Rybäckskojan Szwecja(8)

Śniadanie ugotowałam przed chatką. Edek był tym razem w butach, miał łopatę. Ze strachu nie odwróciłam butli, i nic się nie stało! Tylko zawór chodził dziwnie ciasno. Ruszyliśmy w dół. Bagnami, lasem. Szlak był przejechany, ale niezbyt ubity. Kluczył wśród drzew i ostatecznie wyszedł na drogę. Szeroka, gładka i pusta. Świetnie się nią zjeżdżało.

Rzeka niezamarznięta, na moście powiewały czarne foliowe worki, które w Finlandii oznaczałyby obecność łażących gdzieś reniferów, tu – nie byłam pewna. Rozglądałam się, ale nie zobaczyłam zwierząt. Tylko trochę śladów, nie wiem czy świeżych.

Bliżej Fjätervålen pojawiło się sporo ludzi na skuterach, na wzgórku z widokiem stała przeznaczona dla nich wiatka, piknikowa, z zapasem drewna. Dzień piękny, bardzo ciepło, słońce tak silne, że nadtapiał się śnieg. Czekając gdzieś pogadałam chwilkę z dwoma facetami. Sympatyczni, uśmialiśmy się, bo jechali niemal tą samą trasą jaką zaplanowałam dla nas na 14 dni, tylko dla nich to była jednodniówka!

Miło było powspominać Borgafjallet i Marsfjallet. Na wzmiankę o Vindlefjallen i Sarku panowie się zasmucili- no tam to my nie możemy pojechać… faktycznie, nie pomyślałam.

Już z daleka widzieliśmy czynne wyciągi. Las był pocięty śladami skuterów. Czułam się tym trochę przytłoczona, ale krótko. Fjätervålen było niewielkie. Tuż pod orczykiem zaczynała się nartostrada. Idealnie wyratrakowana, niemal nietknięta z jednym czy dwoma śladami łyżwy. Biegła lasem i tu nie było już brzydkich śladów. Cisza, spokój i narastający powoli cień.

Tej trasy nie było na mojej mapie, poprowadzono ją inaczej niż letni szlak , zastanawialiśmy się nawet czy znajdziemy chatkę, ale nie było z tym żadnego problemu. Oznakowanie idealne, po drodze kilka ogromnych map. Po stromym leśnym odcinku szlak wyszedł na łąki czy bagna. Wierzchołki Nippfjallet i Stadäjan pokrył pastelowy róż. Wiało, nartostrada była pozawiewana, słońce schowało się szybko za grań. I nagle zrobiło się bardzo zimno. Ucieszyłam się widząc zjazd. Rybäckskojan stoi nad rzeką. Ratrak dojechał pod same drzwi i zawrócił. Na potoku był tylko pieszy most, wąska kładka. Szlaki w górę nietknięte, chyba nikt nie szedł. Samotny ślad biegł w dół rzeki. Pomyślałam, że będziemy się tym martwić potem.

Świat błękitniał, lód utworzony na nadtopionym w dzień śniegu chrupał, rzeka szumiała. Edek zabrał się za piłowanie pni, tu też wrzucono długie kawałki, same świerki, ja zbadałam dostęp do wody. Rzeka była zasypana, ale pod mostem udało mi się skruszyć powłokę, nurt był ciemny, bardzo szybki. Trochę się bałam wejść na lód, chociaż rzeczka nie mogła być głębsza niż do kolan. Narty na szczęście są bardzo nośne.

Nie mieliśmy naczynia gdzie można by zmagazynować zdobycz, więc wypełniliśmy wodą jedną pulkę. Edek ją potem zgrabnie ściągnął z mostu, niemal nic nie rozlewając i wniósł do chatki. Stała sobie spokojnie przy piecu, patrzyliśmy na nią z prawdziwą dumą, aż wpadła tam skarpetka Edka, co to się suszyła nad piecem… uznaliśmy, że uzupełni brakujące minerały :)

To była wspaniała chatka. Piec szybki, wydajny, nie musiałam wcale odpalać bomby. Noc lodowata, wietrzna, pomimo tego wyjrzeliśmy kilka razy, nie było zorzy.

Share

2 komentarze do “Rybäckskojan Szwecja(8)”

  1. To ważna umiejętność, żeby nie martwić się na zapas. Dzięki temu jakoś łatwiej cieszyć się tym co dobre tu i teraz! 😁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »