Sentiero Uno- dzień drugi

Wstałyśmy wcześnie, bo do przejścia został nam jeszcze kawałek  z poprzedniego dnia. Na mapie króciutki, w rzeczywistości dość skomplikowany. Na niewyraźną przełączkę- Paso di Brescia szlak wspinał się zygzakiem ubezpieczonych półek i uskoków. Spotkałyśmy tam dwóch Niemców, mówili, że to najtrudniejszy fragment trasy, być może odnieśli takie wrażenie, bo schodzili. Szli w przeciwnym niż my kierunku.

Stromy fragment, podobnie jak wszystkie kolejne nie był trudny. Najprawdopodobniej był pozostałością wojennej drogi, na przełęczy został (zbudowany chyba dla jakiegoś działa) balkon.

Dalsza droga okazała się typowa dla Sentiero Uno- długie zejście po wielkich, czasem ruchomych blokach, poprzecinanych pasami śniegu. Minęłyśmy schronisko Maria e Franco i łatwą już ścieżką zeszłyśmy na Passo di Campo. Ostatni kawałek- wąski eksponowany trawers był ubezpieczony, ale w zasadzie nie wiem czemu.

Za przełęczą ścieżka ( znów ledwo widoczna) weszła w trawers na trawiastym, dość stromym zboczu, a potem stromo wspięła się na próg przed malowniczym wodospadem. Na podejściu wisiało kilka ubezpieczeń. Potem teren troszkę się wypłaszczył i ścieżka wdrapała się  wzdłuż strumienia do pięknego górskiego jeziorka.

Beztrosko, nie spodziewając się już żadnych problemów ugotowałyśmy obiad i poleżałyśmy chwilę na słońcu, mocząc nogi w szmaragdowym stawie. Około 4-tej poszłyśmy w górę na pełną wojennych pozostałości przełęcz, a potem chyba również wojskową drogą na grań. Umocniona dróżka poprowadzona wygodnie samą granią mijała wiele ruin baraków i miejsce gdzie kiedyś stał spory obóz. Nie mam pojęcia skąd wojsko brało tam wodę.

Ubezpieczenia poprowadzone w dużej ekspozycji ciągnęły się kilkaset metrów. Na jednym w łańcuchów wyprzedziła nas para wystraszonych i spoconych jak mopsy facetów, którzy, w co ciężko uwierzyć wszystkie trudne miejsca przechodzili tyłem do ściany! Nic dziwnego, że się biedacy bali. Pod nami, pewnie z 1000 metrów niżej wiła się rzeczka i prowadziła jakaś droga. Czasem z daleka błyskał samochód. Bardzo piękne miejsce.

Eksponowane miejsca na bardzo stromych trawkach umocniono podkładami kolejowymi, cała trasa była bardzo dobrze poprowadzona i hojnie obwieszona łańcuchami.

Robiło się późno i chętnie rozbiłybyśmy gdzieś namiot, ale od stawu przy którym gotowałyśmy obiad, aż do samego schroniska nie było ani płaskiego miejsca, ani choćby odrobiny wody.

Spałyśmy w schronisku. Należy do CAI nocleg (ze zniżką ) kosztuje 10 Euro od osoby. Wydałyśmy więcej. Bardzo drogi bo aż 4 Euro od osoby okazał się prysznic. Najbardziej zastanawiająca, ale na szczęście niewysoka opłata to 1 Euro za… hmm… siedzenie przy stole! … wcale nie dlatego, że jadłyśmy swoje jedzenie, opłatę doliczono nam do rachunku za zupę 5.5 Euro.

Spałyśmy w dużym i wygodnym, oddzielnym pokoju. W schronisku było tylko kilka osób.

 

Share

Sentiero Uno – dzień pierwszy

Refugio Titta Sechi stoi na górce nad wielkim, ale o tej porze już niemal pozbawionym wody zaporowym jeziorem. Zaraz przy tamie. Dwa duże budynki wyglądały pusto, ale było już koło dziewiątej. Nie wchodziłyśmy do  środka, usiadłyśmy  tylko na chwilę na ławeczkach przy czymś w rodzaju kościoła na świeżym powietrzu.

Po chwili dogoniło nas dwóch starszych Włochów. Nie szli na Sentiero Uno i podobnie jak wszyscy inni, którzy zamienili z nami choćby kilka słów, stwierdzili tylko, że Uno jest trudne.

Zaraz za schroniskiem zaczął się dobrze oznakowany szlak (jedynki na biało czerwonym tle) . Pojedyncze jedynki pojawiały się już na dojściu, ale bez konsekwencji, początek Sentiero 1 znaczy wmurowana w ścianę tablica, poświęcona pomysłodawcom ( z lokalnego oddziału CAI). Szlak wchodzi w pokryte skalnym rumoszem, rano skryte w cieniu, strome zbocze. Po szerokich trawiastych wzgórzach z okolic Bazeny i wygodnej, zrobionej ścieżce zostaje tylko wspomnienie.

Po drodze na niewysoką przełęcz jest źródło. Nauczone doświadczeniem z poprzedniego dnia- na całym podejściu  nie było żadnej nadającej się do picia wody- nabrałyśmy ile się dało, ale problemy z wodą nie powtórzyły się aż do końca trasy.  Łąki były soczyście zielone, jak wiosną,  zbocza pełne strumyków i stawków, w wielu miejscach trafiały się źródła, a na horyzoncie bliżej lub dalej, zawsze bieliły się jakieś lodowce.

Ścieżka przebijała się trawersem przez wysokie partie kamienistego zbocza z pięknym widokiem. Po przekroczeniu bocznej grani z ostrą przełączką teren zrobił się znacznie łatwiejszy. Zamiast plątaniny ruchomych głazów pojawiła się ledwo widoczna dróżka.

Zbocze było pełne skalnych płyt przecinających zielone łączki, w miękkiej ziemi strumyczki wiły się tworząc jeziorka, a na trawiastych półeczkach w spokojnych zakolach z daleka świeciły łany wełnianki.

Żal nam było stamtąd odchodzić. Korzystając z tego że Jedynka znów wyszła poza granice parku, a przynajmniej tak wynikało z mapy, zostałyśmy na noc na jednej z zielonych łączek przy wielkiej płycie z miniaturowym strumyczkiem i stawkiem.

Fajnie było wykąpać się w głębokich zakolach wśród kwiatów, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Noc, pomimo dużej wysokości była sucha i ciepła. Wyschło nawet pozostawione na zewnątrz pranie.

Nie miałyśmy pewności co do parkowych zakazów, więc na wszelki wypadek zwinęłyśmy namiot o świcie. Oprócz  starszych panów, którzy rano poczęstowali nas winogronami, przez cały dzień spotkałyśmy już tylko dwie osoby.

Share
Translate »