Jakiś czas temu pisząc o noclegach powyciągałam zdjęcia moich najpiękniejszych górskich poranków. Leżały sobie spokojnie i już mi się wydawało, że nie ma co o nich pisać… ale oglądając je jeszcze raz odkryłam, że każdy z tych pięknie zapowiadających się dni miał bardzo zaskakujący koniec. Zabawne, bo wybierałam zdjęcia wyłącznie ze względu na ich urodę.
Na przykład:Tego pięknego dnia złamałam nogę :)
tego… hmm poszłam ze schroniska Rencluza w kierunku Tuc de Moliers, ale była niedziela i szło tam bardzo dużo ludzi (czyli pewnie z 10 osób), znałam tą drogę, nie lubię tłoku więc skręciłam na przełęcz Cloth de Aranesi. Zejście było na mapie, ale w terenie okazało się nieuczęszczane, niewidoczne i nieoznakowane. Trochę błądziłam. Dróżka była piękna, dzikie skalne rumowiska poprzecinane pięknymi łączkami. Dwa prześliczne jeziorka. Wszytko to na gliniastym, śliskim jak masło podłożu. Zagapiłam się i pośliznęłam idiotycznie, zupełnie nie wiem jak. Potem w ogóle nie umiałam sobie tego momentu przypomnieć. Poleciałam na plecy głową w dół zbocza, i na szczęście natychmiast utknęłam zawieszona na świetnie zaklinowanym plecaku. Zbocze było bardzo strome, głowa w dół, nogi do góry … nade mną idealnie błękitne niebo. Plecak utknął wbity pomiędzy dwa wielkie, skalne bloki. Poczułam się jak człowiek znienacka zamieniony w żuka w jednym z opowiadań Kafki. Trudno mi się było z tej idiotycznej pozycji wygramolić, w końcu wisiałam i trzymał mnie tylko plecak. Nic mi się nie stało, nawet się nie poobijałam, straciłam tylko okulary. Poleciały sobie gdzieś daleko i nie udało mi się już ich znaleźć.
tego z kolei dnia po południu, pod kumplem zapadł się nawis na grani Gabieto. Złapałam go w ostatniej chwili za klapę plecaka. Jakoś udało mu się wyleźć, ale strasznie się przestraszyliśmy… a klapa, niestety się do połowy urwała.
Tego pięknego poranka nie doszłam tam gdzie obiecałam i zgubiłam kolegę, z którym miałam się spotkać w górach. Znaleźliśmy się dopiero trzy dni później. Sieci telefonicznej niestety nie było.
A tego dnia w zasadzie nie stało się nic bardzo złego. Przeszłam piękną i długą trasę ze schroniska Maupas , przez port Vell do Rencluzy. Doszłam do schroniska wieczorem, noclegu jak zwykle nie rezerwowałam. O mały włos zostałabym wyrzucona na noc, uparłam się, że zostanę i otwarto dla mnie i jakiś innych też spóźnionych osób, całkiem wolny i duży pokój. Nie mam pojęcia czym się kierowała obsługa schroniska mówiąc mi, że nie ma miejsc. Było ich jeszcze ze 20. Schronisko było pełne jednodniowych turystów nastawionych na zdobycie Aneto. Zabawne było patrzeć jak przejęci i dumni z siebie studiują mapy i przymierzają nowiutkie, jeszcze z metkami raki, zastanawiając się jak się to wkłada. Wszyscy jaskrawo poprzebierani w najmodniejsze „niby górskie” ciuchy ze sportowego supermarketu. Logo na logu. Na Krupówki byłyby w sam raz.
żaden z nich nie odezwał się do mnie ani słowem.