Tresviso wspominam z sentymentem. Poza świetnym serkiem trafiłam tam na przyjazny bar i wspaniałą alberge. Klucze do tego przybytku odbiera się u pana w barze, nocleg kosztuje tylko 6 Euro. Jest ciepła woda i mnóstwo kaloryferów, było też trochę pozostawionego przez poprzedników jedzenia i kilka kilogramów kawy. Piekarnik, mikrofalówka, ekspres, miękkie łóżka, śliczne łazienki, drewniane meble. Prawdziwy luksus. Wieczór w barze też był bardzo przyjemny. Tresviso leży wysoko (850 m npm) w Cantabrii- ale jedyny dojazd prowadzi z Asturii. Picos d’Europa to śnieżne góry i każda zima stanowi wyzwanie. W barze zgromadzono roczniki fotoksiążek, dokumentujące kolejne sezony. Amatorskie zdjęcia robione przez mieszkańców autentyczne i bardzo ciekawe. Wiązki bułek opuszczane na linie z helikoptera- kiedy przez długi czas nie udało się odśnieżyć drogi. Akcja sprowadzania zaskoczonego przez zamieć owczego stada, śnieżne tunele, zaspy. Codzienne życie. Są też książki o akweduktach i o szlaku do San Esteban, którym poszłam dalej, i który okazał się jedną z najciekawszych wędrówek przez Picos.
To stara ścieżka pasterzy, oznakowana i w najtrudniejszych miejscach ubezpieczona łańcuchami (przydatnymi, bo tam stromo i ślisko). Powietrzna, niewydeptana z mnóstwem pięknych widoków. Bardzo mi się podobała pomimo deszczu i mgły. Po labiryncie skalistych grani schodzi się do lasu- jesienią bajecznie kolorowego, a dalej do San Esteban- małej spokojnej wsi. Była tam wygodna wiata, ale krępowałam się ją wykorzystać. Wyszłam dalej, jeszcze z godzinę ponad zabudowania i rozbiłam namiot przy ujęciu wody. Następna szansa była dopiero 2 godziny wyżej i nie chciało mi się iść aż tak długo przez mrok i deszcz. Nie lubię chodzić nocą po lesie. Miejsca na namiot było tam bardzo malutko wcisnęłam się pomiędzy zbocze i ścieżkę zostawiając przejście. Nie wiem czemu, przecież nie spodziewałam się ludzi… Pomyślałam, że może będą chciały przejść jakieś zwierzęta…
Deszcz stukał w namiot przez całą noc, było bardzo wilgotno. Kręcąc się na niezbyt płaskim i niezbyt wygodnym podłożu niechcący przyklejałam się do ociekającego tropiku mocząc śpiwór. Żałowałam, że nie zabrałam sypialni. Zimowe noce są długie. Wstałam przed świtem. W San Esteban świeciły sodowe lampy. Przyglądając się zmieniającemu się światłu i falującej nad doliną mgle ugotowałam kasztany zebrane w lesie poprzedniego dnia. Znalazłam też kilka włoskich orzechów- poza tym miałam już tylko herbatę, warzywa i ser. Nie było gdzie dokupić płatków.