Morvallen, Szwecja (7)

To była bardzo zimna noc więc rano trochę się guzdraliśmy. Róż przedświtu zgasł, niebo zasnuło się cienkimi chmurami, renifery odeszły. Zaraz po tym jak zamknęliśmy drzwi nadjechali faceci na skuterach. Pewnie się ucieszyli, że wewnątrz ciepło. Do rana utrzymało się -10. Aż 10 stopni cieplej niż na zewnątrz. Wiatr niósł śnieżny pył, było przejmująco zimno, założyłam nawet nieprzemakalne spodnie. Dwa kominki, waciaczek. Wszystko. Szliśmy płaskowyżem, mniej pofalowanym niż można by wywnioskować z mapy. Płynne, fałdziste wzgórza wywiane do gołego lodu i jedna urwista góra -Sömlingshågna. Piękna nawet z daleka. Przed południem minęła nas kobieta z psim zaprzęgiem, nie wiedziałam gdzie zejść im z drogi, szlak był rozjeżdżony po obu stronach krzyży i psy na mój widok stanęły. Chwilkę potem dogonił nas mężczyzna na skuterze, pędził renifery. Przez jakiś czas szliśmy po śladach stada, potem skręciliśmy na przełęcz. Szlak był tu już mniej rozjeżdżony, wiatr zrobił swoje i czasem przebijałam się przez świeże zaspy. Krótko to trwało, bo znów ktoś przejechał, szkoda, ale lepiej dla Edka. Podchodząc wypatrywałam rzeki, miałam już dość topienia śniegu, koryto było widoczne, ale zasypane. Woda trafiła się już dość wysoko, o dziwo. To była spora rzeczka, zeszłam do niej ostrożnie na nartach. Wypełniłam wszystkie nasze termosy. Edek to sfotografował, tak jak ja zawsze fotografowałam Jose. Fajnie mieć wodę, wielka oszczędność czasu i minerały. Jeszcze nie dostawałam skurczy, ale wiedziałam, że to się zaraz zacznie.

To było bardzo ładne miejsce, chociaż nie tak dramatyczne jak przełęcz z poprzedniego dnia. Górka zasłoniła wiatr, grzało słońce. Z grani był wspaniały widok. Strumienie wędrownego śniegu szlifowały kamienisty stok, za pasem lasów lśniły góry na horyzoncie.

Zjazd początkowo stromy, miękki musiałam pokombinować, potem długi przyjemny w rzadkim lesie. Z daleka widziałam, że Edek sprawnie schodzi, więc nie czekałam. Pojechałam aż do chatki. Było wcześnie, domek stał na osłoniętej polance. Zacisznie, ciepło. Zajrzałam, wewnątrz też ciepło! Żar jeszcze całkiem nie ostygł. Drewutnia wypełniona pod dach. Wspaniałe miejsce.

Przed zmrokiem zjechałam jeszcze z 800 metrów do rzeczki zaznaczonej na mapie. Była malutka, taki leśny strumyczek, wylaliśmy to co przyniosłam do gara ( chatkowego leżał pod stołem) i pojechałam jeszcze raz. Mieliśmy chyba z 5 litrów wody. Dobrobyt!

Chatka była podzielona na dwie izby. Malutkie. W każdej piec (na samym środku), stół pod oknem i dwie nierównej szerokości ławki. Jedna zbyt wąska żeby na niej spać więc rozłożyłam swoje rzeczy na podłodze, przy drzwiach, w poprzek, przegradzając wejście. Pod sufitem zawisły rękawice, botki, skarpetki, na ławkach suszyły się śpiwory… wypełniliśmy prawie całą przestrzeń. -To najpiękniejsza chatka jaką widzieliśmy- uznaliśmy zgodnie, chociaż było tak ciasno.

Gotowałam na stole, było do niego słabe dojście, obok butli leżało sporo rzeczy. Jedzenie, rękawiczki, obiektywy… W połowie pierwszego garnka skończył się gaz. Zmieniłam butlę. Prawdopodobnie nie dokręciłam palnika, bo kiedy go odwróciłam gaz spłynął po wężyku i się zapalił. Takie coś zdarzyło mi się już drugi raz. Kiedyś, na Lofotach (w namiocie) Jose zdążył zakręcić gaz zanim ogień się na dobre rozbuchał, nawet się bardzo nie wystraszyliśmy zrobiłam zdjęcie. Teraz wyglądało to o wiele gorzej. Na butli płonęło spore ognisko. Tak duże, że przypaliły się moje rękawiczki- a wcale nie leżały bardzo blisko. Chwilę trwało zanim ogarnęliśmy co zrobić. Wyszarpałam garnek z aluminiowej osłonki, Edek chwycił kuchenkę i wybiegł. Był boso, właśnie się przebierał, więc wyrzucił paskudztwo za drzwi. Gaz lał się i płonął na śniegu. A śnieg ubity, pojeżdżony skuterami… Złapałam kijek i odwlokłam kuchenkę kilkanaście metrów. Dopiero tam było na tyle miękko, że udało mi się zdusić pożar śniegiem. Myślałam, że uciekło przy tym pół butli, ale chyba tylko jedna trzecia. Trudno to było ocenić, bo butla i palnik obrosły lodem.

