Wstaliśmy przed świtem. Drewniana platforma i prowadzący do beczki wąż (na dole zdjęcia) to prysznic. Cieszyłam się, że skorzystałam z niego wieczorem, bo rano było na to nieco za zimno. Nie aż tak jak można by się spodziewać w Pirenejach czy Alpach, ale nocą temperatura bardzo spadła. To jednak jesień, połowa października.
Byliśmy już blisko przełęczy, ale wciąż raczej nisko na szeroko otwartych kamienistych łąkach. Krajobraz, chociaż bardzo spokojny, miał w sobie coś zaskakującego. Dopiero po chwili udało mi się to zrozumieć. Trawa była olśniewająco zielona, a większość drzew sczerwieniała i zżółkła. W każdych innych górach o tej porze łąki byłyby już ciemnorude. Trawy zwykle zasychają latem, a jesienią dobija je mróz. Tu nie zaschły (chociaż Korsyka na pozór jest sucha) i nie zmarzły, bo wciąż jeszcze było ciepło. Zieleń utrzymała się aż do połowy listopada, nawet po tym jak opadły liście z drzew.
Żywozielone łąki pokrywały łany złotych paproci. Berberysy były obwieszone jagodami, a w wilgotnych miejscach znajdowałam sporo jeżyn.
Dość szybko wdrapaliśmy się na niedaleką (i niewysoką) przełęcz Bocca di Serra Piana (1840 m npm). To najszybsza i najprostsza droga łącząca kaniony Asco i Scala di Santa Regina, pewnie stara pasterska ścieżka. Wzdłuż grani wspinała się słabo widoczna dróżka zmierzająca w stronę Monte Cinto. To daleko i przejście na szczyt byłoby raczej trudne (nawet jako wspinaczka), ale być może da się tak dojść aż do Capu Verdatu. Na mapach są tylko urywane fragmenty ścieżki.
Zejście było początkowo łagodne i niemal wcale nie wydeptane. Sporadycznie pojawiały się pomarańczowe znaki. Wszystkie miękko wyglądające rośliny miały kolce, a sztywne gałęzie mocno drapały po łydkach. Żałowałam, że nie zabrałam letnich spodni. Przygotowana na zimę miałam tylko Powershieldowe Szarotki, na korsykańską jesień o wiele za grube. Chodziłam więc w legginsach- rybaczkach i żeby osłonić łydki musiałam podciągnąć skarpety. Noszę nasze powerstretchowe, drapanie wcale im nie przeszkadzało, ale mi było tak za gorąco.
Od starej i opuszczonej Bergerie de la Menta pojawiła się troszkę bardziej uczęszczana ścieżka.
Jose pozwolił mi się pobawić swoim aparatem, ale nie jestem przyzwyczajona do kompaktów i fotografowanie szło mi bardzo ciężko.
Dolina rozszerzyła się, a wokół nas ciągnęły się łagodne pagórki, poprzecinane przez urwiste progi. Płaty trawy mieszały się z gąszczem kolcolistów. Był upał.
Za szałasami dobrze widocznymi z góry (po prawej, bo jest ich tam więcej) ścieżka schodzi ostro i przekracza rzekę. Z góry widać most. Przechodziliśmy potem obok kolejnych szałasów, a ścieżka robiła się coraz bardziej wyraźna i wydeptana.
Minęliśmy sporo chodzących swobodnie koni i krów, ale nie było ludzi.
Ścieżka L’Ile Rouse -Corte, jeden z kilku długodystansowych szlaków Korsyki schodzi łagodnym zboczem do Corscii. Latem można tam przenocować w gite. Wieś widać już z bardzo daleka, ale zejście jest zaskakująco długie.
Postanowiliśmy iść do szosy, chociaż dalszy kawałek szlaku przechodził ponad pięknym kanionem Scala di Santa Regina i na mapie zaznaczono tam interesujące miejsca. Było już późne popołudnie i bałam się, że nie zdążę do sklepu. Na domiar złego doszły mnie wieści, że nasz projektowy konkurs, ogłoszony podczas mojej nieobecności wywołał spore zamieszanie. Nie wszyscy zrozumieli nasz intencje. Chciałam zajrzeć do internetu i jakoś wszystko wyjaśnić, a to można było zrobić tylko w Corte.
Ktoś podwiózł nas do głównej szosy. Prawie nic nie jechało. Zrywaliśmy się na nogi widząc każdy pojawiający się na horyzoncie samochód, a potem siadaliśmy na poboczu oklapli podziwiając dorodne tarniny. Już byliśmy gotowi wrócić na szlak, kiedy zabrała nas para Kanadyjczyków. Nie jechali do Corte, ale nas tam odwieźli. Uznali, że mamy poważny powód.
Garść informacji- Sentier L’Ile Rouse Corte przechodzi przez wiele wsi, błąka się nisko po pastwiskach i lasach. Można pomyśleć, że to niebyt ciekawa trasa, ale to złudzenie spowodowane trudnością w czytaniu map Korsyki. W rzeczywistości korsykańskie wsie są malutkie, bezludne i warte zobaczenia. Nie ma w nich nic komercyjnego, nic nowobogackiego. Wiejski krajobraz jest w większej części dziki i niezniszczony, a sam szlak prawie nie używany. Ogromna różnica w stosunku do zatłoczonego GR20. Ścieżkę poprowadzono ciekawie, pokazując dwa piękne kaniony Scala di Santa Regina na Golo (widzieliśmy go z samochodu) i Gorges Tavignano. Północny odcinek szlaku przechodzi górą nad kanionem Asco, a potem nie jest już oznaczony na mapie. Są na niej szlaki, ale brakuje nazw. W terenie są jakieś drogowskazy więc nie powinno być bardzo źle. Nie zdążyliśmy już tego sprawdzić, być może kiedyś wrócimy i połączymy to ze szlakiem przecinającym Desert des Agriates. Widzieliśmy te tereny z góry. Są niskie, ale piękne.
Przejście z L’Ile Rouse do Corte zajmuje około tygodnia. Nie jest trudne jeśli pominąć kłopoty z orientacją. Nie nadaje się na lato- jest za gorąco, ale może być fajną ścieżką na jesień i wiosnę. Nie ma problemu z rozbijaniem namiotu, we wsiach są gite, ale poza sezonem może tam nie być dosłownie nic.