Wyszłam na chwilkę na spacer. Pomimo niedzieli kościół zamknięto na głucho, otwarty był za to sklep.
Kupiłam mapę Anso-Hecho. Pomyślałam, ze można by pość nad Ibon Estanes i stamtąd może dalej na zachód. Wyjście z Lescun przy takiej pogodzie byłoby ciężkie. Przekroczenie skalnego muru cyrku wymagałoby choć odrobiny widoczności.
Jose założył łańcuchy( pomimo moich protestów i uporu, że wiem, bo mieszkam w kraju gdzie na co dzień jeździ się po nieodgarniętym śniegu) i wolniutko zjechaliśmy aż do głównej drogi.Spróbowaliśmy jeszcze odnaleźć jeden z niskich szlaków biegnących na zachód północnym skrajem gór, ale zniechęcił nas deszcz. Na 400 m padało. Wolimy śnieg więc podjechaliśmy w stronę Col de Somport.
Troszkę przez Parkingiem Sansanet zawrócili nas panowie odśnieżający szosę. Śnieg padał wielkimi płatami. Robotnicy powiedzieli, że jak nie przestanie nie będą odśnieżać przełęczy. Przecież jest tunel… W tej sytuacji zawróciliśmy i przejechaliśmy na drugą stronę. Co za różnica!W Hiszpanii wiał lodowaty wiatr, ale pola były zielone. Nie padało.
Prognoza była kiepska, postanowiliśmy więc zbadać północną stronę Sierra de Guara. Nieznaną nam i jak sądziliśmy ciekawą. Mieliśmy pełną szlaków mapkę dołączoną do jakiejś górskiej gazety.
W praktyce oznakowano tylko początki szlaków. Za pięknymi (i jak głosiły napisy ufundowanymi przez Unię Europejską) drogowskazami udało nam się odnaleźć jeszcze jeden, dwa znaki, a potem nic.
Pokręciliśmy się przez kilka godzin po halach i opuszczonych wsiach i ubabrani po kolana w glinie zdecydowaliśmy się przenieść gdzie indziej.
Może na południową , bardziej znaną i zapewne lepiej oznakowaną stronę gór, do Rodelar lub Alquezar?
Chwilkę dalej na przełęczy zmieniliśmy zdanie. Pokazały się Pireneje i zobaczyliśmy Ordesę, niemal całkiem pozbawioną chmur!
Zjechaliśmy czym prędzej. W Boltanii lało.
Już po ciemku dotarliśmy do Bujarualo. Świeciły gwiazdy i był silny mróz.