Wieczorem zjechaliśmy do Laruns (dostałam pokrzywki i musieliśmy wpaść do apteki). Objechaliśmy okoliczne wsie, zajrzeliśmy nawet do Gourette (okropne narciarskie miasteczko, Jose natychmiast stamtąd uciekł). Nie mieliśmy pomysłu gdzie iść. Pogoda wyglądała podejrzanie, zamgliło się i czasem padał drobny deszcz. Gdyby Col d’Abisque nie była zamknięta, pojechalibyśmy chyba dalej na wschód. Tak, ostatecznie wróciliśmy do Gabas, przenocowaliśmy w vanie i rano, wciąż w ociekającej deszczem mgle wybraliśmy się do Lac Bious Artigue z nadzieją na zdobycie Pic Gazies.
Nad jeziorko prowadzi asfaltowa droga, zimą oczywiście zamknięta.
Bardzo szybko wyszliśmy ponad chmurę.
Podejście zajmuje zimą około półtorej godziny.
Musieliśmy się przedostać przez kilka lawinisk. Dużą część trasy człapaliśmy w rakietach, długie fragmenty udało nam się przejść po odsłoniętej już murowanej barierce szosy- tak było znacznie szybciej.
Hala Omette była już lekko odsłonięta, miejscami leżał jeszcze głęboki śnieg, rano zmarznięty więc wygodny i szybki.
Początkowo szliśmy wzdłuż szosy, potem znudziło nas to, zresztą w lesie szosa całkiem znikła w zaspach.
Podeszliśmy na tamę, zjedliśmy, a potem postanowiliśmy okrążyć jeziorko. Mieliśmy czas. Do Cabane Aule, gdzie mieliśmy zamiar przenocować nie było daleko. Latem można by wyjść na Pic Gazies nawet z Gabas, teraz zimą chcieliśmy zacząć wysoko, tak żeby zdążyć zejść zanim zmięknie śnieg i odezwą się lawiny. Widoczna z dołu trasa nie wydawała się trudna.
Na brzegu minął nas samotny narciarz- przyszedł lasem z Gabas.
Jezioro zamarzło, więc najbardziej typowy, drukowany nawet na torbach z supermarketu widok nie wyglądał tak okazale jak latem:
Minęliśmy dolinę, do której nie udało nam się przejść kilka dni temu (z dołu niestety nie było jej widać), zeszliśmy do Cabane Omette (otwarta) i zaczęliśmy podchodzić w kierunku Cabane d’Aule.
Przez las prowadziła wyraźna ścieżka, w wielu miejscach już wystająca spod śniegu. Szlak biegnie bardzo stromym zboczem wzdłuż urwistego kanionu.
Ponad zdemolowanym przez lawiny lasem dolinka się troszkę rozszerza, ale zimowa droga jest dość skomplikowana.
Szlaku nie widać i trzeba kluczyć wybierając bezpieczniejsze przejścia pośród wielkich, ponurych lawinisk.
W wielu miejscach czuliśmy się mocno nieswojo. Wisiało nad nami zasypane i już rozmiękłe zbocze wystawione na popołudniowe światło. Kilka razy słyszeliśmy huk, nie poleciało jednak nic dużego.
Ucieszyliśmy się widząc cabanę. Była po drugiej stronie i żeby do niej dotrzeć musieliśmy przejść przez rzekę- mocno wezbraną.
Budynki były całe zasypane i niestety nie udało nam się do nich dostać. Nie znaliśmy ich, nie wiedzieliśmy, które drzwi mogą być otwarte. Kopanie na oślep zajęłoby nam kilka godzin, zresztą nie czuliśmy się tam bezpiecznie. Musiała tu niedawno spaść lawina, przysypana już kilkoma centymetrami świeżego śniegu. Kawałek dachu jednego z baraków był zniszczony, nad nami wisiał naderwany śniegowy płat. Zawróciliśmy, rezygnując tym samym z Pic Gazies.
Kiedy mijaliśmy stłoczone w strumieniu lawiniska oberwał się kawał przeciwległego zbocza. Ta dolina nie jest najlpsza na zimę. Jeśli tak, to przy ponurej, mroźnej i bezwietrznej pogodzie. Wiosną jest nie tylko niebezpieczna, ale i trudna. Wielkie bryły lawinowego śniegu na bardzo stromym, pozawieszane nad rwącym potokiem. Jest i gdzie zjechać, i do czego wpaść.
Słońce pięknie ozłacało Pic du Midi d’Ossau, jednak po całym dniu oglądania go uznaliśmy, że mamy już dość. Zeszliśmy do Gabas, zjechaliśmy kawałek i przenocowaliśmy w hoteliku na samym dole wsi. Drugi, wyżej jest drogi i nieuprzejmy. Wewnątrz była dwójka ludzi, ale nie chciało im się otwierać tylko dla nas. Dobrze, że wstąpiliśmy do baru po ser (doskonały, podobno najlepszy w Ossau) i powiedziano nam, że niżej jest jeszcze jeden hotelik, i że go na pewno otworzą. Była już noc, lodowaty wiatr i mróz. Bardzo był nam potrzebny prysznic i pranie, a schronisko otwierają dopiero w czerwcu. Inną możliwością przenocowania był kemping w Laruns. Jest otwarty przez cały rok, tylko nie chciało nam się już włóczyć po nocy.