Laponia – Fińskie chatki- Saanajarvi

To był krótki dzień. Spaliśmy długo, potem guzdraliśmy się, znów z przyjemnością gadając z Maciejem i Pawłem. Poczekaliśmy jeszcze chwilkę obserwując jak zajmują się swoimi psami. Pogoda była niezbyt zachęcająca, troszkę wiało, padał dość gęsty śnieg. Nie chciałam się spieszyć. Zgodnie z poradą Macieja zaplanowałam tylko dojście do pierwszego schronu- Saanajarvi. To niewiele ponad 6km, ale spora różnica wzniesień, zresztą, wszystko tu było dla nas nowe.

Rano udało mi się zrobić kilka zdjęć psów. Nocą mieszkały w swoich budach- piętrowo upakowanych w przyczepie, na dzień wypuszczano je i mocowano na długich łańcuchach. -Gdyby nie to chciałyby się gryźć, to ich ulubione zajęcia zaraz po bieganiu- wyjaśnił Maciej. Były podekscytowane. Nic dziwnego długa trasa z Gdańska i teraz ten piękny śnieg. Umówiliśmy się z Maciejem, że my wyjdziemy, a on zaprzęże psy i nas dogoni, ale okazało się, że byliśmy szybsi. Bez kłopotu (na fokach) podeszliśmy pod górkę, wcale nie tak stromą jak sugerowała mapa. Jeszcze wielokrotnie potem dziwiliśmy się tej zaskakującej rozbieżności. Tutejsze mapy często pokazują uskoki i ściany w miejscach gdzie w rzeczywistości są tylko lekkie wzniesienia (czasem rzeczywiście przecięte pionem, ale nie zawsze). Prawdopodobnie byliśmy zbyt przyzwyczajeni do mocno urzeźbionych, wysokogórskich map i tego łagodnie pofalowanego terenu musieliśmy się dopiero nauczyć. Trasa była łatwa i prosta. Ścieżka uczęszczana przez śnieżne skutery. Nie spotkaliśmy żadnego, ale był dobrze ubity ślad i nie budzące wątpliwości tyczki. Początkowo szliśmy przez brzozowy lasek, karłowaty jak wszystko tutaj, potem przez wygwizdaną halę pełną wywianych przez wichury skał. Tam troszkę marzłam. Z hali jest długi, rzeczywiście stromy i kopny zjazd, na którym zaliczyliśmy pierwsze wywrotki. Dalej jezioro i już pierwsza chatka. Naprawdę niedaleko. Przy domkach kręciła się grupka wędkarzy, jak się potem okazało komercyjna wycieczka z Kilpisjarvi. Złowili dwie ryby.

Zdążyliśmy się już zapakować do chatki, kiedy na zjeździe pojawił się Maciej. Ucieszyłam się, chciałam sfotografować jego i psy, ale ku mojemu zdziwieniu pogadał z jednym z wędkarzy i zawrócił. Było już chyba zbyt późno. Śnieżyca nasilała się, wzmagał się wiatr. Próbowałam zadzwonić, ale w tym miejscu nie było sieci. Wędkarz podjechał do nas skuterem, spytał czy ja to Kasia i wręczył mi przywiezioną przez psi zaprzęg sól- zapomniałam ją rano zabrać. Maciej przywiózł mi cały kilogram, wystarczyło aż do samego końca, kojarzyła mi się potem przyjemnie z Maciejem, Pawłem i ich psami. Dzięki!

Było wcześnie, trochę przed trzecią, ale zmrok zapadał wtedy o już piątej. Wędkarze wpadli do chatki wypić kawę (wcześniej zapytawszy nas uprzejmie czy mogą). Okazało się, że regulamin fińskich chatek zabrania korzystania z nich komercyjnym grupom (a w zasadzie odradza nawet prywatnym większym niż 4 osoby). Domki są dla pojedynczych wędrowców. Można w nich spędzić jeden, czasem dwa dni (informacja jest w każdej chatce). Kłopot w tym, że w tej akurat można było siedzieć tylko w dzień. Chyba żeby w uzasadnionym przypadku… pan przewodnik z Kilpisjarvi uznał nasz przypadek za bardzo uzasadniony, więc spokojnie rozłożyliśmy się na podłodze i przespaliśmy wygodnie do rana. W Saanajarvi nie ma łóżek, tylko wielki stół, gazowa kuchenka i piec. Jest też toaleta (sławojka) i drewutnia- wypełniona po brzegi porąbanym drewnem. Fińska chatka to prawie zawsze trzy budynki. Nauczyliśmy się potem rozpoznawać je z bardzo daleka.

Tego wieczoru topiąc śnieg na piecu (niepotrzebnie, bo przecież był gaz) odkryliśmy, że garnek Jose ma dziurkę. Zostawiliśmy go w Saanajarvi. Ta chatka była blisko ludzi i miała nawet kosz na śmieci.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »