Najkrótszą drogą powrotu z Monicou do Andory było wykorzystanie GR10- prowadzącego nad Etang Fourcat. Zostawał jeszcze kawałek- jedna wysoka grań. Jej północną stronę widzieliśmy podchodząc pod Port de Caraussans pierwszego wspólnego dnia. Była biała.
Wyszliśmy wcześnie. Czasu było wystarczająco dużo, ale zawsze istniało ryzyko, że coś się nie uda. GR10 przechodzi przez niski, zalesiony grzbiet z ładnymi widokami na Pic Rouge de Bassies, Monicou i Marc a potem (już mniej ciekawie) schodzi do Arties. W lesie było gorąco i duszno. Woda tylko przy niezłym bezobsługowym schronisku półtorej godziny nad Monicou- Refuge Prunadiere, a dalej bardzo długo nic. Powyżej Arties szlak zupełnie nie zgadza się z mapą (co nie przeszkadza, bo zamiast drogi idzie się lasem), a potem znika. Za parkingiem pojawia się znów w kilku wariantach. Brakujący fragment przeszliśmy łąką i wąską szosą bezskutecznie szukając pitnej wody. Jak na ironię zachmurzyło się i zaczął padać deszcz… ani tu usiąść, ani ugotować. Nie mając pomysłu na schowanie się (jedyny budynek to ogrodzona i pewnie ściągająca pioruny elektrownia w Pradieres) podeszliśmy nad Lac Izourt w deszczu i burzy. Chwilkę przed nami przeszły tamtędy owce. Szlak był pełen świeżych bobków wdeptanych w gliniasty grunt. Wszystko to namiękło i ślizgało się pod butami, dobrze rozrobione przez uciekający w popłoch tłum. Był weekend. Owce wyszły na redyk i pomimo tego, że było ich raczej niedużo odprowadziło je mnóstwo ludzi. Minęliśmy zmoczonych spóźnialskich.
Schronisko Izourt było świeżo odnowione. Jedną salę pozbawioną jakichkolwiek sprzętów zostawiono wędrowcom, w drugiej zamieszkała rodzina pasterzy. Dwóch małych chłopców posługując się szczątkowym hiszpańskim usiłowało nam wytłumaczyć, że da się jeść pokrzywy. Zwijali je w kulki, miętosili trochę i wkładali do buzi. Jose tłumaczył, że my je jadamy w zupie, ale chłopcy upierali się, że lepiej tak. Rozczarowaliśmy ich chyba nie próbując. Uciekli kiedy Jose spytał czy chodzą już do szkoły. Mogli mieć po 5-6 lat.
Ponieważ przestało padać podeszliśmy kawałek boczną, trawersującą Etang Izourt ścieżką. Jakieś 300 metrów powyżej jeziora jest trawiasty próg- niezłe miejsce na namiot. Nie padało już, ale jeszcze długo w nocy obserwowaliśmy jak burza tłucze się gdzieś pod Montagnes de Tabe. Stado owiec zostało na przeciwległym stoku. Jadły nie przerywając nawet w czasie burzy i dopiero po zmierzchu pasterze przegonili je bliżej budynków. Fajnie było oglądać to wszystko z góry. Piękne miejsce. Chłopcy pewnie posiedzą tam przez całe lato.
PS: Tego dnia podeszliśmy ponad 1500 metrów, być może z tego powodu miałam wrażenie, że niewiele się działo:)