Nocą padało i bardzo się cieszyliśmy, że udało się przenocować pod dachem. Prognoza pogody (według Jose, bo to on sprawdzał) przepowiadała 7 słonecznych dni. Częściowo się nawet sprawdziła, ale trafiło nam się też sporo deszczu i mgły. Wszystko zmieniało się w okamgnieniu. Wiał mocny, porywisty wiatr, chmury gnały po niebie z wielką prędkością, a wichura strącała nadwątlone słońcem nawisy, więc zbocza pokrywały ślady małych lawinek. Było bardzo ciepło. Śnieg topił się w ekspresowym tempie, rzeki szalały. Zanim wyszliśmy pogoda zmieniła się kilkukrotnie i ostatecznie zdecydowała się być piękna. Pomimo tego poszliśmy w dół. Górę tej doliny znaliśmy już z lata, a wejście do Refuge la Ruhle zmusiłoby nas do przejścia do Andory. Połączenia pomiędzy poszczególnymi dolinami Masywu Aston są wyjątkowo nieliczne i strome. Nawet latem nie jest tam łatwo, a pokonanie wysokich przełęczy zimą byłoby ryzykowne. Nie opisywałam Wam tych tras, znam je jeszcze z czasów przed blogiem, o wielu z nich napisałam w książce. To przepiękne, bardzo dzikie miejsca. Bezludne, nieznakowane, wyjątkowo niedostępne i strome- mur na straży północnej granicy Andory.
Droga w dół też bardzo nam się podobała. Szliśmy po dobrym, solidnym firnie, nie zapadając się prawie wcale (pomimo tego, że nie zabraliśmy rakiet). Rzeka początkowo schowana pod śniegiem rosła w siłę z każdym metrem, wytapiająca się woda zalewała zbocza. Wszystko robiło się coraz bardziej grząskie i mokre. Już kilkaset metrów poniżej cabany pojawiły się pierwsze kwiaty. Od jeziorka zamkniętego małą zaporą schodziliśmy drogą, wąskim starym asfaltem wśród zieleniejących, ukwieconych polanek i łąk, w pełnym słońcu. W południe usiedliśmy na chwilkę żeby zjeść (zaraz za mostem jest lekko schowana w krzakach cabana), a potem już znów w deszczu podeszliśmy leśną gruntową drogą na grzbiet opadający z Platou Beille i zeszliśmy GR10 do Cabane Clarans. Zawsze byłam ciekawa tego odcinka szlaku. Odchodzi bardzo daleko i od cywilizacji, i od najwyższych gór. Nie ma na nim typowych dla GR10 wygodnych schronisk, chociaż schodzi aż na 1000 metrów npm. Masyw Aston to głębokie prostopadłe do głównej grani doliny, przez które idzie się cały dzień. Odludne, mało odwiedzane miejsca, nieatrakcyjne dla „zdobywców szczytów”, urwiste, zalesione i piękne. GR10 na tym odcinku jest bardzo dziki. Refuge Clarans to wyjątkowo prowizoryczny schron, urządzony w betonowym domku pozostałym po budowie tamy na Etang Laparan, skutecznie ukryty w podmokłych chaszczach. Wokół piętrzyły się sterty pociętego w bale, porastającego już grzybami drewna, ale rozpalenie w kominku okazało się niemożliwe. Dym natychmiast wracał okadzając nam całe pomieszczenie. Pomimo tego, że byliśmy mokrzy poddaliśmy się już po godzinie. Rzeczy i tak wyschły, a nam i tak było ciepło. Zaraz za schronem wije się piękna kąpielowa rzeczka, wszędzie kwitły hiszpańskie cebulice, prymulki i dzikie śliwki. Latem całą okolicę zarosną bujne pokrzywy. Wiosną patrzyliśmy na nie innym okiem- popatrz ile nam tu urosło jedzenia!
Tak się zastanawiam własnie…, czy da się przejść Masyw Aston idąc powiedzmy od Rulhe albo Pla Pyeres prosto na zachód, nie schodząc do Lapran. I dojść powiedzmy do Gnioure. Klucząc pomiędzy tymi wszystkimi jeziorkami i gęstymi poziomicami?
