Rano przez chwilkę wyszło słońce, czy raczej pojawiła się jego szczątkowa resztka-piękny róż.
Chwilę potem nadciągnęły chmury i niebo zrobiło się ciężkie i szare.
Nasze plany zdobycia Montagnon d’Iseye zaczęły blaknąć. Było ciepło i śnieg nie stwardniał nam ani trochę przez noc.
Ostatni fragment trasy – tuż przed jeziorem jest trawiasty i bardzo stromy. Na takich stokach słabo trzyma się śnieg. Na sąsiednich zboczach już pozjeżdżały całe płaty.
Szkoda nam jednak było, więc spakowaliśmy tylko to co potrzebne (raki, czekany, rakiety) i podeszliśmy pod to strome zbocze. Odechciało nam się jednak szybko i zawróciliśmy. Mżyło, wiało, a pod wierzchołkiem Montagnon d’Iseye wisiał bardzo naderwany płat.
Zamiast podchodzić na przełączkę zrobiliśmy spacer granią na Col de Besse. Przyjemna podobna troszkę do Czerwonych Wierchów trasa. W kilku miejscach niełatwa (z powodu zlodowaciałych nawisów przed Montagnon de Besse), ale z pięknymi dalekimi widokami.
Po południu pogoda się poprawiła i śnieg jeszcze bardziej zmiękł. Szkoda nam było schodzić, niestety w tej dolince nie było już żadnych interesujących tras. Zejście do Ayudis lub do Laruns.
Wybraliśmy Laruns (bo bliżej do samochodu), ale nie od razu udało nam się odszukać szlak. Odnaleźliśmy tylko jeden kołek i drogowskaz pod cabaną- usytuowany bez żadnej logiki – wskazywał prosto na północ (Laruns jest wprost na wschód).
Spróbowaliśmy się przebić kawałek we wskazanym kierunku. Zrobiliśmy pokaźne kółko w miękkim zapadającym się śniegu i zawróciliśmy. Nie udało nam się odkryć którędy schodzi znakowany szlak.
Po namyśle zdecydowaliśmy się trzymać prawej strony rzeki, gdzie prędzej czy później powinniśmy trafić na polną drogę.
Rzeczywiście coś znaleźliśmy. Płaski, solidnie zasypany stopień opadał zboczem przez bukowy las. Niżej, już w miejscu gdzie śnieg miejscami znikał wypatrzyliśmy odchodzącą od drogi ścieżkę z drogowskazem.
Las zgęstniał, pozieleniał i zrobił się bardzo dziki.
To długie, dość męczące zejście (ok 1200 m w dół). Drogę rozryły deszcze, było pełno ruchomych kamieni, gałęzi i połamanych drzew.
Zeszliśmy koło kempingów w Laruns. Podeszliśmy do mostu na górze miejscowości. Jest tam parking, skwerek i publiczna toaleta. Złapałam stopa, wsadziłam w niego Jose (nie miałam ochoty grzebać w odłączonym na wszelki wypadek akumulatorze) i w towarzystwie dwóch plecaków poczekałam na ławeczce pod strzyżonym platanem. Do naszego parkingu nie było więcej niż 5 km więc cała ta operacja nie trwała długo.
Wieczorem zdążyliśmy jeszcze przejechać do doliny Aspe. Chociaż nic na to nie wskazywało pogoda miała się definitywnie popsuć. Jose zdecydował, że w takiej sytuacji najsensowniejsze będzie Lescun. Nie zdążyliśmy tam dojechać na noc. Przenocowaliśmy na parkingu przy supermarkecie w Accous. Zamgliło się. Front dopadł nas po północy. Rano lało.