Ugotowaliśmy resztę wody na piecu. Ręce trzęsły mi się jeszcze z pół godziny, ale noc była gwiaździsta i piękna, więc uspokoiliśmy się fotografując gwiazdy.

PS: dwa zdjęcia, na których jestem dostałam od Edka. Dzięki!

Share

36 komentarzy do “Morvallen, Szwecja (7)”

  1. Fajnie wyszły nocne zdjęcia chatki, choć bez zorzy ;)
    A z tym palnikiem… Dżizas Mery! Co u licha…
    Oczywiście, to może być faktycznie sprawa powtórnego niedbalstwa/pośpiechu -zdarza się najlepszym ;) :P Ale po mojemu to dziwne. Może jednak jest problem z samym gniazdem zaworu palnika?
    Kiedyś takie rzeczy były kompletnie marginalne, ale od jakiejś dekady to już jest zjawisko nagminne, w dodatku dotyczy też markowych palników. Wszystko przez swobodne podejście do tolerancji wymiarowej w fabrykach w Azji. Swojego Robensa (taki na butlę, nie wolno stojący) musiałem szlifować razem z uszczelką (sic!), bo po nagrzaniu materiału za krótka iglica cofała zamykając kartusz i gasł po 1-2 minutach pracy. Znajomym sprawdzony w bojach przez lata Crux Optimusa b. słabo palił z kartuszem MSR-a. Zwalali winę na paliwo, ale wiedziałem, że to bujda, bo zimowa mieszanka nie ma prawa nie działać przy +10 C, a w dodatku nasz drugi palnik śmigał jak burza na drugiej sztuce z tej samej półki. Szybki test z kulką papieru pod iglicę ujawnił prawdę – palnik cudownie odzyskał moc.
    Pytanie kontrolne: czy jak rutynowo nakręcasz zawór na kartusz, opiera się on wyłącznie na uszczelce, czy też da się wyczuć, że gdzieś zaczyna już trzeć metal o metal? Ten drugi przypadek tłumaczyłby nawracające problemy ze szczelnością zewnetrzną. Jeśli moja diagnoza jest trafna, podeślij na e-maila fotkę spodniej strony zaworu palnika. Zaznaczę, które powierzchnie warto potraktować pilnikiem-iglakiem.
    Druga możliwość, to spłaszczona uszczelka, powodująca ten sam problem j.w. Ale z pośrednich przesłanek wnoszę, że palnik jest względnie nowy i wstępnie wykluczam.
    Pozdrawiam

    1. w tych dwóch wypadkach z palnikami tylko ja byłam zawsze ta sama, dlatego myślę, że to moja wina. Pierwszy wyciek nastąpił z MSR-a. Byliśmy strasznie zmęczeni, zdobiliśmy Zachodni Biegun (śliczna nazwa dla upiornej doliny prawda? :)), przeszliśmy zatokę fiordu po krze… Było -18 stopni. Może któreś z nas nie dokręciło, może to byłam ja. Tamten palnik wytrzymał jeszcze Lemmenjoki i pół Szwecji. Teraz po naprawie siadł mi w przeddzień kolejnego wycieku. Padł gwint, myślałam, że go ukręciłam (moje palniki zwykle tak kończą) więc nowego Optimusa dokręciłam ostrożnie do pierwszego oporu. Nie czułam uszkodzeń uszczelki. Wyciek nastąpił przy drugim użyciu (chyba?). Pamiętam, że palnik miał śliczne zielone pokrętło, a teraz ma brzydkie i czarne :) Już więcej nie odwracałam butli. To rzeczywiście było dziwne, ta ogromna ilość gazu, jak wlokłam kuchenkę na śniegu zostawała na nim płonąca rzeka, potem był zalodzony rów. Jeszcze nie pokazywałam palników Kajetanowi, bo mamy w Kwarku urwanie głowy, sama też zbyt dokładnie ich nie oglądałam, jak uznamy (uwierzę mu na słowo), że to może być opisany przez Ciebie problem przypnę obiektyw makro i wyślę Ci fotę.
      a nocne zdjęcia… no cóż dobrze, że nadal była chatka… chyba dlatego tak nam się podobało fotografowanie jej :)

      1. 1. Problemy z gazem zdarzyły się i mnie. Co prawda nie zimą ale w swej istocie były podobne do tego co opisał J. Latem w Biesach dwa lata temu miałem kartusz jakiegoś nieznanego mi producenta. Co ciekawe to była pojemność 330g. Po chwili gotowania moc palnika spadała aż do kompletnego zgaszenia płomienia. Wykluczam problemy z palnikiem, bo mój MSR pocket rocket z markowymi zbiornikami działał i działa dobrze. kupiony w okolicach 2015 r. Podejrzewam, że gwint kartusza był nieco dłuższy niż w markowych i dochodziło do zamknięcia dopływu paliwa na poziomie zbiornika na skutek rozszerzania się metalu elementu zamykającego kartusz. Iglica palnika nie mogła dobrze wypchnąć tej kulki tak jak w przypadku normalnej długości gwintu. Niestety to tylko podejrzenia, wtedy nie sprawdziłem patentu z kulką papieru, bo nie wiedziałem o tym rozwiązaniu i tego typu problemach.
        Z Pimem mieliśmy jeszcze problem z palnikiem Edelrid Opilio i kartuszami Coleman. Wtedy zwaliliśmy to na temp, w której gotowaliśmy i słabą mieszankę. Ale gdy ten sam palnik źle działał ze świeżym kartuszem i w temp pokojowej doszedłem do wniosku, że to nie wina mieszanki. Dodam, że Rakieta od MSR na tych samych katuszach leciała w kosmos. Może być znowu to problem iglicy tyle, że zbyt krótkiej w konstrukcji Opilio.
        2. Czy problemu z minerałami nie da się rozwiązać szczyptą soli dodawanej do got ójacej się wody? Pamiętam taki opis z „Wyprawa Kontiki”, której uczestnicy mieszali w jakiejś proporcji zapas wody słodkiej z morską. Im się to sprawdziło wybornie. Wiem, że ich woda nie była destylatem jak woda ze śniegu. Ale może warto iść tym tropem? Może lekko solona woda przynajmniej zablokuje ucieczkę minerałów z organizmu w wyniku odwróconej osmozy?

        1. mi się też zdarzały, np butle z Bonusa na Islandii- iglica nie sięgała. Uregulowałam to uszczelką, jak ją zdjęłam iglica wchodziła głębiej. Kulki też jeszcze nie sprawdziłam, Leśnej by ten patent pomógł. W jej palniku zimowym płomień słabnie co chwila i trzeba go odkręcać.
          2-skurcze to raczej brak magnezu i potasu. Na długim wyjeździe łykam pastylki. Mnie to zwykle trafia dopiero po dwóch tygodniach, także teraz się pojawiło w ostatnich dniach. Sól też jest oczywiście potrzebna, ale jest w serach, suszonych pomidorach, no i jem zupy. Próbowałam kiedyś dodawać odrobinę soli jak piszesz, też czytałam, że ktoś to robił, niestety nawet śladowo posolona herbata jest obrzydliwa :)

          1. Podepnę się pod temat suplementacji minerałow. Na razie z racji krótkich wyjazdów na północ mocno nie odczułem do tej pory skutków korzystania ze śniegowego destylatu, ale przy następnej okazji chciałbym coś zabrać. Masz Kasiu jakiś sprawdzony środek? Są zwykłe wynalazki do picia typu Plussz, ale chyba lepsze będą jakieś preparaty dla sportowców czy apteczne. Tylko nie mam tu kompletnie rozeznania.
            Pozdrawiam

          2. nie jestem dobrą osobą do takich rad. Po Pluszu dostaję wysypki, podobnie po większości tabletek z magnezem (chyba, bo są tam witaminy B). Edek pił Plusza i nawet mu zazdrościłam. My z Jose łykamy Asparginian- malutkie tabletki (Leśna powiedziałaby że ultralight :)), jest tam magnez i potas, gdyby się nie zapominało łykać byłoby całkiem ok. Poza tym- czekolada (magnez) i suszone pomidory (potas), tym razem miałam też jakieś suszone zieleniny w proszku z Rossmana, nawet się to dało jeść (w owsiance), a czy coś pomogło… hmm… szkoda, że nie posiedziałam dłużej :)
            Teraz z Edkiem praktykowaliśmy jedzenie rybek. Codziennie, albo nawet dwa razy dziennie. Szwedzi mają wspaniałe łososie (wiemy od Leśnej- dodam, bo by mi nie darowała :)). Są mniej tłuste niż u nas- zamarzają na mrozie, ale jak dla mnie to lepiej. Poza tym tuńczyk (w saszetce) i tradycyjnie, makrele w pomidorach, sardynki w pomidorach, Edek miał jakiejś bardziej wymyślne. Efekt był taki, że chociaż jak zwykle z zimna pękła mi skóra na kciuku, tym razem sama się zagoiła i to po już kilku dniach.

