Od czasu, kiedy ruszyłam w góry zimą pierwszy raz (na długi trekking) minęło już 11 lat. 5 odkąd zaczęłam chodzić na nartach po Laponii. W sumie spędziłam w górach zimą kilkanaście miesięcy. Mój sprzęt jest w strzępkach i to chyba dobry moment na spisanie tego, czego się o nim nauczyłam.
1- namiot. Przede wszystkim wymagam odporności na wiatr, wystarczająco dużo miejsca wewnątrz żeby zmieścić osobę (osoby) w grubych puchach (śpiwory, kurtki spodnie- to wielka objętość), do tego grube materace- to też skraca wolne miejsce w namiocie. Wywietrznikami nie powinien wpadać do środka śnieg (często poziomy), pod tropikiem powinny się zmieścić wszystkie rzeczy.
Dobrze jak namiot ma fartuchy od śniegu (można je doszyć) to ułatwia szybkie, solidne zakotwiczenie i daje większą stabilność w wichurze.
Stawiam na śniegu ubitym nartami. Pod podłogę (lub na podłogę) wkładam posrebrzoną folię, sporo to daje. W przedsionkach wydeptuję lub wykopuję dziury- zmieści się pulka, spłynie zimne powietrze, na „łóżku” będzie można wygodnie usiąść.
Przydają się pętle z regulacją pozwalające zamiast śledzi używać nart. Namiot można też umocować kijkami i rakietami (trzeba zakopać), lub czymkolwiek np workami wypełnionymi śniegiem (też zakopać), jednak najszybsze i najmocniejsze są narty.
Jak dotąd wszystkim moim namiotom z zimna popękały taśmy uszczelniające szwy. To nie przeszkadza na mrozie, ale czasem nawet na północy pada mokry śnieg i wtedy to kłopot. To nie były specjalne zimowe namioty, więc trudno mi powiedzieć czy tak jest zawsze. Lubię tradycyjny kształt iglo, jest odporny na wiatr jednakowo z każdej strony, a wiatry lubią mocno kręcić.
2- materac, nawet dobry dmuchany materac to mało, jeśli chce się spać na śniegu tygodniami. Przydaje się dodatkowa karimata. Poza tym można na niej siadać czy stawać.
3- śpiwór. Lubię rozwiązania pozwalające na użycie w różnych temperaturach, tu też sprawdza się tradycyjna cebulka. Np puchowe kurtka i spodnie + śpiwór, lub dwa śpiwory. Ten zewnętrzny powinien być dużo większy, żeby nie zgniatał puchu w wewnętrznym (Roberts produkuje takie dopasowane zestawy). Dobrze jakby był cieńszy, bo to w nim zgromadzi się wilgoć z ciała (a cienki łatwiej wysuszyć). Samodzielnie przyda się w nagrzanej chatce. Śpiwór, w którym sypia się w puchówce i puchowych spodniach też musi być odpowiednio szeroki (ewentualnie do zwykłego można wpiąć specjalny puchowy klin, jak w moim).
W takim zestawie najbardziej namaka śpiwór, kurtka i spodnie zostają suche. Przyjemniej się w nich wychodzi ze śpiwora w wielki mróz, szok jest mniejszy. Z moich wyliczeń wynika, że 1,5 kg puchu wystarczy do mniej więcej -35 stopni. Mi, bo niektórzy są cieplejsi.
W warunkach namiotowych (czy w nieogrzewanych chatkach) śpiwór stopniowo coraz bardziej namaka (czy raczej wypełnia się lodem) i co kilka dni (4-5) wymaga porządnego suszenia (ogrzewanej chatki, ogniska lub słońca i wiatru w środku dnia). Staram się suszyć swój codziennie, choćby troszkę, spakowanie śpiwora jest moją ostatnią czynnością przed wyjściem.
4- palnik. Zimowy gaz na zimowym palniku daje się użyć nawet przy -30 stopniach. Palniki mają różną wydajność, MSR był powolny i zużywał mi więcej gazu. Optimus jak na razie działa mi szybciej, ale przy odwróceniu butli wylał się gaz i musieliśmy ugasić pożar. W każdym łatwo ukręcić gwint, jeśli wpadnie tam paproch, czy narośnie bardzo twardy lód. Zimą wszystko robi się w rękawicach, w ciemności, niezbyt precyzyjnie, stąd pewnie tyle zniszczeń. Ukręciłam już kilka gwintów, zapchałam dyszę…
Biorę dwa garnki, które da się postawić jeden na drugim, w górnym wstępnie podgrzewa się śnieg, to oszczędność czasu i być może też (trochę) energii.
Lubię wykopać dołek na kuchenkę, jest wtedy bezpieczna i osłonięta od wiatru, grzeje się szybciej. Pod palnik wstawiam podkładkę inaczej z czasem utonie w śniegu ( wystarcza mi stara pokrywka od garnka), przydaje się boczna osłona.
5-zapalniczki (kilka na wszelki wypadek) najlepiej żeby działały nawet jak nie ma gazu- silna iskra. Te gorsze trzeba przy wielkim mrozie ogrzać w kieszeni czy dłoni. Dobrze mieć zapałki na wszelki wypadek.
W chatkach przydaje się duża i mocna torba na śnieg (worek od namiotu czy reklamówka- lepsza łatwiej wytrząsnąć resztki). Topiąc w namiocie można pobierać skądkolwiek :)
6-Ostrym nożem można strugać wióry na rozpałkę, jeśli go nie mam pozostaje kora brzozowa (świeża, cieniutka jak pergamin- ta się zapala najłatwiej), lub papier- z tym, że w zimnie nie każdy papier okazuje się palny. Można sobie pomóc rozpałką do grilla lub benzyną, ale równie skuteczny, a łatwiejszy w transporcie i przyjemniejszy w zapachu jest żel do dezynfekcji rąk. Wystarczy lekko nasączyć papier. Trudniej rozpalić świerkowe czy sosnowe drewno, trzeba zdobyć kilka mniejszych szczapek lub zebrać suche patyki. Brzoza zapali się w każdych warunkach. Palne i użyteczne na rozpałkę są też czarne porosty zwisające z drzew, ogryzki świeczek i resztki stearyny- częste w chatkach. Używam ich też jako wosku do pulki (czym miększy i bardziej śliski w dotyku tym lepszy).
7-narty– moje Atomic Rainier były absolutnie wspaniałe, tylko odrobinę zbyt miękkie. W puchu tonęły. Po 2500 km straciły krawędzie pomimo tego nadal da się na nich jeździć. Są bardzo skrętne, na stoku zachowują się jak zjazdowe. Są taliowane i chętnie kupiłabym coś podobnego, lub odrobinę szerszego. Teraz mam ok 7 cm pod stopą i więcej z przodu i z tyłu. Długość 192 cm jak dla mnie (wzrost 175cm) jest ok. Łuska mogłaby być trochę głębsza.
8- Wiązania– Hagan X-trace. Po latach odłamał się kawałek szyny pod stopą. Regulacja długości buta jest bardzo luźna i przeskakuje, trudno cokolwiek zrobić na mrozie. Oblazły gąbki osłaniające but. Poza tym wiązanie jest niezawodne. Pozwala na marsz i odrobinę poślizgu, ale nie na silne biegowe odbicie. Nie jest wybredne jeśli chodzi o buty, można wpiąć prawie każde o ile nie są nazbyt obszerne. Muszą mieć miękką podeszwę, co też jest plusem, stopa pracuje, zgina się i jest cieplej.
Przy każdym rozkręcaniu wiązania trzeba posmarować gwinty blokującym smarem, inaczej śrubki lubią się same odkręcać i bywa, że giną.
9-Buty– śniegowce z dolną częścią z wulkanizowanej gumy parcieją po kilku latach i w miejscu częstych zgięć pojawia się dziura. To zależy i od przebiegu (Kamiki padły mi po 800 km, moje Sorele po 2000, Sorele Jose po 800 km) i od wieku buta. Data produkcji może być gdzieś zakodowana, ale zwykle nic o niej nie wiemy, także moje dane mogą być przypadkowe.
