Chodzenie po górach zimą jest fascynującą zabawą. Dla mnie, osoby, która bardzo marznie, wielkim wyzwaniem. Oczywiście mogłabym po prostu wybrać się do jakiegoś wygodnego, otwartego przez cały sezon schroniska i pochodzić sobie na jednodniowe wycieczki. Pewnie kiedyś jeszcze tak zrobię. Pamiętam piękną Wielkanoc w zasypanym śniegiem Morskim Oku, czy zimowe ferie na Chochołowskiej, majowe weekendy na Słowenii, kiedy w góry codziennie drapałam się z Bovca, chatę kolegi w Rokitnicach… Też było fajnie. Jednak po latach coraz bardziej odważnego włóczenia się z plecakiem, zwłaszcza poza letnim sezonem odkryłam, że jednak wolę tak. Wyjście na parę dni ze wszystkim, co niezbędne w dzicz pozbawioną nie tylko schronisk, ale i sieci telefonicznej, zimą to prawdziwe wyzwanie. Piszę o tym w najnowszym numerze Magazynu Górskiego.
Pireneje w niewinnym przebraniu to opis tygodniowego łażenia z plecakiem po mało znanych zakątkach Val d’Aran i okolicach Etang Araing. W połowie lutego zeszłego roku trafiła nam się niezbyt dobra pogoda, wiatr, opady śniegu i duży mróz. A jednak ta droga zafascynowała mnie. Zima, za którą nie przepadam zmieniła góry w bajkowy, chociaż niezbyt bezpieczny świat. Niezwykły i magiczny. Nigdy go nie zapomnę.
PS: cały tekst opublikowałam tu.