W zeszłym roku wyszła nowa mapa Atlasu Wysokiego ( Toubkal & Marrakech, Wydawnictwo Cordee 1:50 000, dostępna w Sklepie Podróżnika). Niestety obejmuje tylko rejon Toubkala. Być może dlatego, że to tam zmierza większość zwiedzających Maroko turystów. A szkoda.
Sam Jebel Toubkal mimo, że wysoki, bardzo fascynujący nie jest. To szeroka, przysadzista i łatwo dostępna góra. Ścieżka na wierzchołek, jak na Maroko wydaje się wręcz zatłoczona. W listopadzie pewnie nie wchodzi tam więcej niż 20-30 osób dziennie, ale w porównaniu z innymi okolicznymi szlakami to straszliwy tłok.
Wokół doliny, w której stoi schronisko pod Toubkalem wznosi się mur czterotysięczników, nie tak łatwych jak sam Toubkal, ale możliwych do przejścia dla większości sprawnych fizycznie osób. Wejścia są trudne do odnalezienia i idąc na Afelę, Akioud czy Ras, lepiej zapytać w schronisku o drogę.
Ja polecam kilkudniową pętelkę wokół Toubkala. Bardzo ciekawa, urozmaicona droga. Wymaga niesienia namiotu, jest trudna orientacyjnie, ale technicznie, poza pojedynczymi miejscami, dość łatwa. Tylko raz trafił nam się fragment odrobinę trudniejszej wspinaczki (wejście ze schroniska Lepiney na próg doliny, określiłabym jako trochę trudne, w listopadzie jest oblodzone, być może latem nie jest tam aż tak źle).
Szlak w większości prowadzi używanymi przez pasterzy ścieżkami łączącymi pastwiska i górskie wioski. Jest niewidoczny w terenie i nieoznakowany, całkowicie bezludny (w górach spotkaliśmy tylko kilku miejscowych)… dziki, kruchy i mylny … Sama radość :)
Kilka lat temu przeszliśmy ten szlak na początku listopada. Na mapie i w przewodniku jest kilka innych, dłuższych wariantów, wybraliśmy ten, bo mieliśmy tylko kilka dni. Korzystaliśmy z przewodnika: Trekking in the Atlas Mountains, Karl Smith, wydanego przez Cicerone, a kupionego w Sklepie Podróżnika.
Dzień 1: Wyszliśmy z Imlil (miłe schronisko CAF). Jeśli robi się postoje, dojście do schroniska Lepiney zajmuje prawie cały dzień, przewodnik podaje czas 7-8 godzin. Lepiney to też CAF, ale nie liczcie tam na rabat.
Do podejścia jest prawie 1400m, wychodzi się na 3050. Niektórym osobom może przeszkadzać wysokość. Samo schronisko, brudna, otwierana tylko wtedy, kiedy są ludzie sala, nie jest fajne, ale chyba trudno uniknąć nocowania w nim. W ostatniej wsi -Azin Tamsoult mieszka obsługujący je facet, na nasz widok po prostu przyłączył się i bez słowa szedł z nami. Usiłowaliśmy wyjaśnić, że nie trzeba, ale nie reagował i potem głupio nam było wyciągnąć namiot.
Po drodze mija się piękne dzikie wodospady skryte w głębokim wąwozie (Cascades d’Irhoulidene) – jedno z ładniejszych w tej okolicy miejsc.
Dzień 2. Kontynuowaliśmy podejście w górę doliny. Szlaku nie było widać, na piargach leżał świeży śnieg. Trudno było znaleźć drogę. Było troszkę nielogicznych kopczyków, większość, być może układająca się w jakąś całość była pewnie pod śniegiem. Lepiej widoczna była droga wspinająca się zaraz za schroniskiem na zbocze (w lewo) i schodząca do Nelter z przełęczy Tizi n’Taddate.