Jedyne co można zrobić jeśli dziura pojawia się w trasie to zakleić ją zanim się powiększy i do środka zacznie wpadać śnieg. Taśma klejąca daje niewiele, odkleja się. Być może gdyby but wcześniej odtłuścić, ale w praktyce raczej nic z tego nie wyjdzie. Lepszy jest klej, używałam RubberFix i załączonych do niego łatek z siatki. Producent każe zaczekać 48 godzin i rzeczywiście po takim czasie but uzyskał trwałość na kolejne 400 km (jak na razie, bo jeszcze mi nie pękł). Jeśli zacznie się w nim chodzić wcześniej łatka odkleja się już po kilku dniach. Lepiej trzyma się duża łatka przyklejona małą ilością kleju. Klejenie jest łatwe, ale czasochłonne, powierzchnię trzeba zmatowić papierem, klej wiąże powoli, temperatura musi być dodatnia.
Przy okazji przesmarowałam klejem całą powierzchnię gdzie na gumie pojawiły się drobniutkie pęknięcia, jakby łuszczyła się farba. Ta warstwa utrzymała mi się od pierwszego smarowania w zeszłym roku i korozja gumy dalej się nie pogłębia.
Buty wykonane z innych syntetycznych materiałów np termokauczuku sztywnieją na mrozie i (co wiem od polskiego producenta takich butów- Demaru) pękają jeszcze szybciej niż guma. Musiałyby być bardzo nowe, tegoroczne. Pewną nadzieją są buty z pianki Eva, ale te które mierzyłam były zbyt pękate do nart, paski wiązania były za krótkie żeby je objąć.
Buty dla mnie powinny mieć wyciągany wewnętrzny botek. Inaczej nie da się ich dobrze wysuszyć i pozostaje noszenie worków foliowych na stopach, a że bywają zawodne wilgoć i tak może się dostać do izolacji.
Spośród skórzanych wysokogórskich butów model z wyciąganym botkiem ma tylko Bestard. Suszenie innych zajmowało mi mnóstwo czasu i było mało skuteczne. Takie twarde buty sprawdzają się tylko w bardzo wysokich górach, w trudnych trawersach, czy na gołym lodzie w warunkach, które określiłabym jako alpinistyczne. Tam gdzie używa się raków i czekanów.
10-Botki bywają różne, jak dotąd miałam filcowe, ale nigdy nie trafiłam na filc z prawdziwej wełny. Na syntetycznym botku wilgoć ze stopy zbiera się na powierzchni i na dużym mrozie przymarza do zewnętrznego buta. Czasem trudno wyszarpać botek. Tak się nie dzieje jeśli zamiast filcowego kapcia użyć kombinacji grubych skarpetek. Sprawdził mi się zestaw 2x skarpety Walonki plus 100% wełniane robione na drutach i również wełniana filcowa wkładka (do kupienie w Szwecji, w Polsce filc niestety tylko syntetyczny).
W takiej sytuacji wilgoć jak zawsze zgromadzi się w zewnętrznej skarpecie, a że wełna wciąga ją do wnętrza włókien skarpeta i wkładka wydają się suche i nie przymarzają do gumy. I tak trzeba je suszyć, ale nawet zawilgocone są ciepłe i nie sztywnieją jak botek. Do botków również wkładam skarpetki Walonki, ale nie mieści mi się już filcowa wkładka (ją wkładam do pustego śniegowca, pod botek czy wszystkie skarpety. Dla rozmiaru buta 42 pasowała wkładka 46). Jose wycinał sobie wkładki z pianki Eva, trzeba to powtarzać, bo Eva lubi się płaszczyć. Taka wkładka ma kilka funkcji, poza izolacją termiczną, odcina stopę (i botek, czy skarpetę) od wody zbierającej się w podeszwie buta.. Wszystkie śniegowce, jakie dotąd widziałam mają w podeszwie cylindryczne dziurki. Pewnie ich zadaniem jest większa izolacja… W Kamikach jest do nich dostęp i zebraną tam wodę (lód) można wytrząsnąć czy wylać. Sorele niestety mają wewnątrz warstwę bawełny (wszytą na stałe), która zasłania dziurki, namaka i w zasadzie nigdy nie wysycha, stąd taka ważna jest dodatkowa wkładka.
Botki są niezłymi kapciami do chatki, chociaż ze względu na wilgoć dobrze je osłonić czymś nienasiąkliwym, ja uszyłam sobie w tym celu kapcie ze spadochronowego nylonu.
11-Kijki– biegowe koszyczki są szybsze i bardziej sprężyste na twardym, ale wpadają w miękki śnieg bardziej niż turystyczne rozety. Kijek narciarski jest bardziej sprężysty od kijka trekkingowego. Pozwala się skuteczniej odbijać. Dobrze jakby miał korkowe rączki, twardy plastik bardzo chłodzi dłonie na mrozie. Turystyczne rozetki lubią się gubić. Moje biegowe koszyczki jak na razie utrzymały się przez 2500 km.
Uchwyt na dłoń powinien być wystarczająco szeroki żeby grube rękawice weszły bez rozpinania pętli (musiałam swój przedłużać), fajnie jak jest tam rzep lub inna szybka regulacja. Lubię pasek pod dłonią (jak w kijkach do typowych biegówek).
Kijek do chodzenia na nartach musi być długi, więc nie każdy trekkingowy się nadaje.
12-rakiety– w górskim, stromym terenie powinny mieć dużo bocznych zębów (można dokręcić), wtedy lepiej się trzymają na trawersach i mocowaną na sztywno piętę- wtedy ich czubem można wybijać stopnie. Rakiety bez mocowania pięty nie pozwalają iść bardzo stromo pod górę w miękkim śniegu, są za to lepsze na stromym miękkim zejściu (o ile pięta da się przełożyć obcasem poniżej skrzydła rakiety- jest w moich TSL 438). Podnoszony podpiętek jest wygodny na stromych podejściach.
W płaskim terenie to nie ma znaczenia. Ważne żeby rakieta była odpowiednio nośna (duża). Do wagi użytkownika trzeba dodać masę ubrania (z 5-7 kg, bo są też rzeczy w kieszeniach i buty) plus wagę wypełnionego plecaka, a to może być ponad 20 kg. Na trekking nie warto kupować rakiet dla użytkownika ważącego 60 kg (sporo takich w sieciowych sklepach) wpadną w puch. Czym większe tym lepsze.
Rakiety są wolniejsze i zwykle mniej wygodne od nart, przydają się w górach, gdzie nie wszędzie jest narciarski śnieg, bywają stromizny i skały. Są łatwiejsze w transporcie.
13-pulki– w nie bardzo stromym terenie są mniej obciążające niż plecak. Mogę tam wepchnąć ze 25 kg i nie jest to wielki ciężar.
Przy ciągnięciu pulek w rakietach lub butach przydałaby się elastyczna taśma czy lina, bo człowiek idący pieszo szarpie i to się czuje. Narciarskie ruchy są bardziej płynne i prawie się nie odczuwa szarpania. Lepiej jak linki do holowania są skrzyżowane wtedy pulka nie porusza się jak wąż. Dynamiczna (alpinistyczna) linka jest lepsza niż statyczna (amortyzuje bardziej) śliska, wygodniejsza od tępej w dotyku. Powinna mieć kształt „u”.
Nie ma znaczenia czy zamocuje się ją na sztywno do pulki i pozwoli przesuwać się luźno na mocowaniu do pasa (lub plecaka) czy odwrotnie zamocuje do pasa na sztywno, a zostawi możliwość ruchu na uchwytach pulki, ważne żeby całość mogła się w miarę swobodnie przesuwać, inaczej byłby kłopot na zakrętach i przy pokonywaniu przeszkód. Ogólnie – jeśli pulka nie idzie płynnie i prosto prawdopodobnie skręciła się linka na którymś z karabinków, lub linki pociągowe krzyżują się dwukrotnie (tak bywa po wywrotce pulki). Wbrew pozorom tu każdy drobiazg ma znaczenie.
