Szliśmy szybko, przyznam dość przygnębieni, wokół zimno i szaro, i nagle Juta-kolorowa! Tłok i to zupełnie nie turystów. Przyjechał sklep. Było w nim chyba dosłownie wszystko, zmieszane ze sobą, pozbawione (oczywiście) etykiet z bzdetami takimi jak skład czy termin przydatności. Porozwieszane na ścianach busa, częściowo powystawiane w skrzynkach. Do zakupów zagrzewał energiczny facet, sprzedawała przysadzista baba. Ceny, które naliczała były wyższe niż obiecywał mężczyzna, ale było nam wszystko jedno. Wygrzebaliśmy kiełbasę z Finlandii, była też polska, pan zapewniał, że jest nieco gorsza, obie dziwne w domu bym czegoś takiego nie tknęła- skrzyżowanie parówki z mortadelą, doprawione mięsnym w kolorze barwnikiem. Były cudowne czekoladowe cukierki- te o dziwo za jakieś grosze. Rosyjskie. Płatki owsiane, papryki, marchew, główki czosnku. Kupiliśmy wszystkiego po trochu i jeszcze jabłka. Odchodząc spotkaliśmy właścicielkę Villa Hora. Zaprosiła nas, ale już nie zaglądaliśmy. Zasiedzielibyśmy się na pewno, zagadali. Chciałam już iść.
Zeszliśmy drogą. Inaczej się nie da. Biegła pięknym kanionem. Jadąc samochodem pewnie się go wcale nie widzi. Dolina jest stroma, żeby patrzyć na rzekę trzeba iść skrajem pobocza. Pewnie najfajniej byłoby zjechać rowerem. Lekko kropiło, ale ruch był spory. Taksówkarze (którym znów musieliśmy uciec) mijali nas pędem zakurzając całą okolicę. To rozumieliśmy, nie lubili nas, ale czemu robili to też inni Gruzini… hmm. Uznaliśmy to za wielce ciekawe. Już z daleka ocenialiśmy kto jedzie. Zachodni turysta na nasz widok zwalniał (prawie do zera). Lokales przyśpieszał. Zawsze. Myśleliśmy, że może jadąc samochodem czuje wyższość w stosunku do idącego na nogach (pieszo-znaczy nie ma pieniędzy). Turysta z kolei, być może myślał -ten to ma czas, a czas u nas- wiadomo pieniądz. Zabawnie się czuliśmy poddawani tej nieustannej ocenie. Wiało więc kurz na nas długo nie leżał. Rzeka wiła się wśród jesiennych brzózek. Doliny, którymi na mapie nie biegła ani jedna ścieżka rzeczywiście wyglądały na nieprzechodnie. Tylko w nogach coraz bardziej czułam zejście. Ponad 2000 metrów na raz. Trudno.
Skręciliśmy w dolinę, którą według mapy można przekroczyć kaukaską grań, pierwszą dostępną. Nie wiedzieliśmy, że biegnie nią linia energetyczna i stworzona na jej potrzeby droga. Znów poczułam się zawiedziona, ale to mi przeszło. Droga częściowo zmyta przez rzekę, wyżej pozarywana, nieprzejezdna. Brzydka oczywiście, raniąca wspaniałe zbocza, ale też wygodna i szybka. Tylko raz musieliśmy przejść bród, na skraju śniegu, których chyba nigdy nie znika. Za nim liczne niedźwiedzie kupy, zarośla anyżku i malin, wyżej otwarte połoniny i widok z boku na Chauki. Zatrzymaliśmy się przy żlebie opadającym spod jej wierzchołków. Baliśmy się, że dalej nie będzie wody, skusił mnie widok na Kazbek. Daleki, ale miałam teleobiektyw. Wieczorem jeszcze przed zmrokiem zrobiliśmy wystawną kolację. Pure ziemniaczane ( co mi zostało z Finlandii), ryba od pogranicznika i barszcz. Był też deser- wspaniałe cukierki. Nocą niebo się zaczęło rozchmurzać. Wstaliśmy przed świtem. Dobrze było gotować herbatę i patrzeć na wędrujące słońce. Kazbek początkowo błękitny zróżowiał, spomarańczowiał i zbladł. Na bliskim nam zboczu powtórzyła to pierzasta chmurka. Chrupał szron. Pięknie.
Zdjęcia ze śniegiem z części 19 – urzekające. Śnieg zawsze urzeka…
Z części „dzisiejszej”, 20-ej, zdjęcie nr 30 – tyle intensywnych kolorów, mam wrażenie, że trochę… jak nie Twoje? ;-)
44 – bardzo mi się podoba, choć trudno powiedzieć dlaczego (może nie przypuszczałem, że moskitiera może być taka fotogeniczna ;-)?
Tak czy owak, nieustające dzięki!
Dzięki Michale:) To prawda jeśli chodzi o zdjęcia nie ma jak śnieg, za to w terenie- dał nam tym razem w kość. Do dzisiaj oglądamy satelitarne zdjęcia i raz nam wychodzi, że chyba jednak (może) dałoby się przejść na lodowiec, a raz, że w żadnym wypadku. Zdjęcie 30- uznałam za bardzo zabawne. Aparat widzi więcej niż oko, więc z ciekawości poczekałam aż fotka naświetli się porządnie, a histogram wyjdzie ładnie szeroki, a że to trwało doświetliłam też bliski plan latarką. Czysta radość z biwakowania w takim miejscu:) A kolory naturalne (sprawdziłam RAWa dla pewności :)) tylko w rzeczywistości widziałam to ciemniej. Moskitiera faktycznie miała swoje 5 minut:)
Wywołałaś mnie trochę do tablicy:) więc potwierdzam – zjazd rowerem to było to!!! Do dzisiaj, a minęły 4 lata, uśmiecham się do tego wspomnienia. Oczywiście nie wspomnę, że wcześniej trzeba było podjechać, ale to się wie:) Z poza tym…? Poza tym to co zwykle. Pięknie i spokojnie. I jeszcze tylko besos dla Jose.
:) miło pogadać z kimś kto tam był. I chyba miło byłoby też tam wrócić. Pokonać lodowiec np :)
Też mi się podoba moskitiera. Moskitiera i bajzel biwakowy.
:) dobrze, że byłam czujna i sfotografowałam, bałagan jest codziennie, ale zwykle uznaję, że mało estetyczny. Rozumiem, że Wasze uwagi to sugestia na przyszłość? :)
Góry są aż nazbyt estetyczne. Lubimy zobaczyć coś z prawdziwego życia :-)
no nic, postaram się na przyszłość. Górski bałagan ma tę przyjemną właściwość, że cyklicznie znika do cna, więc może faktycznie nie jest aż tak nieestetyczny jak jego cywilni krewniacy :) Miło mi, że czytacie, czasem mi się trudno zabrać do pisania, a tak mam motywację :)
Z trochę innej beczki – w 18 też bardzo miło było zobaczyć pocałunek. To bardzo ciepły po ludzku kadr, a jednocześnie rzadki w „podróżniczej fotografii” widok – dlaczego? Bo to w Europie „na zachodzie” jesteśmy dość wylewni w okazywaniu sobie uczuć? Bo to tak intymny moment, że nieswojo nam fotografować? Pamiętam, że najwdzieczniej/ najłatwiej było fotografować starsze Panie Babuszki na targach, Panów Kierowców, Pasterzy, Dzieci,więc tym ciekawszy to kadr. Mam wrażenie, że w Kirgizji czy Tadżykistanie takie „afiszowanie się” w ogóle raczej uznano by za gorszące.
To była bardzo spontaniczna chwila. Rzadko mi trafiają takie zdjęcia. Para szczęśliwa, że otworzyli pensjonat, są w pięknym miejscu, mają gości (choćby takich niewydarzonych jak my). Chwilkę przed tym kadrem podarowali nam butlę zimowego gazu, bo ktoś zostawił, a oni się bali, że to niebezpieczne. Także wszyscy byliśmy wtedy rozbawieni i tak to wyszło:)