          3. Jejku, ale się namnożyły podwątki…

            Też się podepnę, bo mam z tym ogromny problem. Choć nie mam skurczy (miewam latem) drętwieją mi ręce w nocy. Im dłużej trwa wycieczka, tym oczywiście gorzej. Łykałam Aspargin, magnez (ten sam co na pustyni z B6, biorę go też latem, bo woda w górach jest zazwyczaj słabo zmineralizowana, a dieta wędrowca nie obfituje w ten minerał), te wszystkie plusze i inne pitne elektrolity i bardzo niewiele to daje, te ostatnie to tylko po to żeby woda smakowała lepiej i nie była destylowana. Mój wniosek jest taki, że te wszystkie syntetyki są na nic, niezależnie od tego co się nam wmawia w reklamach, dobrze wchłaniamy tylko to, co jest w normalnym jedzeniu. Spoko, że Szwedzi mają dobre łososie to jest wiedza powszechnie dostępna, nie przyszłoby mi do głowy żądać przypisywania autorstwa tego spostrzeżenia właśnie mnie :-D. Wzięłam teraz liofy, żeby było lżej i bardziej pakownie, ale one jeszcze bardziej pogarszają sytuację. Gwałtowną poprawę przyniosły smoothie i awokado. Ale tego się nie da nosić :-(

          4. jak grzyby po deszczu (a to po pożarze przecież :))!
            też mi drętwiały ręce w domu, i przestały jak kupiłam nowy materac. Czyli zgadzam się z Barusem, sprawdź czy to czasem nie to.
            I też jestem za próbą zbilansowania diety naturalnymi rzeczami. Awokado faktycznie ciężkie, ale coś lekkiego ze zdrowym składem też pewnie znajdziesz. I jak już się dowiesz co to też spróbuję. Już łososie (i szerzej dużo ryb) bardzo mi pomogły. Nie wiedziałam, że są smaczne, nie spróbowałam, bo naszych nie lubię, więc potem codziennie Cię wspominaliśmy ciepło jedząc je :)

          5. Aga to z tymi rękami wcale nie musi być sprawą minerałów tylko problemów od kręgosłupa. Pewno nie jest to nic groźnego ani zwyrodnieniowego, bo narzekałabyś na to także w domu. Ale szukaj też w kierunku niewygodnego podparcia głowy w czasie snu lub ogólnie niewygodnego spania. Ja mam zdrowy kręgosłup szyjny a ostatnio też często mi cierpną ręce gdy śpię. Wszystko przez małego P. Często śpi z nami ostatnio i efekt to to, że ja śpię jak w trumnie. Dzisiaj obudziłem się na przykład wisząc głową w dół. !D Może to nie dokładnie unaocznia spanie trumienne, ale takie cuda się też zdarzają. U mnie zbyt długie spanie w jednej pozycji daje takie efekty. Ewentualnie możesz uciskać naczynia krwionośne w dole pachowym i to będzie dawało podobne dolegliwości.

          6. Barsus, biedaku! :-)

            Niestety, to na pewno nie od kręgosłupa. Z nim też miałam różne hece i teraz śpię tak jak mi kazano – płasko pod głową, twardy materac – i nie mam z nim kłopotu. No i te dolegliwości nigdy nie wywoływały żadnych innych poza-kręgosłupowych. Sypiałam też na chatkowych materacach, które są z reguły za miękkie i owszem, kręgosłup się odezwał, ale na drętwiejące ręce to nie miało żadnego wpływu. To dziwne uczucie, ból i odrętwienie, pogarsza się z czasem, do tego stopnia że mam problem z zaciśnięciem pięści, ale w ciągu dnia nie dokucza. Przechodzi po zmianie diety na zdrową i wody na kranówę. Występuje zawsze zimą, kiedy piję śniegówę, w żadnym innym przypadku. Co jeszcze robię tylko zimą? Zastanawiałam się, ale wyszło mi, że to musi być wina destylowanej wody. Eksperymentalnie spróbowałabym pić deszczówkę w domu przez tydzień, ale nie bardzo mam ochotę na taki eksperyment. Gdybym jeszcze wiedziała jaki konkretnie minerał za to odpowiada… Ogólnie doszłam tylko do tego, że wapń, magnez i witaminy z grupy B.