Linka powinna mieć taką długość żeby pulka nie najeżdżała na narty. Mi pasuje ok 185 cm.
Pulki są różne. Szersze są mniej wywrotne. Dobre dno ma płozy jak w tej z tyłu na zdjęciu. Płaskie dno, takie jak ma Paris Pulka (i pierwsza pulka na zdjęciu) jest nietrwałe, szybko się przeciera i pęka. Zwłaszcza, że Paris pulka jest cienka. Trwalsze i wygodniejsze są czarne sanki wędkarskie. Występują w różnych rodzajach i kształtach. Te cięższe, o wadze ponad 2 kg wytrzymują lata, cieńsze (ok 1kg) przecierają się po ok 1000 km. Paris pulka rzadko kiedy wytrzyma dłużej niż 500 km. Od sprzedawców wiem, że zwykle jest traktowana jako jednorazowa.
Sanki wędkarskie są szersze, ale krótsze od tradycyjnych pulek. Niemal o połowę. To powoduje, że część ładunku z konieczności ląduje w plecaku (zwykle lekkie, ale objętościowe puchowe rzeczy), krótka pulka daje za to większą swobodę na zjazdach i w transporcie.
Pulce można dodać sztywny hol (świetne są drogowe tyczki z Norwegii czy Szwecji- czerwone i sprężyste nawleczone na linkę holowniczą, po zakończeniu marszu można je oddać w dowolnym miejscu na szosie). Rury z PCV, czy inne np do ogrzewania gną się, rurki metalowe gną się i łamią. Rurki powinny być skrzyżowane.
Hol powoduje, że pulka nie najeżdża na nogi na zjazdach, ale ma swoje wady- uniemożliwia podejście do pulki bez wypinania się. W terenie gdzie pulka się często wywraca to kłopot.
Ciągnięcie na linkach wymaga troszkę praktyki, zawsze trzeba być szybszym od pulki (a pulki bywają bardzo szybkie).
Na mocno nachylonych stokach pomagają pętle hamujące, które wjeżdżają pod pulkę. Na stromym lodzie powinny mieć węzły, pod pulkę wędkarską zwykle wystarczy jedna pętla pod Paris pulkę warto mieć dwie, krótsza ułoży się na przodzie pulki dłuższa wejdzie pod tył. Pętle wiesza się przypięte u pasa karabinkiem, nawleczone na hol, wtedy wystarczy je spuścić (wypiąć ) i same zjadą na właściwe miejsce. Żeby je wyciągnąć przy sztywnym holu wystarczy cofnąć pulkę i sięgnąć po linkę kijkiem. Do pulki bez sztywnego holu trzeba podejść.
Pętle nie są potrzebne na szerokim zboczu gdzie można jechać zakosami, siła odśrodkowa spowoduje, że droga pulki będzie dłuższa niż narciarza więc nie trzeba się aż tak bardzo rozpędzać. Ruch musi być płynny, zawsze w dół, na zbyt poziomym trawersie pulka ucieknie. Nie można się zatrzymywać ani zwalniać, bo pulka tego na pewno nie zrobi. Pulka lubi się też zaczepić o drzewo (wtedy hamowanie jest bardzo twarde, bywa że urwie ucho plecaka, czy pasa) lub zeskoczyć z mostu- jeśli jest wysoki i bez barierek, a jedzie się szybko człowiek na nartach leci za pulką na plecy i ląduje w rzece, pieszy ma pewnie większe szanse, ale i tak nie jest to nic przyjemnego.
Schodząc w rakietach można prowadzić pulkę na boku jak pieska, puścić przodem, lub usiąść na niej i zjechać (wtedy trzeba zdjąć rakiety).
Paris pulki są gotowe do użycia, nowa pulka wędkarska wymaga wywiercenia dziurek na obwodzie i przeciągnięcia sznurka, przez który potem przeplata się gumę mocującą ładunek do pulki. Wystarczy guma jak do ściągów do mocowania roweru do bagażnika, ale lepsza jest cieńsza i dłuższa. Haczyki jak do ściągów są ok (byle nie ostre na końcu, bo potną namiot), łatwiej ich używać niż karabinka.
Oczywiście można też użyć profesjonalnych pulek z gotowym metalowym holem. Jak dla mnie są zbyt drogie, wielkie i ciężkie. Lubię swobodę wędrowania z małym bagażem i proste rozwiązania.
Pas do pulek wydaje się wygodniejszy niż plecak, ale zwykle cały ciężar ciągnie się wtedy z krzyża, w przypadku plecaka częściowo z piersi, więc trzeba sobie samemu sprawdzić jak jest wygodniej. Mi z piersi. Są również pasy z szelkami i paskiem na piersi, ale takiego nie używałam.
Jako torba do pulki wędkarskiej sprawdza mi się worek wodoszczelny o pojemności 80l, najlepiej z uchwytem lub z szelkami. Wtedy da się nosić cały bagaż wraz z pulką na plecach (a drugi plecak z przodu), bo pulkę niestety trzeba co jakiś czas przenosić. Przez odśnieżone drogi np, i w transporcie, w autobusach pociągach czy na lotniskach. Jeszcze lepszy byłby szerszy worek szyty na miarę jak u Agnieszki.
Pakując worek czy torbę do pulki trzeba równo rozłożyć ciężar po bokach i pilnować żeby całość była raczej płaska (można usiąść i spłaszczyć). Najcięższe rzeczy (ja tam pakuję termos) powinny być na przodzie, dzięki temu pulkę mniej zarzuca na zakrętach. Sanki wędkarskie wygodnie stawia się w pionie mają płaski tył i można sięgnąć do wnętrza worka nie wypinając go.
Wodoszczelny worek przydaje się szczególnie w ciepłe dni, kiedy śnieg topi się i w pulce robi się kałuża. Przy dużym mrozie torba może być mniej impregnowana, byle się tam nie wsypywał śnieg.
Sanki z czasem rysują się od spodu i trzeba je co jakiś czas wygładzać (nożem) i woskować jak narty.
Pulka to też ławeczka, dach do kuchenki (przykryty dołek nagrzewa się znacznie szybciej), miska do mycia i prania i zbiornik na wodę. W awaryjnych sytuacjach zdarzyło się jej też być toaletą (kiedy wiatr uniemożliwił nam wyjście z chatki przez dobę) wielokrotnie była kotwą mocującą namiot w czasie huraganu ( zakopana na co najmniej pół metra ani drgnie).
Miejsce gdzie pulka się nie sprawdza to strome góry, skały i inne bardzo nierówne podłoża. Pokryty gałęziami las, zbyt mało śniegu itp. Posypane piachem drogi.
Łopatka- wystarcza mi składana plastikowa. Kiedyś (na Lofotach) wystarczyła nawet szufelka dla dzieci dostępna w Skandynawii w sklepach z zabawkami – jak poniżej (koszt to kilkanaście zł), jest jeszcze lżejsza.
Termos- dobrze jak ma uchwyt. Można go zawiesić na lince i łapać wodę ze strumieni czy wyciągać z przerębli. Zamarznięty gwint wystarczy lekko postukać drewnem. Jeśli nabiera się wody z jeziora czy rzeki przy dużym mrozie do termosu dobrze wlać troszkę ciepłej inaczej zamarznie wewnątrz. Przy silnym mrozie staram się zakręcać kubeczek dopiero jak resztka wody na nim zamarznie. Mój ulubiony termos ma 1,5 l objętości. W trudnych warunkach mieliśmy z Jose po dwa takie. W dobrych wystarczy po jednym.
Przydaje się kilka metrów linki.
