Rano zaskoczył nas szron. Wydawało nam się, że tu na dole musi być ciepło przez cały rok. Etsaut leży tylko na 450 m nad poziomem morza, ale to jednak góry, ocienione dno wąskiej doliny. Z powodu gapiostwa nie zdążyliśmy na poranny autobus i czekało nas około 10 km szosą. Doliną Aspe biegnie wprawdzie szlak Św Jakuba, ale ponieważ na tym odcinku jest wyjątkowo wąsko, ścieżka nie odchodzi daleko od drogi. Bardzo chciałam zobaczyć północną stronę gór, gdzie dotychczas jeszcze nie byłam. Zaczęliśmy schodzić w stronę Accous, jednak na szczęście nie musieliśmy daleko iść. Bardzo szybko zatrzymał się jakiś samochód.
Wysiedliśmy koło supermarketu, zaraz za końcem kanionu. Aspe, podobnie jak wiele innych znanych mi walnych dolin na zachodzie Pirenejów jest bardzo wąska na długim, górnym odcinku, a nisko otwiera się od razu szeroko. Szkoda, że poprowadzono nią popularną szosę. Dolina musiała być kiedyś bardzo piękna.
Accous to malutkie kamienne miasteczko troszkę na boku. Szlak na Col d’Iseye pojawia się wśród zabudowań, a potem wielokrotnie ginie. Ścieżka wije się początkowo przez łagodne łąki, a zaskakująco dalekie góry widać pod słońce. Teraz białe i jaskrawo oświetlone wręcz zlewały się z tłem- ginęły w świetle. Gubiliśmy się kilkukrotnie, ale to mały problem, bo w to samo miejsce można dojść też asfaltem. Wystarczy iść jakkolwiek się da, w górę rzeki.
Koniec drogi na mapie zaznaczono jako parking, chociaż mogłyby tam zaparkować najwyżej dwa samochody. To zwykła trawka. Dalej szlak zaczyna się ostro wspinać przez stromy bukowy las. Col d’Iseye jest niepozorna, to tylko 1829 m, ale idąc z Accous trzeba podejść aż 1400 m.
Teraz, wiosną musieliśmy troszkę kluczyć i czasem powalczyć z błotem i śniegiem. Niektóre fragmenty ścieżki oberwały się, inne pewnie oberwą się wkrótce. Było pełno dziur i zwalonych, podmytych drzew.
Na halach pierwszego piętra doliny znaleźliśmy piękny domek. Cabana Lapassa (1260 m) była otwarta, więc zrobiliśmy sobie tam przerwę na jedzenie.
Przed nami piętrzył się kolejny stopień. Starszy pan, którego spotkaliśmy w Accous, (mieszkaniec dolinki) uprzedzał, że na skalistym fragmencie może być lawiniasto i stromo. Rzeczywiście uznaliśmy, że to miejsce lepiej ominąć z daleka. Było już po południu, śnieg miał konsystencję śmietany, słońce dotarło nawet na północny stok, a zbocze było nachylone ponad 45 stopni.
Południowe stoki były już gołe, zastanawialiśmy się nawet czy nie dałoby się jakoś nimi wyżej wejść. Wyglądały zachęcająco, nad granią latali kolorowi spadochroniarze (Accous to znane lotnicze miejsce, na wysoko położoną halę- le Bergout można wjechać samochodem), jednak nie widzieliśmy szans żeby potem przetrawersować na przełęcz.
Okolica chatki była lekko podeptana. Wyżej ślady znikły. Na Col d’Iseye nie wszedł w tym sezonie chyba jeszcze nikt (przynajmniej ostatnio).
Początkowo szliśmy niemal po płaskim, po to żeby na koniec wyleźć na bardzo strome. Nie było łatwo. Miękki śnieg zsuwał się z mocno nachylonych trawek. Szliśmy w butach dźwigając na plecach rakiety- nieprzydatne na takiej stromiźnie i raki, które nie miałyby się w co wbić.
Z każdym krokiem zapadaliśmy się po kolana, a pod nami oddalała się (prawie w pionie) dolina zadymiona od wypalanych traw. Podchodziliśmy na wprost, bojąc się jakichkolwiek trawersów. Poszłam pierwsza, potem zmienialiśmy się. Drugiemu było znacznie lżej. Dziury pod rododendronami były już (hmm…) zaznaczone, stopnie wybite. Szło się w zasadzie jak po schodach. Systematycznie, miarowo, raczej unikając spoglądania w tył.
Cabana Escurets też była otwarta. Wichura uszkodziła trochę dach, drzwi zasypało, ale udało nam się bez problemu wejść.
W środku leżały kupki śniegu, więc rozłożyliśmy się do spania na stryszku- o dziwo całkiem suchym.
To dobry, wygodny domek. Chyba prywatny. Otwarty schron zawsze budzi we mnie ciepłe uczucia i myśl o ludzkiej solidarności i zrozumieniu. Za to chyba tak bardzo lubię Francję.
Było jeszcze wcześnie, jednak postanowiliśmy zostać na noc. Po drugiej stronie grani na mapie zaznaczono cabanę oznakowaną jako schron. Col d’Iseye była tuż tuż, cabana pewnie też niedaleko, nie wdzieliśmy tylko jak wygląda zejście i szczerze mówiąc mieliśmy już tego ciapowatego śniegu dość.
Zresztą trudno było z takiego miejsca odejść. Cudowny wysokogórski widok, jakiego raczej nie spodziewałabym się w tej nisko położonej okolicy, pięknie zapadający zmierzch. Ponad imponującą ścianą Pic Rongiet (tylko 2180 m npm!) widzieliśmy cały cyrk Lescun. Zadymione łąki w rozszerzającej się dolinie Aspe pokryły się gęstniejącym różem, a nocą wciąż widzieliśmy wstęgi ognia ponad dalekimi lampkami wsi (zdjęcia pokazałam we wpisie nocne fotografie).
Widok na zachód byłby wystarczającą nagrodą za ciężkie i trudne podejście, ale trafiło nam się coś jeszcze. Bardzo wcześnie, bo już tuż po zmroku wzeszedł księżyc. Była pełnia. Wielka tarcza na bezchmurnym niebie oświetliła nam góry prawie jak w dzień… Popatrzcie sami- prawdziwa bajka :)
Pani Katarzyno piękne zdjęcia !!! od trzech dni jestem posiadaczka aparatu analogowego EOS 500 N, mam nadzieję, że będę robiła przynajmniej w części tak dobre zdjęcia jak Pani foto relacje ;-) jeżeli znajdzie Pani czas na odpowiedź, kontakt ze mną będzie i bardzo miło. Pozdrawiam serdecznie
Powodzenia! gdyby miała Pani jakieś pytania proszę pisać. Bardzo lubię ten aparat. Miło mi słyszeć, że miłośników analogów przybywa.
jestem przekonany ,że uroda zdjęć dorównuje Pani urodzie. Zdjęcia są naprawdę piękne.
Dziękuję w imieniu zdjęć :)
Przepięknie….Mam nadzieję, że tam kiedyś dotrę, do tej chatki ( a raczej nie kiedyś, tylko w przyszłym roku). Pozdrawiam!
powodzenia :)