Przy rynku w Gedre jest całkiem dobrze zaopatrzony sklep. Dotarliśmy tam na chwilkę przed południowym zamknięciem. Byliśmy głodni i część zakupów zjedliśmy już na ławeczce pod sklepem. W sumie dobrze, bo po niektóre rzeczy musieliśmy za chwilę wrócić:). Jakoś trudno nam było tym razem oszacować odpowiednią ilość jedzenia.
Zdecydowaliśmy się iść do Cabane Estaube, a potem pójść do Gavarnie przez Horquette d’Alans. Szlak początkowo dobrze oznakowany, bardzo szybko ginie gdzieś w łąkach. Na szczęście jego druga odnoga odchodzi od szosy zmierzającej do Heas i tą ścieżkę udało nam się znaleźć.
Idzie zygzakiem przez ładny, pełen bukszpanów las i bardzo szybko zdobywa wysokość. Miejscami las przerzedzał się i widzieliśmy drugą stronę doliny. GR10, który mieliśmy w planach najwyraźniej na całej długości był jeszcze zasypany i pewnie bardzo ciężko by się nim szło. Nawet byliśmy zadowoleni, że rano zgubiliśmy drogę i teraz nie brniemy głodni przez kopny śnieg.
Było tak ciepło, że na słonecznej polance udało mi się nawet umyć włosy. Woda pochodziła ze śniegu… ale cóż, takie są góry:)
Nad lasem wyszliśmy na piękne hale z oszałamiającym widokiem. Gdzieniegdzie pojawił się już śnieg, ale nie tyle, żeby zakładać rakiety.
To popularna, dobrze oznakowana ścieżka. Cały czas towarzyszył nam ślad.
Warto nią przejść choćby dla pięknego widoku na Cyrki Troumouse i Estaube.
Za domkami na hali Granges des Hountas ścieżka schodzi nad Lac Gloriettes. Ten kawałek szlaku zgubił nam się pod śniegiem , ale na szczęście da się tam zejść w dowolnym miejscu.
Ścieżka prowadząca w głąb doliny Estaube była już odkryta. Jezioro tak jak inne zimą, w połowie opróżniono i szliśmy dziwacznie wysokim trawersem, latem prawdopodobnie prowadzącym tuż przy samej wodzie.
Wyżej trafiały się kawałki śniegu, ale szło nam się szybko i łatwo. Wysoko na szczytach wciąż jeszcze świeciło słońce, ale było już bardzo późno. Spieszyliśmy się.
Znak Cabane Estaube 15 min bardzo nas ucieszył. Jednak już chwilkę dalej pojawił się problem. Ścieżka wchodziła do krótkiego kanionu. Wypłukane i pięknie wyszlifowane koryto zwężało się, a na górnym kawałku wodospadu leżał śnieżny most. Woda sobie z tym jakoś poradziła… my nie. Przez chwilę zastanawialiśmy się czy kopczyk, który minęliśmy kilkanaście metrów wcześniej nie pokazywał jakiegoś obejścia, ale na dole, poniżej progu doliny zauważyliśmy betonowy mostek. Zeszliśmy. Mostek był wąski i śliski, rzeka wezbrana, przeszliśmy to dość ostrożnie. Zaraz za potokiem zaczynało się dość strome i ośnieżone zbocze. W cieniu ze śniegu zrobił się lód, w pośpiechu przewróciłam się, a potem zaczęłam uważać.
Do cabany doszliśmy już niemal o zmroku.
To dobre, wygodne , zaopatrzone w stoły i prycze schronienie. Cabana była czysta i odnowiona. Popisana była tylko rama drewnianej pryczy. Na drzwiach, jak to we Francji, ktoś przyczepił kartkę proszącą o zachowanie porządku i dokładne zamykanie okiennic i drzwi. Była tam też prośba o nie zamieszkiwanie w cabanie, ale potraktowanie jej jako schronienia w potrzebie. Druga, prywatna sala też była otwarta. Było tam pełno popakowanych w paczki rzeczy pasterza.
To musiało być popularne miejsce do spania. Na nasze przyjście czekał już lis. Wyraźnie liczył, że go nakarmimy. Nie uciekał i wcale się nas nie bał.