Raki i czekan- potrzebne tylko w bardzo wysokich górach (raków używaliśmy na Lofotach). Foki -przydatne kiedy pulki są ciężkie, a podejścia strome i oblodzone. Warto mieć wosk, szczególnie do wysokich temperatur- wtedy śnieg najbardziej się klei do nart i pulki, i chyba jeszcze lepiej do fok. Przydaje się ściereczka do rozprowadzania wosku lub korek.
Okulary słoneczne są mniej praktyczne niż gogle, które zasłaniają szczelnie i pędzony zamiecią śnieg nie trafia w oczy. Poza tym w goglach jest cieplej, chronią połowę twarzy. Przydają się takie, które zwiększają kontrast i pozwalają cokolwiek widzieć przy whte out. Dobrze mieć na nie transportowy woreczek czy pudełko, inaczej prędzej czy później się zniszczą.
z gadżetów- lubię plastikowe pudełko z przykrywką (o,5 l), Jest moją miseczką na owsiankę (stygnie wolniej niż w garnku), i pojemnikiem do przechowywania rzeczy na drogę- porąbanego na mniejsze kawałki sera np. Rozrabiam w tym pudełku desery- zupę jagodową czy z róży, lub kisiel czy galaretkę.
Poza łyżką i scyzorykiem ze śrubokrętem (108g) mam jeszcze kilka drobiazgów w kosmetyczce, krem od zimna, pastę do zębów i szczotkę, dezodorant, igłę i nici (dentystyczne, są mocne :), ołówek z nawiniętą srebrną taśmą. Skarpeta z neoprenu – na drugi obiektyw. Mam latarkę i miałam duży zapas baterii. Powerbank, ładowarkę i zapasowe baterie do aparatu. Spisałam to teraz przy rozpakowywaniu żeby niczego nie przegapić.
O ubraniu pisałam już kiedyś, wiele się nie zmieniło, tyle że poza własnymi i Jose mam teraz też doświadczenia Leśnej i Edka więc może je kiedyś opiszę. W skrócie: wiatrówki (Costabony i Laponia), Bluzy Polarne, Bluzy z Powerstretch, koszulki wełniane Brzydkie Kaczątko lub Abeile, legginsy Polarne lub z Powerstrech, skarpety i rękawice na zmianę (wilgotnieją), dwie czapki. Ciepła spódnica, spodnie zewnętrzne (od lat noszę model, którego nie wprowadziliśmy do sklepu, a chyba warto- z pertexu jak nasze wiatrówki). Plus na biwak kurtka i spodnie puchowe. Kurtka nieprzemakalna i takież spodnie o ile może być mokra pogoda. Czasem biorę płaszcz z garbem wysrebrzony wewnątrz i narzucam go na wietrznych postojach.
PS: spisałam to między innymi jako podsumowanie dla Edka z nadzieją, że mu się przyda, bo przecież (chyba?) wróci do naszej pięknej zimowej Laponii :)
To wiedza, którą zdobywaliśmy z Jose latami częściowo doświadczalnie, ale w dużej mierze od innych. Pima, Wojtka, Romana, Leśnej… nieznajomych spotykanych po drodze. Przez lata wymienialiśmy się doświadczeniami i wędrując często wracam myślami do tamtych rad. Po dwie szczapki drewna do piecyka- to Leśna, pętla która się sama układa (Wojtek czy Pim?), puchowa piżamka i wazelina na twarz (Roman), opukiwanie drewnem zamarzniętego termosu- Jose, podkładka pod palnik na śniegu, drugi garnek- Pim. Ognisko-Roger z Jakvikku. Wosk do fok i dołek w przedsionku- Ben z Hammerfest, smar pod śrubki- Kajetan z Kwarka. Fajnie ciągać ze sobą też te wspomnienia.
Wiele rzeczy jest oczywistych, to nie jest wiedza absolutna, na pewno istnieją inne rozwiązania równie dobre, albo i lepsze. I to też jest fajne, że można stale się uczyć.
Super, dzięki!
To był mój pierwszy zimowy długi trekking i miałem tą przyjemność pojechać z Kasią. I dobrze bo w innym przypadku, hmmm pewnie by nie zamarzł, no ale na pewno zginął w jakiś inny sposób, hehe. Dużo się nauczyłem, bardzo dziękuję. Jak się uczyć to od najlepszych. Powiem tak, wszystko to się zgadza. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Zimowe wyprawy to zupełnie inne bajka.
Tak na gorąco.
W kwestii sprzętu. Ponieważ ja nie umiem jeździć na nartach, z konieczności szedłem w rakietach. Nie da się ukryć, że to wolna opcja. I pewnie dużo bardziej męcząca niż narty. Szczególnie z pulką, która często „nie słucha się”, ucieka na boki, szarpie, wpada w koleiny, a z górki wyrywa do przodu. Dużo energii traci się nad zapanowaniem nad nią. Myśmy szli szlakami skuterowymi, więc często mogłem zdjąć rakiety na ubitym śniegu. Lecz gdyby tak iść nie przetartym szlakiem to narty! Jedynie pod górę myślę, że lepiej w rakietach :)
Buty – początkowo chciałem jechać w wysokogórskich skórzanych butach. Ale za namową Kasi, kupiłem śniegowce z wyciąganymi botkami. I to jest bardzo dobra opcja. Trochę się noga poci, zbiera się lód i trzeba suszyć. Możliwość wyciągnięcia botkach jest naprawdę bardzo przydatna.
Jeśli chodzi o termikę, to każdy z nas pewnie inaczej odczuwa. Jeśli chodzi o górę i dół to w sumie było ok, choć w pierwszym tygodniu temperatura cały czas była minus 15-20 stopni. Górny zestaw wełniania-powerstretch-polarna (a powyżej minus 10, bez powerstretch) bardzo dobrze funkcjonował. Pięknie odprowadzał pot (pięknie się polarna oszraniała) i było suchutko. Wiatrówkę zakładałem tylko gdy mocno wiało. Leginsy i spodnie zewnętrze też super działały. Ja też w sumie przebierałam się na biwak i noc, miałem inny zestaw ubrań na dzień, inny na wieczór i noc. Jedyne miejsce w którym odczuwałem dyskomfort pod koniec dnia były palce stóp. Możliwość zmienienia skarpetek (a także ich wysuszenie, jak i botków) – bezcenna! Dwie pary rękawiczek też ważne, bo jednak wilgotnieją i obladzają się. No i dwie czapki, czy kaptury z polarnej i PS bardzo przydatne. Wspomnę jeszcze o kurtce puchowej, hmm nie miałem, więc kupiłem przed wyprawą – super sprawa! Cieplutko i komfortowo. Myślę, że nie da się zastąpić.
No chyba wrócę do pięknej zimowej Laponii, tylko muszę nauczyć się jeździć na nartach ;)
no nie zamarzł byś, wpędzało mnie w kompleksy jak mało marzniesz :)
Co do porównania narty- rakiety. Pod górę szedłeś dużo szybciej niż ja (ale to też kwestia Twojego wytrenowania, jestem słabsza), nie spieszyłam się, bo miałam przed sobą długie zjazdy gdzie ja byłam szybsza. Gdyby ktoś miał zamiar się pościągać to raczej w fokach (nie chciało mi się przyklejać), na podejściu naprawdę trudno dogonić pieszego. Na zejściach ta różnica też nie zawsze była aż taka duża, zależy od powierzchni, nachylenia. Bałam się rozpędzać na wąskich leśnych drogach z koleinami. Reasumując w zróżnicowanym terenie zespół w butach (czy w rakietach) i narciarz widuje się tylko kilka razy dziennie :)
Co do wpadania, jesteś szczupły, a te rakiety były niby na 120 kg, w świeży śnieg wpadały po kolana i gdyby nawet narty się aż tak zapadły, można by iść nie podnosząc nóg, szurać pod śniegiem, a rakietę trzeba za każdym razem wyciągnąć, i to chyba jest najgorsze.
