koszulka na ogromny upał

W lipcu w Pirenejach testowałam kilka kwarkowych rzeczy- przede wszystkim koszulkę Sawannę. To nietypowa dzianina. 100% lnu utkanego luźno z grubych włókien. Taka konstrukcja ma zalety i wady. Te drugie rzucają się w oczy od razu:

1-Sawanna jest dość przezroczysta. Widać stanik.

2- dzianina nie wygląda na sportową – trochę jakby babcia udziergała sweterek, trochę jakby się przebrać za hipstera… W porównaniu z syntetykami, choćby naszą Pustynną– to zupełnie inny świat. „Organic” pisane samymi wielkimi literami, nawet kolor mamy tylko jeden- naturalny.

Tu kończą się minusy, a zaczyna się czysta przyjemność. Sawanny nie czuje się nawet w najgorszy upał. Jakby się nic na sobie nie miało. Wiatr (czy choćby najlżejszy przewiew) bez przeszkód hula pomiędzy oczkami dzianiny, wilgoć znika w oczach (len wciąga ją do wnętrza włókien, schnie błyskawicznie), koszulka nie przykleja się do spoconego ciała, noszona bez przerwy przez 4 kolejne dni (testowałam:)), nie wydziela ani śladu przykrego zapachu- na zdjęciu sprawdza to dla nas Bogna.

Przed wyjazdem nękały mnie dwa outdoorowe problemy:

– czy grube włókna nie odcisną mi sweterkowych wzorków pod plecakiem?- nie odcisnęły, nie miałam żadnych przykrych odczuć, koszulka jest miękka i miła w dotyku.

– jak ta siateczka chroni przed słońcem?

Na zdjęciach widzicie porównanie: zdjęcie ramienia z kostiumem kąpielowym zrobiłam po 4 dniach w Pirenejach. Ramiona poniżej rękawków smarowałam kremem 50-tką (z filtrem mineralnym dla dzieci), smarowanie powtarzałam dwukrotnie w ciągu dnia. Na rękawie i karku (uwierzcie na słowo, nie umiałam zrobić takiego zdjęcia) wyraźnie widać granicę opalenizny. Pod koszulką jestem zdecydowanie bielsza. Ostatnie zdjęcie- już w biurze, po dwóch tygodniach noszenia pokazuje jednak, że tam gdzie słońce padało na mnie prostopadle (np na górze ramienia czy na plecach) jestem opalona podobnie jak tam gdzie osłaniał mnie krem- widać jeszcze mniej opalone miejsca pod stanikiem. I bardzo  wyraźną granicę rękawka, -gdzie (tylko) raz z gapiostwa niedokładnie się posmarowałam i w ciągu kilku godzin opiekłam się do buraka.

Reasumując Sawanna chroni mniej więcej tak jak krem z filtrem 50-tką. Waży też podobnie, z tym że po powrocie nadal można ją nosić, a krem pomimo smarowania tylko rąk, karku i twarzy już mi się niestety wyczerpał. Przydałaby się taka koszulka z długim rękawem i większe rondo zasłaniające kark i plecy od bezpośredniego południowego słońca- można by wtedy niemal zrezygnować z kremu (smarować tylko twarz i dłonie).

Koszulka pierze się bardzo dobrze, schnie szybko i zachowuje jak każdy inny len- lekko rozwleka po założeniu. Nie czuć na niej potu, nie robią się niespieralne plamy. Dzianina wydaje się trwała i mocna. W jednym miejscu ją zaciągnęłam, ale włókno się nie zerwało, nie ma dziur.

Jak myślicie zrobić też wersję męską?

 

Share

the clouds maker

Wiem, że chyba oczekujecie ode mnie czegoś innego- opisałam tysiące kilometrów tras i tą też (porządnie) opiszę. Ale czasem muszę zrobić coś tylko dla siebie, więc nie opanowałam się i zaczęłam od obróbki zdjęć. To kolejny odcinek serii zaczętej w lipcu zeszłego roku. Nie wiem czy już na tym skończę czy dalej mnie to będzie bawić. Na początku bałam się kalki, powtórzeń wykorzystanych wcześniej pomysłów. Potem wciągnęła mnie gra z chmurami towarzyszącymi nam prawie przez cały czas, nienatrętnie, zwykle gdzieś niżej, czy na horyzoncie, ze sposobami wpisania człowieka w przyrodę i próbami pokazania jak na siebie nawzajem wpływamy. Na końcu zwyczajnie bawiło mnie fotografowanie duchów. Chciałabym móc napisać coś bardzo mądrego, co uzasadniłoby powstanie tych zdjęć, ale nie mam nic nowego do powiedzenia. Jesteśmy dziećmi Natury, wyrodnymi, nawet marnotrawnymi. Ale wracamy. Z pokorą lub bez pokory, z nadzieją, że odzyskamy spokój, odetchniemy od wspaniałego świata, który przecież zbudowaliśmy sami. I odpoczywamy, wracamy silniejsi, inni. Pisząc to konsumuję zdobyty kosztem Natury prąd, używam rzadkich surowców, piję przywiezioną z daleka herbatę. Nie wiem czy to normalność czy hipokryzja. Chciałabym móc uratować dzikość- te niewykorzystane resztki, miejsca, które okazały się kiedyś zbyt niedostępne lub zbyt drogie żeby zechciał je zagospodarować przemysł, a teraz stają się łupem przemysłu wypoczynkowego. Staram się go nie wspierać, nie przyczyniać się do powstawania kolejnych hoteli, ułatwień na szlakach i dróg, i nie wiem czy to mrzonki nieogarniętego odludka- odwracanie Wisły kijem, czy może krople, które kiedyś wydrążą skałę.

Nazwałam ten cykl: The clouds maker, ale może hmm… powinnam go nazwać: „the clothes maker”? w końcu obie te rzeczy to prawda :)

 

 

Share
Translate »