          7. zimą hmm… spotykasz się ze mną… :(
            Możliwe, że pijesz mniej, bo jednak nie jest łatwo o wodę? Że ma na to wpływ słońce? Latem chodzisz w krótkich spodenkach łapiesz witaminę D, zimą tylko skórą na nosie… Spisz zimą bardzo długo, bo krótki dzień i przez to Ci drętwieje ręka? Inaczej machasz rękami idąc na nartach i potem się to odzywa w nocy? Buty zimowe mają mały obcasik… Kije do nart są dłuższe? To trzeba dokładnie rozpisać, powodzenia!

          8. Aga jeśli chodzi o te mikroelementy to dopisz do listy jeszcze potas. Niezwykle ważny jeśli chodzi o przyswajanie magnezu. Bez potasu ani rusz!
            Dziękuję za wyrazy współczucia! 😉

          9. Tak, potas naturalnie też, może to właśnie on, ale bardziej skłaniam się ku witaminom B. Niedobór wapnia rozpoznaję po łamiących się paznokciach i fazie na bitą śmietanę i raczej jakiś był, ale czy aż taki… A z kolei obecna faza na kaszę jęczmienną i fasolkę szparagową wskazuje chyba na B, choć nie to samo B, które wywołuje pęknięcia w kącikach ust…

            Piję tyle samo co zwykle, czyli dużo, więc pewnie jeszcze bardziej się wypłukuję. Te inne poszlaki mnie nie przekonują. Co jeszcze jest ciekawe, że zaczynam drętwieć niedługo po tym jak się położę, no nie zaraz, ale jak nie zasnę zaraz to zaczynam to potem czuć. Charakterystyczne jest, że ręce drętwieją najsilniej, jeżeli znajdują się powyżej ciała – pewnie powyżej serca. Jak się położę na plecach z rękami na brzuchu to kaplica. A jak na boku to ta ręka, która jest na górze.

            A niedokrwienie to mam w biodrach. Hehe.

            Normalnie sprawa dla detektywa.

            Dobra, już Was nie zamęczam :-)

          10. aż zajrzałam do interenetu…
            wśród przyczyn drętwienia rąk pojawiają się i całkiem prawdopodobne np: „przeciążenie kończyn górnych i nadgarstków pracą fizyczną” czy „nieprawidłowe stężenie elektrolitów”, i paskudne choróbska (tfu!) i zwykle choróbska jak nadczynność tarczycy. Wspominają też, że „Leczenie zachowawcze drętwienia rąk w nocy polega na unikaniu ekspozycji rąk na skrajne bodźce termiczne (szczególnie zimno, które nasila parestezje)”
            Agnieszko, zrób z tym coś!

    1. no niestety organizacja pracy fatalna… wyjście ewakuacyjne pozastawiane, na stole (i wszędzie) kupa palnych rzeczy, i jeszcze bosy strażak :)

  2. Chyba zapomniałaś, ale był i trzeci przypadek, kiedy podpaliłaś wyciekające paliwo w chatce nad Lemmenjoki, czego byłam świadkiem. Stół do dziś nosi ślady tego małego pożaru. Myślę, że to Ty go nie dokręcasz – sama piszesz, że zakręciłaś tylko do pierwszego oporu, a to nie letni palnik i trzeba zakręcić mocno, inaczej będzie się lało na 100%. Im jest zimniej, tym plastik sztywniejszy i tym większy opór przy dokręcaniu. Poza tym w trakcie odwracania taki niedokręcony zawór mogłaś jeszcze dodatkowo odkręcić. Wtedy nad Lemmenjoki powiedziałam Ci żebyś zakręciła i odwróciła – zaraz zgasło. W tym roku sama zrobiłam ten numer. Nie trzeba wyrzucać palnika, trzeba zatrzymać wypływ gazu, a to jest bardzo proste. Te płomienie nawet nie są gorące i da się je zdmuchnąć.

    1. Rzeczywiście zapomniałam o Lemmenjoki. Próbowaliśmy i zakręcić, i zadusić, Za duży płomień. Odwróciliśmy od razu, nic nie pomogło.
      A płomienie… hmm gdyby były zimne nie zostałby chyba ślad na stole? ;)

        1. no musiało, gdzieś pomiędzy 1/3 a połową butli w ciągu kilku minut. Nie mam tylko pojęcia dlaczego.
          coś kręcisz :)

          1. Hmm, ja tam się nie znam lecz obstawiam, że z 800 stopni a może i dużo więcej. Poza tym to zależy od dostępności tlenu, budowy palnika. Płomień świecy ma u szczyty grubo ponad 1000.

          2. Na stole chyba nie ma śladu, mam zdjęcie z rana, niestety kawałek blatu zasłania komin… może masz jakieś lepsze ujęcie? Tak naprawdę to nie pamiętam momentu kiedy butla stała do góry dnem, chyba nie zdążyłam jej nawet postawić.
            Oj, oby się to nie powtórzyło, nam ani nikomu innemu!