Dzięki! Masz blisko w góry więc nauka jazdy na nartach pójdzie szybko. Ja z kolei muszę poćwiczyć rąbanie drewna :)
Bardzo pomocny artykuł, dzięki. Dorzucę od siebie odnośnie rakiet TSL 438, bo także ich używam. Dwukrotnie dotknął mnie pewien feler, mianowicie pękł mi drut, który „robi” za pozycję stałą pięty, obniża piętę poniżej poziomu płozy/przy zejściach/ i podniesienie pięty przy podejściach. Jednakże pan Kajetan Domagała dwukrotnie pomógł w tej kwestii i przysłał część.
mi pękło skrzydło (razem z nogą albo hmm… chwilę wcześniej), Pan Kajetan mi to skrzydło wymienił w ramach gwarancji, noga się zrosła, a drut pękł mi dużo później, na Lofotach. Naprawił to Mirek z Solvaer- mechanik. I to jest dość zabawna historia, użył jak najlepszej stali, takiej z jakiej jak sądził to było oryginalnie zrobione, hartowanej i nie wiem co tam jeszcze w niej było. I ja to od razu zniszczyłam, po godzinie, poszłam w śnieg sprawdzić. Więc za drugim razem użył trzonka od chińskiego wałka do malowania- i to jest idealny materiał działa do tej pory :).
Teraz zgubił się boczny ząb, muszę go czymś uzupełnić, poza tym pękła przednia klamra i mam tam wiązanie na sznurek. To niestety nie są bezawaryjne rakiety.
Przy okazji, słyszałam od Leśnej, że dokręciłeś sobie płozy do sanek, jak to się sprawdza?
Kasia, dla jasności. Ja dopiero zaczynam przygodę z pulką. Do moich potrzeb postanowiłem „dać se” płozy. Okazuje się, że był to dobry pomysł. Podczas przejścia przez trasę narciarską na Stogu Izerskim bez tego zestawu mogłoby być słabo, a tak, „łupina” ani drgnęła. Druga sprawa, startowałem ze Świeradowa Zdroju, od parkingu było trochę szurania. Aha, mój sprzęt to samoróba, stać mnie było na sanki kanadyjskiego „Pelicana”, które zanabyłem na aledrogo za 140 pln. Nawiązuję do pulki Paris Expedition. Pelicany są chyba głębsze.
w takim razie daj znać kiedyś jak to się sprawdzi po dłuższym okresie. Myślałam właśnie o fragmentach przejść z szuraniem gdzie plastik się szybko przeciera. Mnie gryzie jak płozy się zachowają na zjazdach, na szybkich zakrętach. Nie znałam Pelicana, fajnie wygląda, głębsza od paris pulki i chyba solidniejsza. Jose byłby zadowolony z takiego rozmiaru, nie chce mu się układać rzeczy na płask w małej pulce. Wyślę mu info, może gdzieś trafi. Dzięki.
Twoje rakiety będą musiały iść zatem do dentysty. 😁 Mam pytanie, po co wykręcałaś wiązanie z nart? Mam też radę do zabezpieczenia puchu przed wilgocią w arktycznych warunkach. Podobno świetnie sprawdza się narzutka bądź zewnętrzny śpiwór syntetyczny w zestawieniu ze śpiworem puchowym. Punkt rosy wypada wtedy w syntetyku i nie ma obawy o zawilgocenie puchu. Sprawdza się to nawet podobno w warunkach Alaski i pacyficznej wilgoci. Jak znajdę to podrzucę link do artykułu opisującego ten temat.
to najpierw śrubki- problem pojawił się nie w moich nartach tylko u Leśnej, szłyśmy Ivalojoki i zginęła śrubka z przedniego paska. Agnieszka ją znalazła (przesiała metry sześcienne śniegu), wkręcałyśmy ją codziennie, a ona się znów luzowała. Podobnie wszystkie inne w jej nartach -serwis nie użył blokującego smaru. Ja rozkręcałam śrubki w paskach swoich wiązań, dopasowując je do butów, ale że nie mogłam ruszyć zaniosłam do Kwarka i Kajetan mnie oświecił. Jeśli użyć tego smaru (niebieska nieklejąca ciecz) nie ma już żadnych problemów.
– o śpiworach słyszałam, i teraz nawet spytałam fachowca (Romana Werdona): lód wrasta w strukturę puchu, a w syntetycznym obrasta ocieplinę z zewnątrz, stąd łatwiej go usunąć, szybciej wysycha (sublimuje). Są nawet specjalistyczne syntetyczne śpiwory gdzie można się dostać do środka i wysypać lód. Inne po jakiś czas obmarzną, stracą izolacyjność i wtedy lód zacznie obrastać też wewnętrzny puchowy. Czyli to rozwiązanie na raczej krótki wyjazd. W długich wyjazdach Roman poleca foliowe ubranko do spania, lub regularne suszenie (tak jak ja robię).
innym ciekawym patentem jest vbl w postaci prześcieradła do śpiwora. to też znany i ceniony patent na chronienie śpiwora przed wilgocią wydalaną przez ciało śpiącego.
zrobimy tak, że ja poszukam tego artykułu, a ty sama po lekturze zdecydujesz czy to warte zachodu. Zupełnie inaczej będzie to wyglądało przy dużym mrozie a zupełnie inaczej przy warunkach dodatnich i bardzo dużej wilgotności. Na pewno w tym drugim przypadku gdy tradycyjnie puch się nie sprawdza, to pozwala go spokojnie używać i korzystać z jego zalet.
ok, poszukaj, nie mam ochoty na te wszystkie vbl, jakoś sobie jak dotąd radziłam, ale tak naprawdę chyba nigdy nie byłam w dużej wilgotności przy dodatnich temperaturach, nie bardzo długo. Zwykle tam gdzie jestem jest wiatr i jakoś mi wszystko wysycha. Majowa Islandia była wilgotna i tam miałam bardzo dużo rzeczy jak na wiosnę i we wszystkich spałam, więc pewnie śpiwór był nieco wilgotny. Niestety w moim przypadku dochodzi jeszcze maksymalna objętość i waga bagażu i jak mam zabrać jedzenie na kilkanaście dni to już nie uniosę więcej. A syntetyczne śpiwory są duże i ciężkie.
Zawsze jest jakiś dyskomfort trzeba polubić :)
Proszę bardzo:
https://8a.pl/8academy/spiwory-i-odziez-puchowa-wszystko-co-powinienes-o-nich-wiedziec-zapis-podcastu-z-wojciechem-klapcia/
Jest też wersja do słuchania na YT. Żeby było szybciej szukaj w tekście hasła Kamila Kielar i GROM. To co mówił Wojtek nie opierało się na grubych zimowych syntetykach tylko na jak najcieńszych. To miało tylko przesunąć punkt rosy. syntetyk nie pełni tu praktycznie wcale funkcji izolacyjnej.
Jeśli zainteresujesz się tym tematem, mogę ci udostępnić prywatną korespondencję z SASQ. Na tyle mnie to zafrapowało, że zacząłem dopytywać o szczegóły.
widzisz jest tu spore uproszczenie, Cieniutki syntetyk na puchu wcale niekoniecznie trafi w punkt rosy, bo on jest zmienny. Zależy od grubości ociepliny (sumy ocieplin), temperatury wewnątrz i na zewnątrz śpiwora i od wilgotności.
Zaryzykowałabym twierdzenie, że jest gdzie indziej każdej nocy i o ile możliwe, że trafia w dość grubą warstwę zewnętrzną (jak np cienki puch- czyli ok 7-10 cm) to cienka ocieplina ma wysokość rzędu milimetrów czy 1 cm i w to się codziennie nie trafi.
Gdyby syntetyk wcale nie pełnił funkcji izolacyjnej to również wcale nie brałby udziału w przesuwaniu punktu rosy- bo przecież żeby go przesunąć trzeba zmienić temperaturę. To bardzo elementarna fizyka, obawiam się że ktoś się nadmiernie rozpędził chociaż być może nie ma to wpływu na zadowolenie obdarowanego podróżnika. Zwłaszcza jak nie bywa on (ona) w nieprzyjemnych termicznie warunkach. W cieple punkt rosy ma szansę być poza śpiworem i bez dodatkowych ocieplin.
