Pomyślicie pewnie, że zwariowałam… a przynajmniej, że rozsądek mi zanikł. W każdym razie zamiast iść jakimkolwiek zaznaczonym na mapie szlakiem postanowiłam sprawdzić coś co gryzło mnie już od dawna. Osiem lat temu przypadkiem spotkany Francuz narysował mi na mapie szlak. Próbowałam o nim poczytać w internecie, ale nic nie wygrzebałam. Nabazgrana na mojej poklejonej mapie 50-tce długopisowa kreska obiecywała trawers spod Port Romaset wzdłuż oddalonych od jakichkolwiek szlaków jezior wprost nad Estany de Sotlo. Przechodziło się w ten sposób blisko prawie trzytysięcznego Pic de Canalbona pokonując na oko niegroźną przełączkę. Jedyne czym się mogliśmy kierować to poziomice i nakreślona na nich niebieska kreska. Niewiele, zważywszy na to, że w górach był śnieg.
Początkowo nie było źle, od razu znaleźliśmy trawers. Prowadził dość oczywistym balkonikiem, użytkowanym najprawdopodobniej przez zwierzęta, był też niewielki kopczyk. Potem zaczęły się chaszcze. Utknęliśmy dopiero w skałkach jeszcze częściowo zakrytych przez śnieg. Z daleka wydawało nam się, że jest na nim ślad, z bliska okazało się, że kozi. Można było nim pójść, ale stchórzyliśmy, zeszliśmy nad potok i odnaleźliśmy okopczykowaną ścieżkę. Doszliśmy nią nad piękne jezioro- Etang de Areste.
Dalej było trudniej. Na stromym brzegu leżał śnieg, miejscami nieco naderwany. Przeszliśmy kilkanaście metrów powyżej lustra wody. Bez przykrości. Potem kilkaset metrów wzdłuż doliny aż do małego stawu. To teoria- w praktyce nie bardzo wiedzieliśmy gdzie ten staw. Potok ledwo wystawał spod śniegu, zbocza były wręcz zalane wodą, a na ścianę skał po lewej tam, gdzie powinniśmy wypatrzeć przechodnią przełączkę wlazła chmura.
Zaczęliśmy podchodzić w miejscu, które wydawało się najłagodniejsze i najbardziej odpowiadało rysunkowi z mapy. Początkowo wyglądało to beznadziejnie. Podmokłe zbocze, stromizna, śnieg i sypki piarg. Najpierw znalazłam łupinkę orzeszka. Włoskiego. Sam tu nie przyszedł więc uznałam to za znak. Potem Jose wypatrzył kopczyk, albo prawie… Dwa położone na sobie kamienie. Może przypadek, co innego gdyby były chociaż trzy…Potem znów bardzo długo nic i niespodziewanie już grań. Cała w śniegu. Dopiero na dole po bardzo stromym zejściu odkryłam, że wcale nie musieliśmy z niej schodzić.
Długopisowa kreska radziła przetrawersować zbocze. Nie wiem czy dałoby się to zrobić zimą. Francuza spotkałam pod koniec września. Droga, o której mi opowiedział miała być pewnie letnia. Mniejsza o to. Z dołu wyglądała wręcz niemożliwie podobnie zresztą jak pokonany właśnie stok. Jeden z tych, które na zejściu urywają się przed oczami, ale w praktyce okazują się nie najgorsze. Przynajmniej dopóki nie trafi się na lód. Zeszliśmy w butach, bez raków wybijając sobie ostrożnie stopnie. Ja z czekanem, Jose nawet bez.
Zbocze widziane z dołu wydawało się prawie pionowe. Kiedy zorientowaliśmy się, że jesteśmy za nisko odechciało nam się podchodzenia. Kawałek niebieskiej ścieżki został nam na kolejny raz. Kierując się już tylko poziomicami zeszliśmy nad Estany Fondo (Collada de l’Estany Fondo jest kolejną, być może przechodnią przełęczą, tak w każdym razie wygląda od strony jeziora, „nasza” jest na mapie nienazwana). Bez problemu przeszliśmy brzegiem częściowo zamarzniętego jeziora i zeszliśmy nad potok. Z góry wydawało się nam, że nie obejdzie się bez kąpieli, ale zachował się jeszcze śnieżny most.
