To klasyk Jotunheimen. Ścieżka jest dobrze oznakowana i popularna. Miałam zamiar odbić na nieznakowany szlak (pozwalający przejść kawałek tej trasy bokiem), ale zagapiłam się i nie znalazłam go. Co chwila mijałam ludzi, padało, widoczność była słaba, a na wydeptanej ścieżce widziałam więcej śmieci niż przez cały poprzedni miesiąc w Norwegii. To płaska szeroka dolina, dość monotonna. Natomiast pojawiający się znienacka widok na jezioro Gjende był zachwycający i pomimo tak słabej widoczności zrobił na mnie wielkie wrażenie. Długa niebieska wstęga wyłaniająca się z gęstej mgły. Naprawdę piękna. Widok tego podobnego do fiordu jeziora towarzyszył mi już do końca wędrówki. Przez rzadki lasek i podmokle łąki doszłam do schroniska Gjendebu- niezbyt niestety przyjaznego. Najpierw naczekałam się długo w zaparowanej jadalni, żeby dowiedzieć się, że nie ma nic bezglutenowego. Potem jakiś nieuprzejmy facet z obsługi wygonił mnie zza kamiennego murku przybudówki na końcu zabudowań schroniska gdzie próbowałam ugotować zupę twierdząc, że to grozi pożarem. Dokończyłam gotowanie za jakimś przewróconym stołem na łące skąd z kolei wyprosiła mnie (ale dopiero jak dokończyłam zupę) grupka Francuzów, którzy wykupili to namiotowe miejsce za jakieś astronomiczne pieniądze. Teren wokół Gjendebu to prywatne pole namiotowe. Nie miałam zamiaru tam nocować, jak dla mnie było jeszcze za wcześnie (piąta czy szósta), musiałam tylko coś zjeść. Spakowawszy się pogadałam z Francuzami i poszłam dalej w kierunku Memurubu. Początkowo ścieżka biegnie wzdłuż jeziora. Zaraz za polem namiotowym jest miejsce gdzie można by zabiwakować, ale nadal było wcześnie więc poszłam. Zaletą tego pomysłu była kompletna samotność, wadą- stromizna i długość szlaku. Wyjście z doliny zajęło mi czas aż do zmroku. Przez chwilkę nawet się bałam, że utknę na tym eksponowanym zboczu na noc, a pogoda nie była łaskawa. Na górze jeszcze okrutniej wiało i było nieprzyjemnie zimno. Bez problemu znalazłam za to miejsce na namiot (to nie sztuka postawić malutką jedynkę) i źródełko z prawie czystą wodą. Udało mi się nawet schować zanim na dobre lunęło. Widoki miałam tam bardzo piękne i na jezioro, i na drugą stronę. O wiele fajniejsze miejsce niż pełen ludzi, choć pozbawiony wygód drogi schroniskowy kemping.
Twoim wpisem przypomniałaś mi, jak wdrapywałem się pod to strome zbocze w kierunku Memurubu, za schroniskiem Gjendebu. Mnie także zależało na czasie, bo chciałem przed zmrokiem dojść do pierwszego, wyżej wymienionego przeze mnie schroniska (zapowiadało się na urwanie chmury oraz bardzo wiało). Nawet w pewnym momencie ucieszyłem się z dyndających tam łańcuchów, bo plecak do najlżejszych nie należał -grzech łakomstwa-, a w niektórych miejscach skała była krucha i bardzo mokra.
W momencie gdy już zdyszany stanąłem na górze, to machnąłem ręką na cały ten plan z noclegiem w Memurubu. Było mi to wprost obojętne, bo właśnie na tym płaskowyżu przytrafiło mi się coś, z czym jeszcze nie miałem przyjemności w górach. Otóż wszedłem w absolutną, „gęstą” ciszę. Po uspokojeniu tego skołatanego serducha nie słyszałem nic, co było wręcz abstrakcją w porównaniu do tego co działo się z pogodą przy podejściu. Tam kawałek dalej po lewej stronie były takie małe rozlewiska wody. Przy nich to sobie usiadłem i słuchałem właśnie…ciszy. Chyba po to są poeci, żeby chwytać te chwile i przelewać je na papier :)
PS. Przyznam, że nie za bardzo orientuję się w blogowym savoir vivre, ale pozwolę sobie wrzucić jedno zdjęcie z tamtego wieczoru.
http://tnij.org/dgeckxe
widzę, że chmury całkiem jak „moje” :) spokojnie wrzucaj. Dzięki! Ja właśnie nocowałam obok tego rozlewiska. Na końcu były prawie niepodmokłe trawki. Też tam jakby mniej wiało, bo troszkę zasłaniała skała. A podejście zacne. Też mi się niektóre łańcuchy przydały, wiało okrutnie. Pięknie tam bez ludzi prawda? :)
czyli też tam gdzieś nocowałeś?
Powiem Ci, że ciekawość mnie niosła dalej, chociaż teraz żałuję, że nie rozbiłem tam obozu. Ja także nikogo nie spotkałem na tym odcinku. Wszystko dla mnie :)
Zatrzymałem się jeszcze na dłużej przed samym Memurubu, żeby napatrzeć się na wodospad Tjonnholtae:
http://tnij.org/fh15tqu
a potem walczyłem dobre 40 minut żeby rozbić namiot w takich chaszczach okalających teren schroniska. Wystarczyło podejść trochę wyżej, gdzie była piękna polana, na której rano widziałem olbrzymie stado reniferów.
Dalej przed Memurubu było jeszcze kilka fantastycznych biwakowych miejsc. Można by biwakować prawie co krok, i te widoki! A pomysł, żeby iść w przeciwfazie (do tłumu) był genialny. Rano tam musi być gęsto. Mi się najbardziej podobał ten moment gdzie się wychodzi na koniec grzbietu wprost na jezioro. To pewnie zależy od oświetlenia (i pory dnia) ale mnie aż zamurowało. Widziałam, że ludzie podchodzą tam ze schroniska tylko popatrzyć.
Renifery widziałam dopiero następnego dnia.
Korzystając z okazji chciałem polecić ciekawą norweską stronę: ut.no
Na stronie szczegółowo opisane są szlaki na terenie Norwegii, tutaj np. wspomniana już trasa Gjendebu -> Gjendesheim. http://ut.no/tur/2.1494/
fajnie, że są mapki. Dzięki.