6 marca
Bardzo szybko podeszliśmy po skrzypiącym, zmarzniętym śniegu na Foya de Secus.
Wyszło słońce i nietknięta ludzką stopą płaszczyzna rozbłysła milionami gwiazdek. Niewiarygodnie piękne miejsce. Ciche, spokojne, bezludne.
Poszliśmy śladem samotnego lisa, który z nieznanych nam powodów też wspinał się w kierunku Achar de Secus. Kiedy podeszliśmy wyżej, oznakowany wczoraj szlak zapełnił się dalekimi sylwetkami narciarzy. Cieszyliśmy się, że nie poszliśmy na tamtą przełęcz. Szybko zrobił się tam tłok. Z góry wyglądało to jak ścieżka pełna mrówek.
Bez większych problemów znaleźliśmy właściwą drogę. Secus jest charakterystyczną górą, wąska przełęcz z widocznym na mapie zakrętasem była tuż po lewej. Niestety okazało się, że weszliśmy zbyt wysoko i teraz musimy trochę zejść.
Lis nie był najlepszym przewodnikiem. Zejścia nie było. Wysoki, nawiany balkon miał wyłącznie podcięte, strome ściany. Trzeba by wrócić kilkaset metrów i pójść właściwą drogą. Wyjrzeliśmy jak jest wyżej i chociaż Jose Antonio protestował zeszliśmy bardzo stromą śniegową ścianką w miejscu gdzie nawis był najmniejszy. Nie było łatwo, ale też nie było żadnego ryzyka. W razie upadku zjechalibyśmy na dno kotła i podeszli raz jeszcze. Żadnych uskoków, żadnych kamieni. Udało się. Z dołu nie wyglądało to wcale groźnie.
Podeszliśmy znów i weszliśmy w zakręcony korytarz prowadzący na przełęcz. Góra była cała zalodzona i musieliśmy włożyć raki. Ścieżka mijała właściwą przełęcz i trawersowała zalodzone zbocze aż do uskoku na stokach Secusa. Nie było widać żadnych oznaczeń więc wybraliśmy jeden z wyższych balkonów znów sugerując się śladem lisa. Lód troszkę straszył, trawers był eksponowany, za półką którą szliśmy stok spadał niemal pionowo do wąskiej słabo widocznej doliny. Po prawej piętrzyły się skały Castello d’Archer, za nami malownicze urwisko pasma Sierra de Secus i turnie Constantiza. Balkon wypłaszczył się… a potem nagle zakończył bardzo stromym urwiskiem. Gęsty kopny śnieg, żadnych szans, żeby zejść wprost na dół. Najtrudniejszy chyba moment w ciągu tych dwóch tygodni.
Jose poszedł pierwszy. Wbijaliśmy czekany jak się dało, ale i tak każdy krok był niepewny, a kilkadziesiąt metrów dzielące nas od przełączki wydawało się nie mieć końca. Pod nami piętrzyło się niskie, ale ostre pasmo czerwonych skałek, a najbardziej prawdopodobna droga ewentualnego zjazdu znikała gdzieś w czeluści szerokiego źlebu. Nie chciałabym robić tego jeszcze raz.
Chwilę po tym, jak wyszliśmy na bezpieczny skłon, już poza uskokiem, słońce wychyliło się zza grani i cały nasz szlak wylazł z cienia. Pewnie teraz kiedy śnieg miękł w oczach przejście tego okropnie stromego nawisu byłoby już bez szans. I tak zapadaliśmy się głęboko, a śnieg bardzo słabo trzymał. Nie wiem jak stromo jest tam latem. Z mapy niewiele wynika. Zimą nawis doprowadził to zejście niemal do pionu. Nachylenie było gdzieś pomiędzy 50 a 60 stopni. Brrr … :)
Z przełęczy Achar de los Hombres roztaczał się przepiękny widok. Niezwykły, malowniczy i na wszystkie strony. Ktoś już tu przed nami był. Na wschód w dolinę Aigues Tortes ciągnął się dość jeszcze świeży ślad nart. Na grani leżała skręcona skórka z pomarańczy. Śnieg szpeciła mała żółta plama … cóż znaki ludzkiej obecności niewiele się różnią od śladów lisów.
Usiedliśmy na chwilę, żeby odetchnąć. Na zachodzie piętrzyły się skały Castello d’ Archer. Pamiętałam ten widok z letnich zdjęć kolegi. Byłam troszkę rozczarowana. Naprzemienne, czerwono- zielone pasma znikły pod śniegiem i chociaż Castello był piękny, bardzo brakowało mu letnich kolorów. Zimowe krajobrazy są bardziej monotonne. Niemal monochromatyczne.
Zeszliśmy na wschód po śladach narciarza. Było jeszcze za wcześnie na nocleg w Refugio Castello d’Archer, a idąc dalej w tamtym kierunku musielibyśmy zejść aż do drogi w Selva de Oza. Piękna, długa, ośnieżona trasa narciarzowi poszła pewnie szybciej. Jego ślad zniknął w kierunku Punta d’ Escuale, a my poszliśmy przez gładką, pozbawioną jakiejkolwiek skazy płaszczyznę doliny Aiguas Tuertas lawirując pośród malowniczych meandrów rzeczki.
Spaliśmy w Guarinza, już przy drodze. Schron Achar de Aiguas Tortes minęliśmy zbyt wcześnie, na dodatek zniechęciły nas tradycyjnie uchylone drzwi. W środku jak zwykle śnieg i błoto.
Schronisko la Mina zaznaczone na mapie na zakręcie rzeki w Guarinza, nie istnieje. Przez chwilę straszyła nas perspektywa noclegu pod chmurką. Ściemniło się i w przystępie rozpaczy obeszliśmy wszystkie ( 3) stojące w dolinie budynki. Tym razem drzwi były pozamykane. Na klucz.
W jednym z domków ktoś z boku wybił małą dziurę w ścianie. Trochę było nam głupio, drzwi wyrwane z zawiasów wisiały na łańcuchu blokującym zamek. Niektóre okna były wybite, okiennice połamane. Ale byliśmy już zmęczeni, wnętrze wyglądało przyzwoicie, jak sala jakiegoś małego schroniska. Wcisnęliśmy się przez dziurę. Otrzepaliśmy z mysich kup materace i padliśmy bardzo już zmęczeni. Budynek okazał się porzuconym przed laty, nierentownym pewnie kempingiem. Szkoda, że ktoś nie przerobił go na otwarty schron. Widać było, że ludzie stale tam nocują. Przydałby się. Chociaż z drugiej strony… ludzie śmiecą, zostawiają otwarte drzwi. Bywają dziwni.