Nocą padało. Słyszałam bębniący w dach stajenki deszcz i cieszyłam się, że ostatecznie nie zdecydowałam się spać na ścieżce (tylko ona była równa), pod gołym niebem. Dach nie przeciekł. Liofilizowany obornik, na którym rozbiliśmy namiot nie namókł i nie odzyskał swojej zwykłej konsystencji. Nikt się do nas nie przyczepił… generalnie to była całkiem spokojna noc. Przez skojarzenie ze stajenką, zamkniętą gospodą i świątecznym okresem powinnam chyba napisać- cicha noc…
Wstałam przed świtem, zeszłam do wsi po wodę. W międzyczasie jakby ubyło chmur. Deszcz straszył i wisiał na włosku. Długo widzieliśmy podwójną tęczę zawieszoną wysoko nad Porto. Później wyszliśmy nad chmury, wtedy już tylko chmurki. Błękitne niebo i przepiękny widok na morze po obu stronach grani. Byliśmy około tysiąc metrów nad poziomem morza otoczeni pięknymi pomarańczowymi skałami. Po stromym podejściu czekało nas strome zejście, początkowo przez las skrajem urwiska, potem wąskim, ostrym grzbietem. Na dole, prawie dokładnie pod nami leżała Serriera- mała, spokojna wioseczka otoczona dębowymi laskami (zimozielone dęby quercus ilex) i oliwnymi gajami. Schodząc wypatrzyliśmy z góry dobre miejsce na nocleg, tuż nad wsią.
Serriera wydawała się wyludniona. Nie spotkaliśmy tam ani jednej osoby, ale w centrum tuż przy fontannie znaleźliśmy bar. To znaczy tak nam się wydawało, bo na zewnątrz stały dwa stoliki, a na drzwiach, drewnianych, starych i nieprzezroczystych był nabazgrany napis. Wyglądało to dziwnie więc nie byliśmy pewni czy to nie prywatny dom. Zanim zdecydowaliśmy się ruszyć klamką ktoś zamachał do nas zapraszająco przez okienko, a potem jeszcze raz, pospieszając. Zamykajcie drzwi! Jest zima!
Od razu poczuliśmy się w tym barze jak w domu. Pogadaliśmy (głównie na migi). Opowiedzieliśmy o naszym szlaku (panowie przypomnieli, że jest zamknięty z powodu oberwanego zbocza… chyba chodziło o wczorajszy, pełen pralek fragment przed Ota). Przypomnieli, że zima, że strach… zaprzyjaźniliśmy się, ale kiedy Hania chciała postawić wszystkim pastis, barman uparł się, że jej nie sprzeda. To znaczy sprzeda, ale tylko jej, bo panowie mogą wypić tylko po jednym kieliszku i już go przed chwilką dostali… Staruszkowie pokiwali głowami i usiedli do kart. Za drzwiami w komórce był sklepik. Nie potrzebowaliśmy niczego więc nie przeszkadzaliśmy już. Jeszcze przed nocą nazbieraliśmy oliwkowego chrustu na solidne i grzejące niemal do rana ognisko. Długo siedzieliśmy obserwując zachodzący księżyc. Wąski sierp otoczony milionem bardzo jasnych gwiazd ponad łagodnymi wzgórzami i morzem. Światła Serriery zgasły nocą i nie zapaliły się aż do ósmej. Wtedy wyszliśmy. Chyba wstaliśmy pierwsi.