W lesie było pełno borówek, jadłam. Trafiały się też resztki malin, o jagodach nie wspominając, rosły wszędzie. Płaskowyż był łysy. Daleki otwarty widok, galimatias skalistych dolinek i stawków, zielono, sporo kwiatów. Pięknie, zwłaszcza jak na moment błysnęło słońce i pojawiły się wieczorne kolory. Przez chwilę widziałam drugi brzeg Lysefjord. Potem znikąd nadleciały chmury. Chciałam już stanąć, ale nigdzie nie było ani skrawka suchej płaskiej powierzchni. Skały lub bagna. Ostatecznie rozbiłam namiot na kamieniu. Miał wymiary mojego materaca, więc przedsionek zawisł w powietrzu (dobrze, że miałam dodatkowy sznurek, przydał się jeszcze potem wielokrotnie do wydłużania przedniego odciągu). Zabawnie było siedzieć na posłaniu z nogami zwieszonymi jak z łóżka. I nie trzeba było chodzić daleko po wodę. Poza tym nie było zbyt śmiesznie, ciasno, mokro, tuż po zmroku zaczął padać deszcz i nie miałam jak ugotować śniadania.
Szlak był dobrze oznakowany i trudny. Mnóstwo trawersów po wyślizganych szkierach, zwykle z perspektywą lądowania w jeziorze. Szłam w kaloszach i dziwiłam się jak dobrze trzymają na skale. Trzeba było tylko wybierać miejsca bez glonów, te ciemne, prawie czarne były śliskie jak masło. Czym wyżej tym zimniej. Wiatr nasilał się, deszcz gęstniał, widoczność była coraz słabsza. W stromych kominkach wymagających używania rąk podwiewało mi pelerynę na głowę i musiałam się cofać po omacku i ją poprawiać. Potem (kilka dni później) doszyłam do boków uszka i wiązałam je sznurkiem do plecaka. Teraz byłam wykończona, a przeszłam zaledwie 10 kilometrów. W końcu padało tak mocno, że odechciało mi się iść do najbliższego schronu- cały czas wysoko i w skałach i skręciłam do też niedalekiej chatki, która leżała niżej. Tylko tam doszłam przestało padać i wiać. Za budynkiem był śliczny taras (na namiot).
Ta zmiana planu wymagała przejścia szlakiem, którego nie widziały mapy.cz. Na szczęście miałam w telefonie też norgeskart outdoors, a fragment którego nigdzie nie było zapamiętałam ze ściennej mapy w schronisku. Dziwnie było dla odmiany iść po zielonym. Fragment szlaku trawersujący brzeg jeziora był obwieszony łańcuchami, ale byłam w kaloszach, a woda płytka, więc zamiast się wspinać przeszłam jeziorem. Przyszła mi przy tym na myśl scena w której Indiana Jones zaatakowany pokaźnymi nożami, mówi Eh… i wyciąga pistolet. Znów padało, krzaki ociekały, bagna cmokały łapczywie, owce gapiły się jakbym zwariowała. Dopiero teraz odkryłam, że oznaczenia szlaków na drogowskazach mają różne kolory i wszystkie, którymi dotąd szłam były czarne. Ten dla odmiany czerwony. Zwykła ścieżka, czasem miałam wątpliwości jak pójść. Koło południa spotkałam przemoczonych wędkarzy, potem zdezorientowanego Norwega. I Coś czego nie umiałam nazwać. Ducha? Anioła? Nie wiem nawet czy było mi życzliwe. W przesmyku pomiędzy jeziorami zerwał się wiatr. Silny, że zwalał z nóg. Akurat kiedy weszłam do wody. Rzeczka wzburzyła się, na jeziorach wyrosły białe grzywy. Przypomniał mi się biały szkwał, którym straszono nas jako dzieci na Mazurach, i w który nikt w zasadzie nie wierzył, dopóki nie przyszedł naprawdę. To coś ucichło zaraz kiedy przeszłam rzekę. Powierzchnia stawów znów była gładka, drzewa zastygły. Poczułam się nieswojo, ale szybko o tym zapomniałam. Chodzenie po bagnach wymaga skupienia, deszcz też nie ułatwia wędrówki. Z tego wszystkiego zagapiłam się i minęłam schronisko. Widziałam je, czułam zapach iglastego dymu, ale nie wiedzieć czemu pomyślałam, że to jakieś prywatne ( bo tyle tam ludzi), a potem byłam już za daleko. Wieczorem deszcz ustał. Noc była sucha i zimna. Ranek piękny. Patrząc na wędrujące plamy słońca, na jeziora wreszcie błękitne jak trzeba znów poszłam nie tak jak planowałam. I znów nie wróciłam kiedy się zorientowałam, choć zupełnie nie wiedziałam co robić. Nie miałam już jedzenia. Skręt, który przegapiłam schodził do Bykle, był tam sklep, a za nim 25 km szosą lub obejście (i na nie byłam zdecydowana) ok 60 km górami po drugiej stronie doliny i znów sklep. Teraz (skoro nie zeszłam) czekały mnie setki kilometrów płaskowyżów, i jedyna cywilizacja po drodze- szosa za jakieś 100 km.