napisy pozostawione przez moich poprzedników i rozłożyłam spanie w oddzielnym, niestety pozbawionym łóżka „pokoju”. To jeszcze niewielka wysokość, a przed wiatrem chronił mnie las, więc nocą było mi całkiem ciepło. Nie wiem jak się nazywa to miejsce. Na polanie była tablica z napisem: „Pastwiska komunalne gminy Plan. Zakaz wypasania zwierząt bez pozwolenia!”. Tablica była bardzo serio. Porastająca polanę trawa wcale tego nie uzasadniała. Niziutka, poprzerastana bukszpanem i różami. Bardzo skromna. Jaka kara groziła za nielegalny wypas nie zrozumiałam.