To był mój najpiękniejszy dzień. Mogłabym o nim napisać więcej (napisałam w książce) , ale w sumie historia była bardzo prosta. Byłam sama. Przed pierwszą przełęczą (Collet d’ Estanyets) trafił mi się stary ślad. To mnie ośmieliło. Skoro ktoś mógł przejść ja sobie też pewnie poradzę. Końcówka była dla mnie trudna, bardzo zalodzona (na szczęście wzięłam stalowe nie aluminiowe raki), reszta- w sumie wcale nie. Zwykły, niezbyt głęboki, czasem kopny, czasem zmrożony na kamień śnieg.
Szlak na Collado Balibierna nie był przetarty, ale na krótkim fragmencie drogi trafiłam na ślad. Ktoś szedł niedawno z Llauset na Balibiernę. Potem przez kilka godzin szłam po zupełnie nietkniętym, stromym ale niezbyt trudnym śniegu. Po drugiej stronie, na dole, już przy Ibones Balibierna znów trafiłam na ludzki ślad. Szłam nim aż do Refugi Coronas. Przydał się, bo na progu doliny są wielkie kamienne bloki, teraz przysypane niepewnym śniegiem, trochę już podziurkowanym przez nieznanych mi poprzedników. Nisko przy schronisku śnieg był wytopiony, a całą ścieżkę zarastał lód.
Piękny, samotny dzień pełen niesamowitych widoków. Zobaczcie sami :)