Pireneje listopad 2014 Masyw Mauberme cz1,

<—Wyruszyliśmy z dna doliny więc przez cały dzień drapaliśmy się mozolnie pod górę. Wolniej niż sobie zaplanowałam (nie licząc oczywiście poziomic). GR 10 początkowo podchodzi szosą, mija typowe francuskie miasteczko (Melles).  Zadbane, odrobinkę zbyt wystylizowane, harmonijne i raczej skromne. Wyżej szosa przechodzi w gruntową drogę prowadzącą do kilkunastu rozsypanych wzdłuż doliny domków. Przy jednym z ostatnich spotkaliśmy myśliwych z upolowaną sarną. Podwieźli nas kilkaset metrów i powiedzieli, że pierwsza, położona na progu doliny cabana jest otwarta. Było już zdecydowanie za późno, żeby dojść przed nocą do schroniska. Nieprzystosowani do jesiennego krótkiego dnia wyszliśmy z Fos koło 12-tej… niezbyt rozsądnie.

Powyżej ostatniej chatki ścieżka podchodzi na halę lasem wzdłuż rzeczki .  Kierując się dokładnym opisem myśliwych bez problemu znaleźliśmy zarwany mostek i ścieżkę prowadzącą do szałasu. Łąkę podmokłą, pełną potoczków i miniaturowych stawków pokrywał śnieg. Domek był piękny- jak to we Francji. 6 metalowych łóżek. Stół. Starałam się fotografować nocą, ale z powodu wichury (lub mojego błędu)  zdjęcia okazały się poruszone. Publikuję je, bo pomimo nieostrości pokazują jakie to miejsce jest piękne.

Czy udałoby nam się dojść do niego w lutym 2010?  Nie wiem. Na pewno w środku zimy zejście z tej gościnnej cabany do Melles  mogłoby się okazać trudne. Próg jest stromy, a letnia, dobrze wydeptana, czasem wręcz wycięta w skale ścieżka na pewno ginie pod śniegiem. Podejrzane o zimową trudność miejsce jest na ok 1800 m, więc gdybyście się tam wybierali sprawdźcie ile jest śniegu na tej wysokości (na zachodnim zboczu). Potencjalnie niebezpieczny może być też trawers nad rzeczką narażony na ewentualne lawiny (strome trawiaste żleby z południową wystawą). Jesienią to piękna, łatwa trasa. Jedyny problem to 1400 metrów podejścia —>

PS: zapowiadanych przez tablice przydrożne niedźwiedzi nie spotkaliśmy. Tydzień później, kiedy wracaliśmy równoległym, niedalekim zboczem minął nas bardzo zaaferowany Francuz. Podobno wyszedł gdzieś wprost na misia.

PS2. Nadal nie mam analogowych zdjęć, ale nie chciałam już dłużej czekać. Dodam je kiedyś później. Trudno. To jeden z uroków analoga…nic nie jest natychmiastowe.

Share

Pireneje listopad 2014- podróż

Dojazd w góry to nic wielkiego. Lotniska, dworce, to wszystko widziałam już więcej niż raz z tym, że wcześniej szkoda mi było filmowych klatek, a teraz fotografowanie, a raczej myślenie o fotografowaniu zgrabnie wypełniło mi cały, przeznaczony zwykle na czekanie czas. Dojazd z barcelońskiego lotniska El Prat do stacji Sants jest bardzo prosty. Bilet kolejowy za 3 Euro (z groszami). Sants to też nic ciekawego, ale mój pociąg do Leridy odjeżdżał dopiero za półtorej godziny więc postanowiłam się troszkę przejść. Na tyłach dworca jest dziwna metalowa rzeźba, a za nią duży i ładny park. Jakoś go wcześniej nie zauważyłam. Jest gdzie posiedzieć. Cisza, spokój, piękna odbijająca okoliczne wieżowce woda- można by zrobić całą serię zdjęć, ale zgapiłam się i zrobiłam jedno, to co Wam pokazałam to fragment. Wygląda jak druk na jedwabiu, prawda?

Pierwszy raz jechałam Ave. Bilet kupiony w Internecie kosztował tylko 30 euro (na stacji ponad 70). Zaskoczyło mnie, że żeby się dostać na peron trzeba najpierw odstać w długiej kolejce, jak na lotnisku dać prześwietlić swój plecak, a bilet i dokumenty są wielokrotnie sprawdzane. Pociąg pędzi, ale nie jest aż tak szybki jak TGV. W Leridzie na stacji umówiłam się z Jose i dalsza podróż jakoś mi umknęła. Zagadaliśmy się pewnie. Pamiętam, że  ściemniło się bardzo szybko, a za oknami mignęła mi piękna, oświetlona zachodzącym słońcem chmura. Jose zaproponował, że się zatrzyma, ale po obu stronach wąskiej szosy straszyła linia ciągła. W efekcie zawróciliśmy i wjechaliśmy do jakiegoś malutkiego miasteczka. Jose zgodnie z obietnicą zaparkował i mi pozostało już tylko fotografować… z tym, że niebo całkiem ściemniało i nie było już nawet śladu po malowniczej zachodniej zorzy.

Na murze był drogowskaz „obserwatorium astronomiczne” więc poszliśmy przez zorane pola ciemną błotnistą drogą. Miasteczko wyglądało coraz lepiej… a potem wzeszedł nad nim księżyc! Leki mróz, przezroczyste powietrze. Bajka. Nie przeszkadzało mi nawet odkrycie, że obserwatorium zamknięto na głucho  :)

Potem zatrzymaliśmy się jeszcze kilkukrotnie, ale ściemniło się bardzo i bałam się, że oświetlone jaskrawo zabudowania okażą się zbyt kontrastowe na tle niemal czarnego nieba. Niepotrzebnie, ale to wiem dopiero teraz po obejrzeniu zdjęć na dużym ekranie.

W Pirenejach padało. W nadziei, że zgodnie z prognozą po drugiej stronie grani będzie lepiej przejechaliśmy przez tunel Vielha, wpadliśmy w jeszcze gęstsze kłęby mgły (dosłownie wpychały się do tunelu) i wdrapaliśmy na Port Bonaigua. Mieliśmy zamiar wyjść stamtąd wcześnie rano, ale nocą samochodem tak bujał lodowaty wiatr, że odechciało nam się i dużej wysokości i zimy. Plusem tego dziwnego noclegu były tylko nocne zdjęcia, które udało mi się ustrzelić gdzieś koło drugiej w nocy, wchodząc przy tym niechcący w sandałach do niedostatecznie zamarzniętej kałuży… Brr…

O świcie zjechaliśmy do Francji. Tu rzeczywiście było cieplej. Spakowaliśmy się na jakieś 5 dni, zostawiliśmy vana na parkingu przy stacji kolejowej w Fos i wyruszyliśmy zwykłym GR-em (GR10). Niska i w założeniu osłonięta przez huraganowym wiatrem trasa (mój plan C) miała nam pokazać miejsca, których nie udało się nam przejść zimą 2010 roku. Byliśmy ciekawi co nas ominęło.

PS: wiem, że taka podróż to nic ciekawego, a z drugiej strony te piękne kamienne miasteczka…  i pasmo niskich skalistych gór oddzielające Pireneje od wybrzeża :)

Share
Translate »