Corte to stare kamienne miasto skupione wokół cytadeli.
Większość sklepów jest przy głównej ulicy, nie udało nam się znaleźć baterii. Podobno miał je sklep z szyldem Tabac… ale akurat takich nie było. Ktoś wysłał nas na dół miasteczka. Sklep z U w nazwie zaraz za stacją kolejową i niedaleko Carefoura miał chyba wszystkie rodzaje. Obok jest wielkie boisko z pięknym widokiem na cytadelę i kilka drogowskazów z napisem Camping. Wykorzystaliśmy wszystkie. Wskazywały w różne strony i spędziliśmy kilka godzin łażąc po opłotkach. Ściemniło się. Boczne ulice nie były oświetlone. Ludzi, których można by o coś spytać wcale… Kempingi oczywiście pozamykano i to chyba już dawno temu. Ostatni znak wskazywał w stronę Tavignano. Gdzieś daleko po drugiej stronie rzeki świeciło słabe światełko. Jakiś drogowskaz reklamował „Camping”. Wśród dużych drzew panował tak gesty mrok, że z trudem trzymaliśmy się asfaltowej drogi, więc ciągnęliśmy jak ćmy do światełka z braku innego pomysłu na noc.
Za mostkiem znów zgubiliśmy drogę, przeszliśmy jakąś otwartą bramę i zdecydowaliśmy się wydobyć z dna plecaków czołówki. Oświetlony budynek miał wejście z drugiej strony. Okazał się chyba barem, chociaż w pierwszej chwili wzięliśmy go za gite. Było w nim kilka osób i nikt nie mówił po angielsku. W końcu udało nam się wytłumaczyć, że szukamy miejsca na namiot. Jakiś pan wyprowadził nas na dwór i pokazał polankę w lasku. Byliśmy zmęczeni szukaniem więc ucieszyliśmy się. Zostawiłam w barze telefon do naładowania (zamykamy z godzinę!- pokazali mi na migi panowie), nabrałam dwie butelki wody i zabrałam się za rozbijanie naszej pałatki. Zadowoleni z pięknej miejscówki, którą wzięliśmy za zamknięty kemping umyliśmy się w pobliskiej rzece, zjedliśmy kupionego w carefourze kurczaka i poszliśmy spać (zabrałam tylko telefon z baru- rzeczywiście zamknęli go na noc i światło zgasło).
Jakąś godzinę później obudził nas facet z latarką i psem. Groził policją, coś tam bełkotał… odszedł kiedy Jose wyjaśnił, że rano nas tu nie będzie, a pies skończył konsumować resztki naszego kurczaka.
Rano okazało się, że bukowy lasek, gdzie spaliśmy to chyba miejski park :). Obok była piękna plaża, a kemping z 500 m dalej. Nie wiem wcale czy na pewno zamknięty…
Kawiarenka internetowa jest blisko murów cytadeli, troszkę w prawo, w stronę głównej ulicy. Prowadzi ją czarny jak aksamit chłopak. Zalogowałam się stamtąd na blogu, pierwszy raz w życiu w górach i odpisałam na kilka komentarzy. Głupio mi było pisać bez polskich znaków. Ten krótki kontakt z normalnym życiem kosztował tylko 1 Euro, a cudownie mnie uspokoił. Chwilkę potem obeszliśmy cytadelę i poniżej, po przeciwnej niż miasto stronie znaleźliśmy nasz pomarańczowy szlak. Ostatni odcinek Sentier L’Il Rousse-Corte. Tym razem szliśmy nim w drugą stronę- w górę Gorges Tavignano.
Ścieżka wiła się skalistym zboczem, widoki były bardzo piękne. Wąwóz otaczają urwiste, prawdziwie korsykańskie skały, ale początek podejścia jest prawie płaski. Był upał.
Niecałą godzinę wyżej obok pięknych. obwieszonych owocami kasztanów znaleźliśmy źródło. Spotkaliśmy tam kilkoro spacerowiczów.
Koło południa doszliśmy do potoku z lodowatym, ale krystalicznym stawkiem. Obok jest dobra i otwarta cabana. Na mapie wygląda to na połowę drogi, więc spokojnie wykąpaliśmy się w strumieniu i wypraliśmy trochę przepoconych rzeczy. Poleżeliśmy chwilkę na słońcu, a potem przestraszyliśmy się licząc poziomice. Było już późno.
Wyżej wąwóz zwęził się do kilkuset metrów, a szlak wszedł w skalisty, trochę trudniejszy teren. Po jakimś czasie ścieżka przeszła przez most i już do końca została na drugim brzegu.
Długo szliśmy porośniętym dorodnymi kaniami lasem. Ścieżka wspięła się wysoko nad rzekę. W miejscu gdzie przecięliśmy jakiś pomniejszy potok minęliśmy oznaczony kopczykami szlak na płaskowyż Alzo. Troszkę się denerwowaliśmy, że już późno, ale ostatecznie udało nam się wyjść z kanionu przed zmrokiem.
Przenocowaliśmy w Schronisku Sega. Było otwarte i bezpłatne. Spotkaliśmy tam dwóch Francuzów robiących dwudniową weekendową trasę (Corte -Gorges Tavignano-Płaskowyż Alzo- Gorges Restonica- Corte). Spaliśmy na balkonie bojąc się pluskiew, chłopacy w łóżkach, ale nie narzekali rano. Koło kuchenki na zewnątrz schroniska ktoś zostawił z 60 jajek, więc na śniadanie uraczyliśmy się jajecznicą. Były jeszcze 3 wielkie kabaczki, ale nie znaleźliśmy dla nich zastosowania :).