Fajne podsumowanie. Nie mam pewnie nawet 10% Twojego doświadczenia, niemniej ze swoich kilku wyjazdów sporo wniosków mam podobnych, w tym pomysły dopiero czekające na realizację.
Moje uwagi do paru punktów:
1. Palnik:
Czy udało Ci się zdiagnozować przyczynę problemów z MSR Wind Pro z czasów pandemiczno-wiosennej wyprawy z Jose?
Miałem od dawna zapytać… Interesują mnie wszystkie możliwe tryby awarii tego typu palników.
Ja np. zauważyłem problemy z zamarzaniem/zapychaniem zaworu kartusza w tym trybie.
Trochę wiem, jak z tym walczyć, ale podejrzewam jeszcze parę aspektów do ogarnięcia w tym względzie.
Dla postronnych: to jest palnik z wężykiem i (koniecznie!!!) przegrzewaczem, czyli 100% palnik zimowy. Tak jak Optimus Vega Leśnej czy mój GSI 4 seasons. Obecność rurki podgrzewacza
(a nie wszystkie wolnostojące modele z wężykiem go mają) jest WARUNKIEM KONIECZNYM
na pracę z odwróconym kartuszem. Krąży wiele mitów, ale JEDYNYM (a b. istotnym) powodem
jego stosowania jest zapobieganie efektowi destylacji paliwa w kartuszu.
Chodzi o to, że już po zużyciu zaledwie 1/2 paliwa z zimowej mieszanki 80% izobutan + 20% propan
(np. MSR IsoPro, Jetboil i in.) która bez podgrzania startuje poniżej -20-25*C robi się taka
zawierajaca zaledwie 5-7% propanu i która nie ruszy sama przy -15*C. Jak ktoś nie wierzy, polecam źródło:
https://backpackinglight.com/forums/topic/evaporative-heat-loss-in-upright-canisters-part-4-bombshell/
Patrz tabelka Appendix2… Opisane tam efekty miałem okazję zweryfikować w praktyce.
Praca z odwróconym kartuszem („liquid mode”) likwiduje ten efekt, bo gaz paruje z postaci ciekłej już w palniku, a nie w kartuszu.
Palniki nakręcane wprost na kartusz w zasadzie nie nadają się na zimę, raczej jako awaryjne. Warto je zaopatrzyć w tzw. „alpine bomb”, czyli pasek blaszki z miedzi/mosiądzu przypięty do kartusza, którego górny koniec liże płomień.
I niezależnie jakiego palnika i kartusza używacie, zawsze zimą zabierajcie kawałek świecy z grubszym knotem, jako ew. podgrzewacz kartusza przed uruchomieniem. Ten akurat patent nie zawiódł mnie przez >20 lat…
2. Pulki:
Używałem zarówno a) krótkich sanek wędkarskich (narty, rakiety), jak i b) długich Parisów (pożyczone, do nart). Moje wnioski są takie, że na wypady w 1-2 osoby, szczególnie w rakietach, lepsze bedą a). Do nart i w większej grupie b).
Trakcyjnie z definicji lepsze są długie – po prostu można je załadować na płasko, co bardzo ogranicza wywrotki. Nieprzypadkowo Parisy przypominają gabarytami profesjonalne pulki i są stosowane jako ich zamiennik. Tylko 1.5m długi klamot jako dodatkowy bagaż lotniczy/kolejowy/autobusowy dla 1-2 osób to koszmar.
Przy ekipie 3+ osobowej składa sie je razem, pakuje w worek i tanio nadaje jako dodatkowy bagaż.
Również przenoszenie ich tak na dworcach/lotniskach nie jest wtedy problemem.
Wędkarskie za to nadają się swietnie jako główny bagaż z wsadzonym do nich plecakiem.
Lepiej zamiast zwykłego turystycznego użyć rolowanego worka z szelkami. Coś a la plecak Leśnej albo…plecak od kajaka pneumatycznego. Dość tanie są Gumotex Kortexin (70,80, 100, 135L), ja używam i polecam 100L.
System holowania to osobny temat-rzeka. Do nart lepszy jest hol dyszlami (jest wiele wersji tego rozwiązania), do rakiet linki, ale z nimi warto stosować hamulec najazdowy opisywany przez Kasię.
Ten co miałem rok temu w Finlandii był za słaby i na twardym szlaku (po ratraku lub skuterach) pulki deptały mi po rakietach.
W tym roku miałem (buuu!!!) przetestować poprawioną wersję do użytku z nartami. A propos, podoba mi się pomysł Kasi z dodatkowym, tylnym hamulcem na większe zjazdy. Mój własny prototyp ;) czeka na możliwość sprawdzenia w terenie. Podpinany do relingu sanek karabinkami może być założony/zdjęty w kilka sekund.
Pozdrawiam
Hej
To po kolei- w starym MSR zapchała się dysza. Trudno było się do niej dostać, ale nasz Kajetan co umie naprawić każdą maszynę w Kwarku, w końcu to rozgryzł. Niestety gaz płynął nierówno, jakoś tak chlapał. Nie wiem co by było dalej, bo chyba znów ukręciłam gwint. Jeszcze nie pokazałam Kajetanowi, nie teraz ma czasu, ale jak tylko będzie miał wolną chwilkę spytam czy to na pewno gwint. Ten palnik od nowości miał kłopoty z dozowaniem gazu i z tego powodu zwykle nie odwracaliśmy butli do góry dnem, kładliśmy ją na boku. Inaczej gaz dosłownie się lał.
Nowy palnik to Optimus Vega, taki jak Leśnej. Tylko już po pożarze, więc trochę ciężko mu chodzi regulacja płomienia. Od czasu jak po odwróceniu wylał się gaz i omal nie spaliliśmy wspaniałej chatki (opiszę to, to była piękna strażacka akcja, Edek w skarpetkach z ognistą bombą w gołych dłoniach i strumienie płonącego gazu na śniegu…)
I teraz najważniejsze. Po 7 miesiącach gotowania na zimowych palnikach w temperaturach od 0 do -35 stopni z przewagą temperatur około -15, nie widzę powodu do odwracania butli z gazem do góry dnem. Nieodwrócone też wypaliliśmy do końca. Kłopot z zapłonem wystąpił nam tylko raz, na Lofotach. Było -18, w dołku gdzie przymusowo biwakowaliśmy pewnie mniej, a gaz nie był zimowy (zielona butla optimusa, pełna). Gaz nie wydostał się z butli, nie było co zapalać.
W Szwecji w zeszłym roku przez półtora miesiąca z powodu awarii zimowego MSR-a używaliśmy palnika Pocket Rocket- nakręcanego na butle. Temperatury powyżej -20, zwykle -10. Palił bez problemu, podopalaliśmy na nim też resztki gazu pozostawiane przez poprzedników w schronach. Ani razu nie było problemu z odpaleniem.
Reasumując – odwracanie butli do góry dnem już dwa razy niemal nie spowodowało pożaru. Raz gaz nam wypłynął w namiocie (na Hinnoya). Siedzieliśmy tylko pod tropikiem, nie było blisko nic palnego. Jose zasypał to błyskawicznie śniegiem i zgasło. Drugi przypadek już opisałam, w malutkiej chatce daleko od drzwi. Strasznie się tym wystraszyłam. Ugasiłam podobnie jak Jose zakopałam w zaspie, inaczej nie wiem co by się stało. Po tym wypadku mróz nadal sięgał -20 a my już nie odwracaliśmy butli i też dopaliła się do końca.