          3. Chodzi mi o ten początkowy moment, kiedy zaczęło się palić, wtedy należało to natychmiast gasić, a nie czekać aż się odpali rakieta. Cóż, jak włożyłam rękę w płomień żeby zakręcić zawór to się nie sparzyłam. W płomień świecy też można włożyć palec na krótką chwilę bez uszczerbku na zdrowiu. Resztę płomieni zdmuchnęłam (no bo też podjarałam ławkę).

          4. Agnieszko, na 3 razy, o których ktokolwiek pamięta dwa udało się mi (czy Jose) ugasić bez szkód, a trzeciego się nie udało. To nie tak, że czekaliśmy aż się rozbucha, już odpisałam Edkowi ja chyba nawet nie zdążyłam odwrócić tej butli, nie pamiętam żeby stała do góry dnem. Pamiętam płomień na górze. To wszystko trwało sekundy i wyglądało naprawdę paskudnie.
            Jasne, że można włożyć palec w płomień świecy, każdy pewnie próbował w dzieciństwie, ale to był płomień o średnicy dwudziestu cm i baliśmy się, że butla wybuchnie. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam i życzę Ci żebyś nie zobaczyła.
            Najlepiej zapamiętałam płonącą smugę na śniegu. Długą na co najmniej pół metra, szeroką na 10 cm. Szkoda, że Edek nie sfotografował…

          5. Wywaliłam kiedyś letni palnik – też był płomień na 20 cm. Na szczęście nie spaliłam namiotu. Obawiam się, że wszystkim nam jeszcze się to kiedyś zdarzy, nie jest to takie trudne, dlatego wnioskuję, żeby porządnie (i delikatnie) dokręcać – no i tyle :-)

          6. no będę dokręcać, bo co mam zrobić… Niestety każdy twardszy paproch na gwintach czy (podejrzewam) nawet lód dają opór jakby się zakręciło prawidłowo, a jeśli go przełamać często ukręca się gwint. Mam na sumieniu co najmniej 4 palniki. 2 w tym roku. Jak dla mnie nauczka jest taka- gotować w okularach i zaglądać do gwintu palnika i butli przed przykręceniem. Poza tym- zapewnić sobie wyjście ewakuacyjne, nie kłaść niczego blisko kuchenki… Nie wiem czy będę odwracać butle, wiem że jesteś przekonana że to ma sens, ale ja (doświadczalnik) nie widzę wyraźnych korzyści (jeszcze nigdy w życiu gaz nie odmówił mi odpalenia z powodu przedwczesnego wypalenia się propanu), widzę za to niebezpieczeństwo i stres.

          7. Zaraz się zgubię w labiryncie odpowiedzi na odpowiedzi… ;-)

            Na pewno może tak być, że coś się dostaje do gwintu.

            Dotychczas padły mi dwa palniki, jeden z niewiadomej przyczyny, drugi z powodu gwintu – myślę, że się zużył, choć miał mniejszy przebieg niż mój obecny BRS.

            Ze środków ostrożności warto jeszcze kłaść na niepalnej powierzchni – zwykle w chatkach praktykuję blachę, która jest pod piecykiem.

            Z kartuszami, gazem i temperaturą nie ma żadnej filozofii, to już było wielokrotnie omawiane – butan nie ma prawa być w postaci gazowej poniżej bodajże+3 stopni – nie będzie się palił w kartuszu postawionym do pionu. Może nastąpić jakieś podgrzanie, ale w normalnych warunkach nie będzie i tyle. Wszystkie moje „butany” odpalały tylko po wygrzaniu w śpiworze. Propany, izobutany – bez problemu. Jak odwracasz to nie spalasz samego propanu, J. już o tym pisał, choć nie do końca kartusza . Widocznie nie miałaś samego butanu bądź miałaś podgrzany. Tak czy owak efektywniej się pali na odwróconym – topienie śniegu na pionowym trwałoby wielokrotnie dłużej. Ale możesz używać jak chcesz :-)

            Co ciekawe po odwróceniu nie mam problemu z gaśnięciem płomienia Vegi, to występuje tylko w pionie.

            A jeszcze jedno, nie wykonałaś też podpalenia odwracając kartusz jeszcze przez zapaleniem? Bo chciałaś nad Lemmenjoki to zrobić i w ostatniej chwili Cię powstrzymałam :-D Chyba mówiłaś, że to też już z Jose zaliczyliście…

          8. Nie:), pamiętam że podpaliłam, poczekałam i przystąpiłam do odwracania. Rzeczywiście chyba nigdy nie próbowałam palić zimą czystym butanem, kupuję zimowe mieszanki (dość zwykłe nie te najdroższe w czarnych butlach). Działały nawet poniżej -25 (w ekstremalnej sytuacji -35 też nam zadziałał gaz). I tylko raz coś nam nie odpaliło, a było około -20. Nigdy nie ogrzewałam wstępnie butli. Czule wspominam butle kupione w sklepie spożywczym w Utsjoki przeznaczone do jakiś narzędzi, nie wiem czym wypełnione. Tanie, a paliły lepiej niż outdoorowe zimowe. Już ich nigdzie potem nie widziałam niestety. Może to był izobutan?

            Jestem zdecydowana znajdować płynną wodę jak Jose, dużo możemy poopowiadać o zawodnych palnikach i zawiłościach topieniu śniegu :). A gwinty robią chyba coraz miększe, kiedyś się tak nie ukręcały, chyba żeby to te okulary… (czy raczej brak) :)

          9. Mogł być izobutan albo raczej mieszanka z propanem jak w kartuszach. Nie wiem czy do narzędzi dają czysty propan, ale badałam chatkowe butle, bo mnie dziwiło, że działają przy -30 i okazało się, że mają czysty propan. Zdaje się, że tam na północy słusznie stronią od butanu. Nawet prawie nie sprzedają turystycznych kartuszy z butanem, tylko izobutan/propan (np. czerwony Primus, no albo ten brązowy z jakąś specjalną warstwą papieru, ale nigdy go nie kupowałam, ma takie same proporcje gazów). A że zazwyczaj kupowaliście gaz na miejscu, to na butan nie trafialiście.

            Z tymi gwintami to mam tylko teorię dotyczącą porównania zużytego MSRa i BRSa, mianowicie MSR był stalowy, a BRS tytanowy – tytan jest twardszy od stali, więc się jeszcze nie wytarł.

          10. z gwintami jest jeszcze gorzej niż myślisz. Dla pewności zbadałam magnesem… są aluminiowe. I w MSR i w Optimusie. Smutne bo oba palniki maja inne stalowe części np w MSR stalowe jest pokrętło.

  3. He, he!
    O mało się nie wygłupiłem, chcąc napisać coś w tym guście, że Kasia pewnie sekcję teoretyczną kończyła, sądząc z zamiłowania do cząstek elementarnych i awersji do gwintów a uszczelek ;) :P
    No ciała dałbym okrutnie, bo (parę linijek wyżej) jednak doświadczalna, jak ja :P Einsteinem nie zostałem, ale coś tam się przydatnych rzeczy z praktycznej techniki nauczyłem, mimo dwóch lewych rąk. Zanim zwiałem ;)
    Ad palnikam:
    Ta historia z wyjęciem uszczelki z palnika to akt desperacji, udało Ci się toto uszczelnić chyba cudem, zagniatając metal kartusza. Są nawet takie uszczelnienia, ale tu nie było konstrukcyjnie przewidziane :)
    Ogólnie jest tak, że ZAWSZE dokręcany palnik powinien się opierać na gumie uszczelki (o-ring 12×2 aka 10×2, zależnie od nomenklatury). I tylko na niej! Jeżeli na skutek radosnej twórczości producentów metalowe elementy palnika (poza zwojami gwintu) zaczynają dotykać/trzeć o kołnierz kartusza, to jest to wskazówka, by je naprawdę splanować pilnikiem iglakiem. O ile problem za płytkiej iglicy można rozwiązać nawet w polu podkładką z papieru czy kawałkiem trociny z patyka/zapałki, to dokręcenie „do metalu” powoduje utratę kontroli nad pracą uszczelki i naraża na zerwanie gwintu. Czyli albo przeciek, albo urwany kartusz.
    Rzecz w tym, że częściej jest sytuacja z pogranicza, tzn. palnik dokręca się już do „metalu”, ale uszczelka łapie, a iglica działa. Mimo, że metal trze o metal, jeszcze daje się przekręcić 1/4 obrotu czy coś, odkształcając plastycznie zwoje drobnego gwintu w kartuszu. Masę ludzi tak robi (mnie się też zdarzało nie raz) i się nie przejmuje. Tylko to oznacza rozwalanie gwintu. Na szczęście ten w kartuszach jest na ogół bardziej podatny, a kartusze tak czy siak wymieniamy. Ale w końcu może skończyć się ten w palniku. Zwłaszcza, że uszczelka się spłaszcza z czasem i dokręcamy bardziej. Podejrzewam, że to właśnie było requiem dla licznych kasinych palników, tych ukręconych :P
    Dlatego bardzo rekomenduję doszlifowanie takich „trudnych” palników, które ciągle trzeba wkręcać na maksa. Lepiej profilaktycznie trochę pracy w domu, niż problemy w terenie. A w tej chwili co 2-3-ta sztuka dowolnego palnika miewa takie problemy, choćby nawet z co 10-tym kartuszem. Takie są realia.
    Pozdrawiam

