Trasa wokół pustego jeziora Lac de L’Oule była wydeptana przez narciarzy. Łatwy dostęp z wyciągów, szybka pętelka z widokiem. Natomiast znany mi z lata GR20 okazał się straszną mordęgą. Długo szukaliśmy początku błądząc w upiornie gęstym i zasypanym lesie. Zapadaliśmy się w dziury pod niewidocznymi gałęziami, obsuwaliśmy na stromiźnie, wszystko to z plecakami wypełnionymi zapasami na kilka dni . Naprawdę bardzo ciężka i wyczerpująca trasa. Gdyby nie to, że w końcu odnaleźliśmy stary ślad narciarza chyba nigdy nie trafilibyśmy na przełęcz. Oznakowanie GR-u było chyba za nisko. Pod śniegiem. Na hali ponad lasem wcale nie zrobiło się lepiej. Idąc przez cały dzień doliną nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo wieje. Wichura zrywała ze śnieżnych pól fragmenty lodoszreni wielkości małych płytek chodnikowych i przerzucała nam to przed nosem jak talie kart. Ślad wywiało. Ściemniało się. Udało mi się tylko raz rozłożyć mapę. Na chwilkę, a i tak się podarła. Uparliśmy się żeby zejść nad lac Oredon, bo na mapie (IGN 1:25000 Neouvielle), nad jeziorem jest zaznaczony schron. Spytaliśmy o niego- miał być w hotelu. Bardzo chciałam zobaczyć hotel, który utrzymuje zimą otwarty schron, więc z uporem maniaka wdrapałam się na podejrzanie wyglądającą przełęcz (z jednej strony podciętą) i nawet znalazłam zejście. To nie tak daleko jak mogłoby się wydawać. Jakieś 40 minut. W stromiźnie, w śniegu po pas, już bez śladu, ale nie w tak upiornym lesie. Schodzi się przesmykiem nas strumieniem, trzeba tylko uważać żeby w niego nie wpaść. Słyszeliśmy czasem szum, ale wody nie było widać. Szlak schodzi na drogę obok zakazu parkowania obowiązującego przez cały rok-ciekawostka, może się przyda gdybyście tam zabrnęli.
Nad jeziorem stoją 3 hotele. Obeszliśmy budynki, szukając otwartych drzwi, ale wszystkie były pozamykane. Ostatecznie przenocowaliśmy w zaspie pod okapem, zasłaniając się prowizoryczną barykadą (z rakiet, czekanów, kijków) przed gościnnością miejscowego lisa. Koniecznie chciał nas bliżej poznać. W bezksiężycową granatową noc widzieliśmy wyraźnie lśniące lisie oczy krążące wokół naszej nory.
Rano wdrapaliśmy się znów na drogę, ledwo widoczną pod śniegiem, przeszliśmy wzdłuż jeziora Oredon i skręciliśmy w rzadki las. Zaplanowałam przejście wzdłuż naturalnych jeziorek Lac du pe d’Estibere i lac Anclare zaznaczoną na mapie zimową trasą. Nie było ani jednego ludzkiego śladu. Cisza. Biel i ten szalejący wiatr. Nie da się tam zgubić, jeziorka łączy strumień, wypływający wyżej z malej zapory na lac d’Aumar. Na mapie też jest tam schron- i ten okazał się prawdziwy. Jest otwarty przez cała zimę od listopada do marca. Fajnie byłoby w nim zostać, ale znów trafiliśmy tam w połowie dnia, i znów postanowiliśmy iść dalej. Szkoda nam było pięknej słonecznej pogody…