2- pulki. Ja mam mało bagażu. Większość to jedzenie, czasem mam go 20 kg, ale reszta to prawie nic, namiot, palnik, gaz, termos, bielizna (plus czapka i rękawiczki) na zmianę i puchowe biwakowe rzeczy, które mi nie przeszkadzają w plecaku. Jak dla mnie mała pulka jest wystarczająco duża, a naprawdę lubię z nią zjeżdżać. Duża jest zdecydowanie mniej zwrotna, z małą zjechałam teraz z całkiem stromego wyciągu w Idrefjall, płynnymi zakosami, aż się sama zdziwiłam. Nie wiem po co ludziom wielkie pulki (piszesz że to tradycja- może z czasów kiedy nie było jeszcze lekkiego sprzętu, skóry renifera, brezentowe namioty itp…). Wiem, że niektórzy wybierają się z takimi dużymi pulkami na krótki biwak, ciągną worki z drewnem i to jest ok, drewno mi się na pewno nie zmieści, ale na zimowym trekkingu jest tak samo jak latem im mniej masz bagażu tym lżej.
Popatrzę na worki Gumotexu, mój już ma niestety dziurki poza tym mógłby być nieco szerszy.
Optymalny system holowania moim zdaniem zależy od umiejętności narciarza, wagi pulki i od warunków. Tu nie ma lepszego i gorszego każdy ma minusy i plusy. Podoba mi się jazda w dół z pulką na linkach, bez hamulca, ale zjadę też ze sztywnym holem i bywało, że użyłam hamulca.
Nie podpinaj go do sanek tylko do pasa, będziesz miał go pod ręką, dostępny bez zatrzymywania się, czasem nie ma jak stanąć.
I spróbuj grubszej linki, mi najlepiej hamowała polipropylenowa kanioningowa 10-tka (zużywam tak poprzecierane resztki) powiąż na niej węzły, ciężką pulkę trudniej zahamować na lodzie, stąd Jose wymyślił dwie pętle.
pozdrawiam!
Odnośnie gazu. Przesiadłem się na 100% propan, czyli sam sobie rozlewam gaz. Wyleczyłem się z kupnego gazu, nie widzę ani jednego „plusa dodatniego” tego procederu. Propan to samo dobro, paruje przy -40 stopniach. Nie trzeba nic odwracać, podgrzewać, trząchać, wkładać do worka na noc.
Znam zalety tego rozwiązania, wady również ;) Gdybym jeździł częściej zimą po kraju i „ościennych” pewnie sam bym lał propan, chociaż z domieszką izo butanu z zimowego kartusza dla bezpieczeństwa (czystym propanem jedziesz „czołgiem po rezerwie mostu”, 20-30% izobutanu zapewni Ci kilka barów bezpieczeństwa, to jest sporo przy tych cienkościennych kartuszach). Tylko z racji warunków lokalowych nie mam gdzie trzymać latami 10 kilowej butli. No i najważniejsze: sprawa jest bezprzedmiotowa przy wszelkich wyjazdach „lotniczych”, a w zasadzie 100% moich wypraw na północ, tak zimą jak i latem, była, jest i będzie tą drogą. Tu jest się skazanym na kupne kartusze i basta.
Pozdrawiam
dokładnie, zapomniałam dodać, że loty, bo teraz byliśmy samochodem:). Mi by się nie chciało w bawić w rozlewanie gazu. Naprawdę nie mam jakiś wielkich problemów z gotowymi kartuszami (nawet nigdy ich nie ogrzewałam w śpiworze), a nie kupuję nic nadzwyczajnego, zwyczajne mieszanki na stacjach benzynowych, czy w sklepach. Czasem takie techniczne do innego użytku niż turystyczne palą nawet lepiej niż 'nasze”, a cena niższa.
Ups, racja. Nie wziąłem pod uwagę drogi lotniczej.
takie czasy :) prawie nic nie lata
na szczęście nie bywam w -40 stopniach aż tak często :) jedyny plus to, że nie trzeba brać zapasu na całą drogę, można dokupić.
Mnie nie chodzi o bywanie w takich temperaturach, a o parowanie propanu. Zdarzało mi się po wypaleniu połowy kartusza przy ok. -10 stopni spadek mocy płomienia. Stąd przesiadka na pewniejsze paliwo jakim jest propan. Cena to sprawa równie ważna, to oczywiście mój punkt widzenia.
ja to rozumiem, tylko to nie jest dla mnie. I tak mam kłopoty z wyciekiem gazu i takich własnej produkcji butli bałabym się jeszcze bardziej, pomijając latanie i inne problemy organizacyjne.
Tak na marginesie- na północy bardzo ważny jest ogień. Choćby do suszenia śpiworów i butów. Jeśli mam piec topię śnieg na nim i tylko doprowadzam do wrzenia na palniku. Podobnie zdarzało mi się topić na ognisku. Moje dość zwykłe stalowe garnki MSR-a znoszą to nieźle i jak dotąd nie popękały. Kiedyś na samym początku naszych wędrówek, w Finlandii przepaliłam na piecu garnek z Intersportu, wcześniej używany w ognisku i rzucany wraz z plecakiem więc lekko pogięty. Był Jose.
Leśna opisała mi już kiedyś Twój patent z węzełkami, dobry sposób. Ja zamiast grubej linki wzorem pewnego Francuza użyłem kawałka węża PCV nawleczonego na linkę. O ile w miękkim śniegu działa świetnie, to na szreni czy ubitym nędza. Lepsze rozwiązanie wypatzyłem u polsko-holenderskiej pary w Finlandii -użyli łańcuszka. Na bazie tego ja swój nowy zrobiłem z łąncuszka nawleczonego na linkę fi 6. To pownno rozwązac problem. Jeszcze jedna rzecz z ich patentu: zamiast wieszać odcinek hamulca na linkach holu, zrobili szeroką uzdę zaczepioną po bokach pulek. Hamulec jest wtedy szerszy i zawsze pracuje symetrycznie. Ten luźno wiszący ma tendencję do uciekania w bok na pochyłym trawersie destabilizując nieco sanki.
Co do gazu i palników: wiesz, ja też całe lata funkcjonowałem zimą z palnikiem nakręcanym bezpośrednio na kartusz. Masa ludzi tak robi i żyją. W wielu sytuacjach to jakoś tam działa. Ale nie jest to rozwiązanie optymalne na mrozy i przy pewnej kombinacji czynników (temperatura, rodzaj i stan paliwa, typ palnika) może czasem zawieść. Niekoniecznie całkiem odmawiając pracy. Już sam fakt, że z jakiegoś powodu palnik nie pracuje pełną mocą może zwiększyć zużycie paliwa parokrotnie i spowodować kryzys z jego brakiem na trasie (niedawno koledzy przerabiali to z całkiem innych przyczyn latem na treku po Spitsie). Warto znać przyczyny i alternatywne rozwiązania. Palniki takie jak Vega wymyślono po coś. Akurat Ty kwestie techniczne świetnie ogarniasz, jako fizyk – kończyliśmy ten sam kierunek :))) i ja też od dawna robię w czym innym.
Z nakręcanym palnikiem jest tak, że jeśli ma sporą moc nominalną i krótką kolumienkę, to zwykle jest w stanie grzać kartusz podczas gotowania, że nie zgaśnie. Ale niech się trafi gorsze paliwo, niższa temperatura i zaczyna się walka. Palnik z wężykiem pozwala na kontrolę całego procesu (wsadzamy kartusz bardziej pod palnik lub nie). Tryb liquid mode daje Ci dodatkowo stały skład (i tym samym pręzność) paliwa jako bonus.