    1. nie wygłupiłbyś się aż tak bardzo, mam dwie lewe ręce do wszelkich inżynierskich robótek i obrzydzenie do mechaniki. Fizyka jest wielka i znalazłam sobie tam niszę- biofizykę. Już wcześniej podobała mi się chemia (byłam nawet olimpijczykiem, za co dożywotnio darowano mi wszelakie zajęcia z chemii), lubię biologię i lubię interdyscyplinarne problemy. Tak czy siak wyszło jak wyszło, życie…
      Reasumując, spróbuję zrozumieć co i gdzie mam spiłować, a najlepiej poradzę się kogoś mądrzejszego (mogę do Ciebie pisać na maila?), bo ilość zepsutych gwintów mnie załamuje. One wcale nie są twardsze niż te od kartusza. Jak już odpisałam Leśnej zbadałam (magnesem) wszystkie. Na palnikach gwint jest aluminiowy, na butli stal jak dzwon. Zgroza… Może rzeczywiście trzeba kupić tytanowy?

      1. Wal śmiało na e-mail. Jeszcze siedzę w domu na L4, ale to juz tylko dni kilka. Najlepiej machnij komórką fotkę spodniej strony (tzn. z tym gwintowym gniazdem z uszczelką) zaworu konkretnego palnika. Zaznaczenie paroma strzałkami, o które miejsca chodzi na takim obrazku będzie banalnie proste dla mnie i zrozumiałe dla odbiorcy. Słowny opis to by była masakra (co autor ma na myśli…), podobnie jak jakieś ew. schematy/grafiki mojego wyrobu. Sama modyfikacja jest banalna i łatwo zaadaptować do każdego palnika z gwintem.
        Aha, nie ma raczej szans, aby gwint w palniku był aluminiowy. Nie miałby żadnych szans w starciu z miękką stalą kolejnych kartuszy. MUSI być twardszy. Eksperyment z magnesem świadczy tylko, że to (1) np. jakiś stop metali nieżelaznych. Tytan, brąz, mosiądz – ten ostatni łatwo rozpoznać po kolorze. Albo… (2) też stal, tylko jakaś nierdzewna/kwasoodporna. Bardzo często ten typ stali jest niemagnetyczny lub słabo ferromagnetyczny i prawie lub wcale nie reaguje na magnes. W czasach walk w okopach fizyki doświadczalnej :P jeździłem z magnesem neodymowym w kieszeni po okolicznych fabrykach wybierać „dobre” (nie magnesujące się) partie blachy z kwasówki, z której cięto nam krążki na flansze do aparatury :)
        Pozdrówki

        1. Może inny pomysł jak sprawdzić czy to nie aluminium? Kolor się zgadza. Bo naprawdę zero reakcji na magnes. Sprawdź swój. Może go wsadzę do ługu, już i tak nie działa… Tytan na pewno nie, bo by się chwalili w reklamach, a pomysł z aluminium idealny, zepsuje się i klient kupi nowy. Kto to widział żeby używać 3 lata czyli nakręcić kilka tysięcy razy… Nie dla takich się teraz robi outdoorowe rzeczy.
          Ok sfocę i wyślę, dzięki!

  4. Aha, jeszcze jedno: Leśna ma rację z tym odpalaniem kartusza zaworem do góry, a dopiero potem przekładaniem dnem do góry. Potwierdzam z praktyki. Po prostu palnik musi się nagrzać, aby skroplony gaz odparowywał jak trzeba w rurce przegrzewacza. To jest ten sam casus co próba rozpalenia benzynówki bez rozgrzania palnika -będzie buchał ogniem i kopcił, musi być prymowany. Z gazem pracujemy po prostu na paliwie o niższej temp. wrzenia i to jedyna różnica. Wystarczy na 30-40 s odpalić kartuszem do góry, a potem odwrócić do „liquid mode”. Z tych samych powodów nie chcą w tym trybie pracować palniki z wężykiem, ale pozbawione przegrzewacza – miałem taki sporo czasu.
    Osobna sprawa to konieczność dość precyzyjnej regulacji zaworem na odwróconym kartuszu -zakres stabilnej pracy jest zaskakująco wąski i miałem tak na 2 różnych palnikach, więc to raczej ogólna reguła.

    1. jasne, wiem słucham Leśnej, jak zwykle :) Nie pamiętam czy rzeczywiście próbowałam odpalić z gwintem na dole, ale niewykluczone, jestem dość roztargniona niestety.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »