Idąc w stronę szosy myślałam żeby złapać stopa, ale na szczęście nie było trzeba. Wąska asfaltówka, na którą opadł znakowany szlak dochodzi do drogi numer 1 przez chwilkę biegnie poboczem, potem odbija w prawo. Jakieś 2 km dalej niknie przy zamkniętym futurystycznym domku- chyba chroniącym gorące źródło. Na wprost prowadzą słabo widoczne kopczyki, dalej rosnące do wielkich kopców. Szlak wiedzie na południowy wschód, przez szeroką dolinę w dół rzeki (sucha!). Dalej teren się wypłaszacza, a coś co mogłoby być mało uczęszczaną ścieżką spada na południe. Skręciłam na wschód, wdrapałam się na zbocze (pobrałam resztkę wody ze śniegu) i wyszłam na trawiasto- kamieniste plateau. Szłam nim we mgle aż padłam. Częściowo na skutek pięknego widoku- w galerii jest kilka zdjęć. Teren jest nierówny, ale ponad zerodowany grunt wystają wyspy z miękką trawką, wysokie na ok 2m, niezłe pod namiot, z tym, że bardzo tam wiało. Rano znalazłam drogę prowadzącą prosto w dół, potem ją wprawdzie zgubiłam (omijając płoty) niemniej da się tamtędy dojść do wąskiej szosy skąd do Hveragerdi jest ok 3km. Po drodze jest skalisty uskok z odrobiną ręcznej roboty. Cały ten hmm…skrót ma ok 25-ciu kilometrów, ale jest wart wysiłku ze względu na widok.
Przyszłam trochę za wcześnie, Bonusa otwierają dopiero o 11-tej. Hveragerdi to ważne miejsce, ostatni na tej trasie duży sklep i doskonała informacja turystyczna z przechowalnią plecaka. Można tam dostać mapkę wystarczającą na 1 dzień. Pierwszy kawałek szlaku jest uczęszczany- prowadzi do gorącej rzeki gdzie kapią się całe tłumy. W zimnie i w deszczu ludzie siedzą w kostiumach i czapkach co wygląda komicznie, ale działa. W wodzie jest przyjemnie i ciepło. Dalej dość trudno, bo ścieżka do Ulfjotsvatn przecina teren pełen wrzątku i kłębów pary. Jest mało wydeptana, zarośnięta, grząska utrzymywana chyba głównie przez owce. Biegnie wysoko, po grzbietach i przy wichurze jest tam paskudnie zimno. Najtrudniejszy był stromy (upiornie!) zlodowaciały śnieg, który próbowałam początkowo pokonać po śladach poprzednika i na wprost, i obok po skałach (trudna wspinaczka błotna- wymiękłam), a na koniec obeszłam dużym łukiem po lewej. Trudno mi potem było znaleźć szlak (nielogicznie tam kręci, a siadła mgła), ale poradziłam sobie. Do kempingu w Ulfjotsvatn dotarłam tuż przed północą kompletnie mokra. To przyjazne miejsce z nielimitowaną, pachnącą siarkowodorem, gorącą wodą, dużą jadalnią do wysuszenia rzeczy i miłą obsługą (noc kosztuje tylko 1400 koron). Poznałam tam parę Niemców, która zostawiła mi ten karkołomny ślad w błocie i w lodzie. Szli w raczkach, ale ten dzień wystraszył ich tak, że zrezygnowali z dalszej wędrówki. Postanowili wynająć samochód i zwiedzać. Byli w podróży poślubnej, więc bardzo się im nie dziwię.
Rano pogoda była znów piękna. Poszłam gruntową drogą na tamę, dostałam się nią na drugą stronę (dopiero tam był zakaz) i wylądowałam na ruchliwej szosie ciągnącej się wzdłuż Pingvallavatn (Thingvallavatn). Wytrzymałam z godzinę i machnęłam na stopa. Myślałam żeby iść na przełaj do Laugarvatn, ale nie bardzo się tam da. Płoty, pole lawowe, muszki… ogólnie nic ciekawego. Podjechałam do Phingvellir (Thinvellir), gdzie znów dostałam mapkę- dość jak się okazało pokrętną. Pokazywała szlaki, ale nie drogi więc fakt, że to często było to samo jakoś mi umknął. W parną, duchotę połaziłam po pęknięciu oddzielającym europejską i amerykańska płytę tektoniczną (ciekawe), pogubiłam się przelazłam prze płot, wyszłam na szosę (nie wiedząc dokładnie gdzie), znów przeszłam kawał poboczem i zatrzymałam samochód z parą Chińczyków. Też nie mieli lepszej mapy, ale z ich gps-a wynikało, że za 1km jest jezioro gdzie powinnam znaleźć swój szlak. Nie wiem jak to się stało, ale zagadaliśmy się i przegapiliśmy je. Wysiadłam w związku z tym przy kolejnym szlaku wiodącym na wschód- jak się okazało drodze F338 i równoległej do niej linii energetycznej. Linia śpiewała na wietrze, może nie jak harfa eolska, ale dość w sumie przyjemnie, droga była zamknięta, a woda tylko na samym początku. Szłam tamtędy przez jakieś 50-siąt kilometrów (ok. 2 dni). Na szczęście był jeszcze śnieg. Padało, ale widoki i tak były piękne. Czarna pustynia, a za nią zamglony lodowiec -Langjokull. Mniej więcej w połowie trasy jest dobry schron (sfotografowałam). Trafiłam na niego w dzień, ale weszłam z przyjemnością. Są tam 4 wygodne łóżka i zapas rowerowych dętek. Ponieważ przejazd był jeszcze zamknięty nikogo tam nie spotkałam, latem może być jakiś ruch, po drodze jest wieś, czy kupka wypoczynkowych domków (przenocowałam niedaleko w namiocie, wszystko tam pozamykane). To był mokry i zimny biwak. Przemokły mi obie koszulki, zmarzły stopy i ręce… na szczęście rano przestało padać i przeschłam. Moim kolejnym problemem był brak wody, jak widać człowiek nigdy jest nie zadowolony:). Za schronem teren opada i niestety zabrakło śniegu.
Najbliższa woda jest tuż pod Langjokull (ale to nie po drodze) lub na zejściu w stronę Geysiru. Chciałam go bardzo zobaczyć więc skręciłam na południe. Gdybym kontynuowała marsz na wschód trafiłabym na bród, a dalej niemal wprost na Gulfoss. Źródło jest nieco z boku, po lewej zaraz za znakiem o niestrzelaniu. Można tam przenocować na gładkim piasku. Woda od razu wsiąka, nie ma rzeki. Dalej pojawiają się strumyki i spory potok. Trasa do Geysiru jest długa i ładna (są piesze ścieżki). Prowadzi najpierw pustynią, potem polami łubinu (dzikiego, chociaż wygląda jak monokultura), przez las (sprytnie posadzony, robi naturalne wrażenie), przez piękne łąki i wychodzi wprost na buchające gejzery. Widać je z bardzo daleka, z dystansu chyba nawet lepiej niż z bliska. Straszny tam tłok.
Przy gejzerach teoretycznie jest sklep, ale nie ma w nim nic do jedzenia poza popcornem i drogą czekoladą, gdybyście chcieli kalosze, to ok. Są w kilku kolorach.
Do Gulfossa podjechałam stopem. Szosa nie nadaje się do wędrowania. Samochód za samochodem.
PS: w zasadzie przyjemniej boby pójść bliżej Langjokull, gdyby pominąć Geysir i Gulfoss można by skrócić następny odcinek trasy i iść pięknym (ale w czerwcu zaśnieżonym i zalanym) terenem. Musi tam być jakiś szlak, bo widziałam z daleka kilka schronisk- takich do wynajęcia, na klucz.
PS2: mapki wyszły mi nieszczególnie, poprawię…