Po drugiej stronie zbocza widzieliśmy już wyraźną kreskę GR11 wspinającego się na Pica d’Estats. Podeszliśmy nim nad Estany Sotlo, a potem kierując się głównie intuicją przebiliśmy wśród śniegów i zamarzniętych stawków na Coll de Baborte. Burza zawiesiła się na Pic de Canalbona i chociaż troszkę skropił nas deszcz, pogoda prawie przez cały dzień była dobra. W Cyrku Baborte mieliśmy już błękitne niebo i ciepłe, zachodzące pomarańczowo słońce. Zabawne, że właśnie tam najbardziej kluczyliśmy. Nie było widać znaków, a pojedyncze kopczyki pojawiały się w różnych miejscach bez ładu i składu. Schodząc po jakimś stromym śniegu upadłam i wygięłam nowe kijki. Bardzo mi ich było żal. Stare, z którymi nie rozstawałam się od kilkunastu lat przeżywały takie upadki bez szwanku. Nowe okazały się dla mnie zbyt delikatne. Pewnie powinnam teraz na każdym śniegu wyciągać czekan, albo jakimś cudem naprawić jeszcze raz te stare…
Kijek udało się wyprostować, ale już kilka dni później zgiął się tak, że teleskopowa regulacja przestała działać. Wracając musiałam rozdzielić go na luźne części dające się spakować do plecaka. Najgorsze nie jest nawet to, że coś się psuje (chociaż to przykre, to był prezent od przyjaciół), tylko to, że już nie można wierzyć w sprzęt. A ja naprawdę używam kijków. Obciążam je, wspieram się na nich, potrafię nimi hamować w piargach i w śniegu, chodzić z nimi po trudnych skałach. Skakać przez bagna i rzeki. Muszą być niezawodne. A nie są.
Kasiu, dzięki za te wszystkie piękne zdjęcia! Oprócz tego, ze są zwyczajnie świetne, pomagają mi również bardzo znosić upały!
No i mam nadzieje, ze Jose dostaje tantiemy ;-) Ostro na nie pracuje ostatnio!
dam mu ręczniczek… może też da się wykorzystać do sesji?…;)
jakoś mi się ostatnio wydaje, że góry bez ludzi gubią skalę i jak się kogoś pokaże łatwiej je zrozumieć.
Bardzo dobra myśl z ta skalą!
Ale.. ręczniczek to chyba trochę za mało, Jose jest na prawdę świetnym modelem!
on rzeczywiście bardzo lubi pozować :)
Super zdjęcia. Prawdziwa pasja. Ja od 2 lat pasjonuję się górami – jestem na etapie naszych bieszczad :)
dawno tam strasznie nie byłam… dzięki.
Ciekawy plan, hmmm z mojej wiedzy czyli mapy wynika, że dobrze szliście, no prawie :). Są różne ścieżki i warianty przejścia i jedno miejsce jest dogodne, tam właśnie szliście. Niektóre ścieżki są zaznaczone. Nad Estany Fondo co prawa nie ale z poziomic wynika że zejście z grani nad staw nie jest trudne.
No i na mojej mapie GR11 zmierza do Areu….
szliśmy bardzo dobrze, a ten rysunek był idealny! Zagapiłam się po prostu w śniegu i mgle. Zejście z tej nienazwanej przełączki jest strome, ale nie tak, żeby się bać. Też mi to nie wynikało z mapy. Z tym, że miałam tylko IGN 1:50 000, a tam nie za dużo widać.
To, że nie ma ścieżki nad Estany Fondo jest bardzo dziwne, takie duże jezioro i nikt nie chodzi. Możliwe, że ludzi odstrasza przechodzenie rzeki.
A z GR11 to sama nie wiem. Możliwe, że masz rację. Nie wiem czemu zawsze mi się wydawało, że wejście na Pica d’Estats to wariant GR-u. Może przez te biało czerwone znaki. Na pewno są tam strzałki wskazujące GR11. Taki też mam opis w przewodniku Trekking in The Pyrenees (Douglasa Jamesa). Z tym, że to raczej nieprawda bo GR11 przecież nigdzie nie wchodzi do Francji:) To chyba taki łącznik pomiędzy 10-tką i 11-stką.
Bardzo tam wszędzie ładnie. Kusi mnie jeszcze Port Riufred. Byłeś?
i jeszcze przełęcz Gardella…tylko nie wiem czy to wszystko na zimę bo tak na oko dość strome :)
Wcale bym się tym ewentualnym błądzeniem nie przejmowała, ale Jose miał tylko 7 dni i samochód w Andorze…
Wyślę ci później kawałek mapy 25k.
Nie, nie byłem. Tylko raz szedłem w tamtych stronach, z Andory, Val Ferrera, Pica Estats i dalej do Certascan szlakiem Porta del Cel.
No, z Gardella na Port Riufred może być ciekawie, na mojej mapie nie ma żadnej ścieżki w tym rejonie ;)
na mojej też nie ma, to muszą być świetne miejsca :)
Jest troszkę opisów na Philrando, ale nazwy przełęczy nie zgadzają mi się z mapą. Może ta Twoja będzie pasować.