Da się. Ale raczej latem. Od Ruhle idziesz do końca doliny (pod Ransol) wzdłuż Come de Varhiles i na prawo masz stromą przełęcz. Niby nic sama trawa, ale wchodzi się na to upiornie, a schodzi jeszcze troszkę gorzej. Można podejść od razu trawersem już od początku doliny. Trafia się na wąski balkon nad tą stromą trawą. Jest słaba ścieżka. Na końcu jest jezioro Mirabeil i cabana Mirabeil. To nawet pokazuje IGN w necie – nie mam teraz pod ręka mapy, na papierze to widać lepiej http://www.geoportail.gouv.fr/accueil. Stamtąd na górę bez kłopotów i po drugiej stronie stromo w dół pod Mil Menut i do góry, albo trawersem po takiej małej półce (tego nie spróbowałam). Dochodzisz do „ścieżki” idącej z Collada Jan. Dalej bez kłopotów, po stromych trawach w dół i znów jest „ścieżka” idąca z Quioles pod Port de Bagneles. To znaczy zwykle jej nie ma, ale jak to w Pirenejach wystarczy wiadomość, że jest:). Dalej trzeba by trawersem przez Andorę na Port Siguer. Nie ma chyba innego dojścia nad Gnioure niż podejście już za Cabana Peyregrand przez Etang de Reduillnes… ale sprawdź:) Przydałoby się, bo dalej na zachód znów się da aż pod Albeille…My zeszliśmy do Laparan, bo tę górną trasę już znałam i bo zima.
Dzięki. Może przez te jeziorka Llassies da się jakoś przecisnąć do ścieżki biegnącej do stawów Goueille – Gnioure. Kusi mnie trochę by pójść z Hospitalet gdzieś pod Pica Estats.
tam jest pięknie. Dziko, pusto. Koniecznie przejdź. Jeziorka Llassies musiałbyś sprawdzić. Patrzyłam na to teraz podchodząc na Albeille i wydawało mi się strome, ale widoczność była średnia, zresztą to się zawsze okazuje na miejscu. Z tego co widzę, jest zejście z cabane Llassies na obie strony: http://www.pyrenees-refuges.com/fr/affiche.php?numenr=924#14/42.6739/1.5366
kiedy jedziesz? Tam są piękne kolory jesienią. Jagody czerwone, trawy złote, sporo wrzosów. We Francji na pewno będą mgły, a nad nimi jak w niebie:)
A ja tam nie byłem ;)
No nie wiem. Jadę teraz na 4 tygodnie. Pomysł jest taki, że jakieś 2.5 w Dolomity+Brenta. Potem chciałbym dookoła Monte Viso ale tak bardziej ekspresowo, biegowo rzekłbym, to jakieś 44km to myślę że dałbym radę na jeden raz ;), później ze 2-3 dni zwiad w Mercantour. I zostanie jakieś 5-6 dni a że już będę tak blisko Andory to może bym się wybrał na klasyczny trekking. A jak nie to mam jeszcze dwa tygodnie urlopu we wrześniu.
Monte Viso jest jednym z moich ulubionych alpejskich miejsc. Brenta jest niezwykła- ale tu bywa tłok. Mercantour znam pobieżnie- tylko „Dolinę Cudów” Przeszłam tamtędy raz, zajęło mi to jakieś 3 dni. Wrócę na pewno.
Kiedy we wrześniu? bo jak pod koniec to może Korsyka?
Tak, nie da się ukryć, że trochę małpuje twoje trasy, no ale gdzieś trzeba szukać natchnienia ;)
Dolina Cudów? Muszę poczytać co to za cudo ;).
Nie wiem jeszcze kiedy. Korsyka też mnie kusi. Tylko, że tam trzeba spać w wyznaczonych miejscach. No i trudno chyba o uzupełnianie jedzonka?
Valle de Mervieiles- to takie miejsce gdzie jest mnóstwo malowideł naskalnych. Zabawne. Niektóre sięgają paleolitu, a inne są z początku 20-tego wieku, Byłam tam dawno temu. Miałam wypadek na kanionach i założono mi na szyję gorsecik. W wodzie by nasiąkł, ale w górach w zasadzie mi nie przeszkadzał, więc poszłam w góry. Sama, na początku lipca. Było mnóstwo śniegu. Pięknie. Mam nadzieję, że nadal tak tam jest :) Nie miałam namiotu. Spałam w kolibach.
Korsyka we wrześniu będzie już prawie pusta. Teoretycznie powinieneś spać koło schronisk. Jeszcze chyba będą otwarte (sprzedają podstawowe jedzenie, jak w Biblii chleb ser i wino :)) Są też sklepy. Gdybyś potrzebował konkretów pisz. Da radę kupić jedzenie co 5-6 dni. Lubisz grzyby? Jest ich mnóstwo. Nie do przejedzenia:) Koniecznie weź sól i olej!
Korsyka by mi się podobała, wysokie górki i zaraz morze. Jakby coś to będę pytał.
myślę, że tak, ale jedź poza głównym sezonem. ok:)
czyli np. dwa ostatnie tygodnie września? A w tym Mercantour to można rozbijać namiot?
Można, było tak jak w Pirenejach zakaz rozbijania, ale nie obowiązuje od 19- tej do rana.
Francuzi mają wszędzie podobne podejście do gór, a Włosi się nie czepiają.
myślę że dwa ostatnie tygodnie września powinny już być luźniejsze. W październiku na Korsyce nie było prawie nikogo, a pogoda nadal piękna.
W październiku to ja niestety już nie mogę…
No właśnie i to mi się podoba, w Pirenejach, w Hiszpanii czy Francji jest fajnie, bo nie ogranicza się dostępu. Chodzisz gdzie chcesz, możesz spokojnie rozbić namiot na noc. Parkingi są za free, i do tego jest dużo miejsc gdzie można rozpocząć wędrówkę zostawiając samochód. W tych „twardych” alpejskich krajach już tak nie jest.
ich strata. Nie chodzę tam i nie piszę o nich. Uważam, że góry powinny być dla ludzi, a nie dla biznesmenów. Najbardziej mnie chyba porażają północne Włochy (np Dolomity) z ceną za siadanie przy stole…
Jedyna pociecha, że jak przez kilka lat nie zarobią, zrezygnują, bo przecież nie chodzi im o góry tylko o kasę. Ja w każdym razie nie zostawiam takim ani grosza.
Dolomity są piękne! I to jest trochę ból, że w takim kierunku to poszło. A też im tam za dużo kasy nie zostawiam ;).
Obawiam się, że jednak zarabiają. I dobrze się mają. To samo się niestety zrobiło w Tatrach, szczególnie po polskiej stronie.
Dobrze, że są jeszcze Pireneje ;)
z tego co zrozumiałam rozmawiając z ludźmi ze alpejskich schronisk: opłatę za nocleg zgarniają kluby, a to co zjedzone przynosi dochód dzierżawcom. Dlatego nie lubią tych co tylko śpią. I teraz zwykle wygląda to tak, ze dzierżawca zarabia krocie- bo jednodniowcy masowo przychodzą zjeść, a klub dostaje marne grosze. OEAV ma kłopot z utrzymaniem niektórych budynków i chyba zacznie je wyprzedawać. W zeszłym roku czytałam info. Nie wiem jak się to rozwinęło.
Mam nadzieję, że Pirenejów taka komercja nie dotknie. To jednak inna kultura. Cały czas powstają przecież bezpłatne schrony. Normalne jest gotowanie dla siebie, są na to kuchnie.I ta ceremonia wspólnego jedzenia wieczorem… Już kilka razy zdarzyło mi się, że byłam w schronisku i nie jadłam (z różnych powodów) i i tak mnie czymś częstowali.
W Pirenejach często człowiek czuje się gościem (też nie wszędzie oczywiście), w Alpach tylko klientem.