Poszliśmy na wprost w głąb doliny. Wspinaczka na próg, wzdłuż zalodzonego wodospadu na górnym fragmencie podejścia była mocno eksponowana. Przewodnik zalecał użycie liny, nie mieliśmy, więc weszliśmy bez. Być może lepiej byłoby iść drugą stroną wodospadu, tak jak było w opisie, ale w cieniu leżało dużo śniegu i wybraliśmy czystą skałę po naszej lewej (orograficznie prawej stronie potoku)
Zaraz za progiem powinniśmy skręcić w lewo i wyjść na grań pomiędzy Bigguinnoussene i Clotchetons Central, a potem zejść żlebem wprost do schroniska pod Toubkalem. Niestety byliśmy tam jeszcze przed wydaniem nowej mapy, starej nie kupiliśmy bo i tak niewiele było na niej widać, a opis w przewodniku był starszliwie mętny. Poszliśmy za daleko.
Minęliśmy piękne, zaśnieżone piętro z malowniczą rzeczką i bez problemów wdrapaliśmy się na kolejny próg. Nie widzieliśmy żadnej możliwej drogi w bok (nic dziwnego, byliśmy już za wysoko) i w rezultacie wyszliśmy aż na następną przełęcz.
Widok piękny, wokół fascynujący krajobraz, ale nie było stamtąd zejścia. Najprawdopodobniej kilka rozsypanych kopczyków, które widzieliśmy po drodze wyprowadzało na Afellę.
Pod samym szczytem Afeli jest płaskie miejsce. Nadaje się na namiot, ale tylko awaryjnie. Nocami okropnie tam wieje, a natychmiast po zachodzie słońca temperatura spada poniżej -15 stopni. To już 4000. Brak wody nie stanowił problemu, po północnej stronie grani był śnieg.
Dzień 3. Wróciliśmy na przełęcz nad dolinką Tizi Meloul i strawersowaliśmy zbocze Afeli i Akioud aż do wyraźnej, wciętej pomiędzy dwie skały przełączki pomiędzy Akioud i Ras. Nie ma tego ani na mapie, ani w przewodniku, ale ze szczytu Afelli i grani Akioud widać zejście. Nie ma tam nic trudnego. Trochę sypie się piarg. Parę razy trafiliśmy na wodę, ale to się niekoniecznie uda powtórzyć, większość wodospadów i strumyków na tak dużej wysokości może już skuwać lód. Na zacienionym zboczu po drugiej stronie grani leżał najprawdopodobniej wieczny śnieg, ale zejście było łatwe. Nie były potrzebne raki. W zejściu z progu doliny nad schroniskiem szlak trochę kluczy i co jakiś czas trzeba używać rąk. Ogólnie krótka, ale ciekawa trasa. ( jakieś 5-6 godzin)
Nocowaliśmy w schronisku Nelter. Fajna obsługa, czysto i prysznic. Podobało mi się.
Dzień 4.Podeszliśmy na Tizi n’Quanaoumss – przełęcz w południowej grani Toubkala i zeszliśmy do Amsourzete mijając lac d’ Ifni (po lewej stronie jeziora, po prawej jest trudno ) i kilka malowniczych wsi.
Nocowaliśmy w jakimś domu, w pokoju do wynajęcia, tak brudnym, że staraliśmy się niczego nie dotykać. Przez wsie szliśmy już po ciemku, być może warto by podzielić ten etap na dwa i zobaczyć trochę więcej. Nocne przejście też miało swój urok, w nieoświetlonych wsiach toczyło się życie, dorośli siedzieli przed domami, na drodze bawiły się dzieci. W dolinie było przyjemnie i ciepło. W listopadzie zmrok zapada koło 17, trudno się spodziewać, że ktokolwiek pójdzie spać aż tak wcześnie. W Amsourzette jest sklep i nawet wieczorem można w nim kupić chleb. Jest też publiczna łaźnia, ale nie skorzystaliśmy.
Dzień 5. Łatwą, wygodną drogą przeszliśmy przez kilka wsi i w ostatniej przy drodze -Tissaldi weszliśmy do góry w kierunku Toubkala. Początkowo biegnący wzdłuż potoku szlak dość dobrze widać, potem ścieżka rozmywa się w plątaninie owczych dróżek.
Nocowaliśmy przy źródle, niecałą godzinę powyżej szałasów pasterzy, w miejscu gdzie ścieżka zaczyna się już wspinać na stok. Można rozbić namiot wyżej, na grani jest płaskie miejsce, ale nie ma tam wody.
