Zapowiadał się długi dzień. Wyszłyśmy wcześnie i przez jakiś czas szłyśmy w cieniu.
Szlak trawersował dużą, z daleka gładką, ale z bliska pełną półek i trawek ścianę. Była woda.
W kilku miejscach zawieszono krótkie łańcuchy. Trudności-czyli zwykłe tu ażurowo ułożone głazy zaczęły się już pod samą granią. Ostatni kawałek trochę dawał w kość. Z daleka widziałyśmy wyprzedzających nas tym razem Włochów. Kiedy podeszłyśmy pod przełęcz pomachali nam i zeszli. Na grani zrozumiałyśmy dlaczego. Przełęcz była ostra i wąska, było na niej miejsce najwyżej na trzy osoby, do tego okropnie tam wiało.
Posiedziałyśmy chwilę i podobnie jak nasi poprzednicy szybko zaczęłyśmy schodzić.
Początek zejścia jest ubezpieczony, potem robi się bardziej płasko, ale ścieżka znów wchodzi w ruchome kamienne bloki. Zejście zajmuje sporo czasu. Dopiero na progu, za płatami starego śniegu pojawiają się trawki i ścieżka staje się łatwa.
Dolina Miller jest piękna. Ugotowałyśmy obiad przyglądając się stadu owiec nad małym stawem i poszłyśmy dalej. Nie spieszyłyśmy się, myśląc, że w razie czego rozbijemy sobie gdzieś namiot, ale po minięciu Schroniska Gnatti (CAI, wydawało się bardzo miłe), nie trafiłyśmy już na żadne płaskie miejsce.
Ścieżka weszła w trawers stromego zbocza, przeszła ubezpieczoną (nie wiem po co) „passo di Gatta”- która pomimo nazwy wcale nie była przełęczą, tylko progiem wyższego piętra doliny, minęła ponure schronisko Baitone przy tamie wielkiego zaporowego jeziora, a potem podeszła szeroką dolinką przez ukryte już w cieniu łąki, pełne pasących się krów.
Niemcy bardzo chwalili Schronisko Tonellini, i rzeczywiście mieli rację. Rozbicie namiotu nie było żadnym problemem, kiedy już niemal w ciemności kończyłyśmy wbijać ostatnie szpilki chłopak ze schroniska przyniósł nam dwa kubki z gorąca herbatą… nie było też opłat za siedzenie przy stole. W jadalni spotkałyśmy parę osób, też trzech znajomych już Włochów. Dostałam od nich kilka opisów włoskich długodystansowych tras, też jednej która była bardzo blisko- Sentiero Duo.
To schronisko było naprawdę wyjątkowe, bardzo różne niż choćby to w którym spałyśmy kilka dni wcześniej. Nawet ceny prostych rzeczy takich jak herbata czy wino były inne -dla członków klubu specjalne-czyli bardzo tanie.
Nocą położona niżej tama na dalekim Jeziorze Baitone świeciła rzędem skierowanych na wodę lampek. Piękny, chociaż nie naturalny widok.