Kiedy teraz, po ponad miesiącu wracam do wspomnień o marcowych Pirenejach widzę, że wszystko układa się wokół zdjęć. Chwile, które mi się dłużyły nadal wydają się długie- bo z bezsilności (że mnie unieruchomiło) zrobiłam im dużo fotografii. Dramatyczne, trudne momenty, które w rzeczywistości były mgnieniem oka- bez względu na to ile godzin naprawdę zajęły- we wspomnieniach znów są króciutkie. Jedna dwie klatki, czasem nic.
Rano padało. Wichura wyła i przerzucała po górach śnieg. Parking (znów puściutki) zasypało, góry zasnuły się mgłą. Uznaliśmy, że nic tu po nas. Nie da się dostać pieszo do Francji. Trudno.
Wolniutko, bo droga była cała biała zjechaliśmy w stronę Torli. Już niemal na dole minął nas samochód na szwedzkich numerach. Bez łańcuchów (dziadki z północy- mruknął Jose- mają zimowe opony).
Nie mieliśmy pojęcia co robić i staczając się ostrożnie zarysowaną tylko jednym (szwedzkim) śladem drogą doszliśmy do wniosku, że skoro nie da się iść wysoko, pojedziemy obejrzeć zimową Ordesę.
Fantastycznie było zobaczyć pusty parking! Na samym końcu stał tylko jeden samochód- Guardia Civil. Co ciekawsze chmury zaczęły się rozwiewać i po chwili zobaczyliśmy słońce.
Obok nas zaparkowali szwedzcy dziadkowie- najwyraźniej pogoda w Bujaruelo nie poprawiła się, więc przejechali tutaj. Widząc jak zabierają plecaki i narty też się spakowaliśmy (na kilka dni) myśląc, że może coś nam się wreszcie uda… Do Francji można przecież i przez Breche de Roland! Czas przyśpieszył. Znów szliśmy.
bardzo lubię Twojego bloga. Już teraz widzę, że ów śnieg to nie jaj/ czerwiec, ale marzec. Podoba mi się, że zdjęcia są w możliwości powiększenia,
Wiesz Katarzyno, Hiszpania od pewnego czasu była moim celem, nie tylko na wycieczkę, ale najpierw będzie wycieczka. teraz widząc te groźne i żywe Pireneje czuję się bliższy wyjazdu.
Czy czytałaś książkę Aleksandra Lwowa „Zwyciężyć znaczy przeżyć”?
T.
Niestety nie czytałam. Poznałam kiedyś Alka Lwowa, to bardzo ciekawy człowiek, na pewno ma sporo do powiedzenia. Mam dużą lukę w książkach dotyczący najwyższych gór. Dołowały mnie. Nie chciałam czytać o śmierci, o aferach, o niezgodzie. Dawno temu przyjaźniliśmy się z Tadeuszem Piotrowskim. Kiedy zginał schodząc z K2 niańczyłam kilkumiesięczną Hankę, a żona Tadeusza spodziewała się córki- też Hanki. Zamiast pomyśleć, że szkoda Tadeusza, najpierw pomyślałam „jak mogłeś zginąć! Porzucić dziecko!”. Oczywiście bardzo mi było żal Tadeusza (i nadal jest), ale tak właśnie pomyślałam i tak to po latach pamiętam. Żal mi każdego, kto nie wrócił z gór. Bardzo. Już sam tytuł książki Alka nastraja dobrze, jeśli na nią gdzieś trafię-przeczytam.
O kurcze, właśnie zobaczyłem, że Ty wydałaś książkę o górach! gdy przeczytam, to popolemizujemy na tym Twym blogu
koniecznie :)