Dzień 6. Kontynuowaliśmy podejście ledwo widoczną ścieżką wspinającą się zygzakiem na grań. Drapaliśmy się do góry stromym zboczem … a obok po skałach z gracją wyprzedziło nas stado kóz. Na przełęczy Tizi a’ Tarhelaine szlaki (jeśli można je tak nazwać) rozdzielały się, wybraliśmy lewy zmierzający do Tizi Tarharate. Idzie wzdłuż grani, podczas gdy druga odnoga zdecydowanie schodzi w dół do Azib Tifni (z góry widać zabudowania i plamę zieleni) . Szlak jest w większej części łatwy, dość nieprzyjemne jest strome zejście z drugiej, nienazwanej na mapie przełęczy, po ruchomych piargach i obsuwającym się zboczu z widokiem na dolinę ze schroniskiem pod Toubkalem. Na pocieszenie tam akurat wyraźnie widać ścieżkę.
Najrozsądniej byłoby przenocować w Tizi Tarharate. To wysoka osłonięta hala ze źródłem i kąpielowym wodospadem – w listopadzie niezbyt zachęcającym.
Myśląc, że pójdzie nam szybciej zeszliśmy aż Sidi Chamharouch i po nieudanych próbach przenocowania w zachwalanym przez znajomych berberyjskim domku (tak brudnym, że można się przylepić) zdecydowaliśmy się podejść na noc do schroniska Nelter. Doszliśmy o wpół do jedenastej, jakiś miły wybudzony ze snu człowiek zaparzył nam miętową herbatę i poszedł spać.
Dzień 7. Wygospodarowany dzień przeznaczyliśmy na zdobycie Toubkala, a wieczorem zeszliśmy do znanego nam już schroniska CAF w Imlilu. Długi fragment trasy przeszliśmy już po zmroku, kierując się widocznymi z daleka światłami Around. W dolinie noc była ciepła, a pusta, chociaż bardzo popularna w dzień droga wydawała się bardzo romantyczna.
Co warto wiedzieć poza tym? To Afryka, ale pogoda może się zmienić w każdej chwili, nocami wieje lodowaty, prawie huraganowy wiatr, kiedy spadnie śnieg bardzo słabo widoczne szlaki ( żaden nie jest znakowany) giną i łatwo jest się zgubić. Po przysypanych niezwiązanym śniegiem, luźnych piarżyskach ciężko się chodzi, a w nasłonecznionych miejscach, ze śniegu bardzo szybko robi się lód.
W listopadzie nawet na dużych wysokościach dni są jeszcze ciepłe i temperatura utrzymuje się powyżej zera. Nie ma zmierzchu i po dniu niespodziewanie, niemal natychmiast pojawia się noc. Przez cały czas na horyzoncie widać złote pagórki Sahary, ale w górach jest dużo wody. Lepiej jej nie pić bez przegotowania, albo zabijającej bakterie tabletki, nawet w źródlanej, jest inna flora bakteryjna niż u nas (nie wspominając już o kozich bobkach).
Atlas Wysoki to piękne, skaliste góry, pozbawione turystów, zamieszkane przez miłych i życzliwych ludzi, egzotyczne i fascynujące. Trudno to zauważyć idąc tylko na Jebel Toubkal.
Coś pięknego, a jednocześnie przerażającego…Ale przez to jeszcze piękniejszego i wciągającego :)
W jakich dniach listopada, dokładnie miała miejsce ta wyprawa?
W połowie miesiąca, nie nazwałabym tego wyprawą, to był wyskok, króciutki niestety. Do tego dawano temu, nie wiem czy teraz nadal jest tam tak bezpiecznie. Schronisko CAF się podobno popsuło, są kłopoty ze zniżkami, więc to sąsiednie- prywatne stało się wygodniejsze i tańsze.
Od ok 4 lat weszły nowe przepisy i nie mozna już wchodzić na Tubkal bez przewodnika i prawdopodobnie na inne 4 tysieczniki też. Nocleg na dziko zabroniony.
Dzięki, nie wiedziałam i nawet mi nie przyszło do głowy żeby sprawdzić. Od tamtego czasu nie byłam w Maroku. Szkoda, że zabroniono biwakowania.