Co do pracy w tym trybie: przyznaję, jest dość kłopotliwy i wymaga wprawy. Opanowanie tego zajęło mi parę wyjazdów. Moc palnika jest mocno niestabilna na początku. Kartusz trzeba odpalić normalnie i przełożyć po 1/2-1 minucie. Bardzo mocno przykręcając zawór, bo palnik zaczyna huczeć jak rakieta zalany ciekłym paliwem. Jak mocno przykręcisz, to z opóźnieniem gaśnie. Znalezienie optymalnego otwarcia zaworu zajmuje niekiedy nawet powyżej 1 minuty. trzeba cierpliwie i powoli wyregulować. Zauważyłem, że lepiej kłaść kartusz na boku niż dokładnie do góry dnem -mniejsze ryzyko zatkania się zaworu przez zanieczyszczenia w paliwie. Jeśli się przytyka, przejście na krótko z powrotem na tryb normalny pozwala udrożnić linię paliwową. Nikt nam z resztą nie każe palić w tym trybie do końca zbiornika. Ja wręcz tego unikam z powodów j.w.
Cała ta zabawa ma wg. mnie sens przy pracy z dużymi kartuszami. Na skandynawskim wyjeździe zimą używa się głównie takich. One są odpalane wielokrotnie i dzięki tej metodzie za każdym razem zachowują się tak jak świeży.
Argument/incydent z rozszczelnionym kartuszem mnie nie przekonuje. Kwestia starannego podpinania kartuszy. Fakt, że załatwiłaś już trochę gwintów wiele mi mówi ;) :))) Ja sam mam chyba tylko 1 na sumieniu przez te wszystkie lata :))) Widziałem z resztą kartusz skutecznie wysadzony tą metodą w równie barwnych okolicznościach, tylko latem/wiosną. Istotny jest sam fakt rozszczelnienia kartusza/złącza z palnikiem i zapalenia wyciekającego paliwa.
Pozdrawiam
Reasumując- zważywszy na moje zdolności do psucia, zapasowy palnik i dodatkowa butla na wypadek kłopotów i będzie lepiej:)
To nie tak, że jestem jakoś bardzo niestaranna, staram się, ale bywam zmęczona (oba wycieki wystąpiły wieczorem), zwykle jest ciemno, ciasno, zimno, mam na sobie brudne rękawice. Gwinty są aluminiowe, lekkie, ale miękkie, naprawdę nie trzeba dużej siły żeby ukręcić. A przy zalodzeniu- żeby nie dokręcić. Letnie palniki też mi się kończą po 2-3 latach czyli (bardzo na oko) ok 500 nakręceniach.
Prawda jest też taka że w Europie nigdzie nie jest się aż tak daleko od cywilizacji żeby nie dało się zdobyć więcej gazu. Kilka dni marszu i dojdziesz do ludzi. W Chile miałyśmy kłopot jak gaz się skończył. Gotowałyśmy w kubkach za 3 zł na ognisku i też było ok. Mam fajne foty :)
piszesz, że widziałeś rozsadzony kartusz…czy on wybuchł?
Tak, przebieg incydentu znam z relacji sprawczyń ;) parę godzin po akcji. Skutki (zwłoki kartusza) widziałem osobiście. Niedokręcony do końca kartusz, wyciek gazu wokół gwintu i pożar tamże po zapaleniu ( bodaj przypadkowym – piezozapalnik wciśnięty podczas dokręcania – ale to domysł tylko, palnika nie widziałem).
Z racji niemożności zgaszenia, wybrano wariant ewakuacji personelu ;) Po (chyba) minucie lub coś k. tego nastąpiło kaboom -w przegrzanym kartuszu wysadziło denko. To w sumie dość bezpieczny sposób destrukcji i ważna informacja. Jedyne zagrożenie jak wiesz z doświadczenia ;) to zatem kula ognia – mogą ucierpieć ludzie, sprzęt lub architektura chatkowo-wiatowa. Jeśli dobrze pamiętam w tym czasie chatka-bacówka na Jaworniku k. Komańczy nie miała jeszcze podłogi na szczęście. Z resztą gaz zwykle pali się kilka cm nad ziemią – ja sam mam na sumieniu taki dywan ognia w pewnej kuchni :P dawno temu. Palnik przeżył, wg. właścicielki. Dla uczczenia przygody z denka kartusza zrobiono wazonik dla paru zerwanych leśnych kwiatków :)))
Pozdrawiam
to nam się upiekło w takim razie. Prawdopodobnie odwróciłam niedokręcony kartusz (na gwincie mógł być lód, bo pamiętam że kręciłam do oporu, a że nie chciałam nic więcej ukręcać nie na siłę). Gaz spłynął po wężyku i się zapalił. Chatka była maleńka cała drewniana wraz z podłogą. Zdjęłam garnek, Edek wyrwał z osłonki butlę z płonącym palnikiem i w skarpetach wybiegł na dwór, mówi, że puścił jak już nie mógł utrzymać. Ja byłam w butach, więc złapałam kijek i wlokłam tę bombę kilkanaście metrów aż poza ubity przed chatką śnieg (strasznie tam najeździli na skuterach), próbowałam zakopać wcześniej ale było zbyt twardo. Za mną ciągnął się pas płonącego gazu (raczej palił się bezpośrednio na śniegu, został stopiony, potem zalodzony ślad). I dopiero jak narzuciłam ze 20 cm śniegu płomień zgasł. Wszystko się oczywiście oblodziło.
Ucierpiały tylko moje rękawiczki, były na stole. Woda się wylała na podłogę. To chyba nie mogło długo trwać, ale na pewno dłużej niż minutę. Ręce trzęsły mi się jeszcze z kilkanaście minut. Przez kilka kolejnych dni gotowałam na zewnątrz. I zawsze miałam pod ręką łopatkę. Tam była gaśnica, ale nie doszło do odpalenia. No i było zimno. jakieś -20, w chatce może -10.
Miałem na myśli głownie fakt, że właśnie w takiej sytuacji JEST pewien czas na reakcję, tak jak w Waszym przypadku czy w tamtej historii. Sprawę ułatwia fakt, że płynny gaz szybko odparowuje i nawet w ciekłej postaci szybko lokalnie wypala. Podobny wyciek z kuchenki benzynowej były chyba sporo groźniejszy. Nie widziałem osobiście w przypadku typowej kuchenki z butelką i pompką, ale czytałem o paru wypadkach zakończonych naprawdę nieprzyjemnie (ciężkie obrażenia, szpital). Byłem za to świadkiem, jak kolega bohatersko w łapach ewakuował ponad naszymi plecakami zalaną płonąca benzyną samoprężną radziecką kuchenkę PT-1 (tzw. kostka/breżniewka) lub PT-2 ( Ogoniok, bliźniaczka Juwla z NRD i Optimusa Svea, skądinąd b. zacny model).
Aha, dopiero teraz odkryłem, że Twój przedni hamulec do pulek nie jest „automatyczny najazdowy” tylko bardziej „ręczny”. Musisz zrzucać/zsuwać pętlę hamującą po holu pod sanki i potem ręcznie ją wyciągać. U mnie w każdej wersji wisi ona stale podpięta do linek holowniczych przed dziobem pulek i jest bezobsługowa. Opada automatycznie pod sanki, kiedy tylko pojawi się luz na holu, gdy ten znika jest z powrotem wyciągana. Uprzedzając pytanie, nie generuje to wyraźnych szarpnięć, przynajmniej w starej wersji. Nowa poczeka chyba na chrzest bojowy do następnej zimy :(
Pozdrawiam
hamulca używam sporadycznie, w tym roku nawet nie przygotowałam pętli. Lubię szybkie zjazdy i dopóki nie jest to niebezpieczna ściana wolę pokręcić.
Tak naprawdę ostatnio spuściłam hamulec chyba w 2017… Moje pętle są dużo dłuższe niż takie, które mogłyby się same podnieść. Włażą pod całe dno. Nie trzeba ich wciągać, spadają same, ale potem trzeba je wyciągnąć. Pewnie każdy ma swoje sposoby i swoją technikę. Mi ostatnio pulka prawie nie przeszkadza. Dogadałyśmy się nawet na muldach po skuterach. Nie wiem czy to ona łagodnieje na starość, czy może ja się czegoś nauczyłam :)?
I Ty i Leśna piszecie, że tam na północy najlepiej sprawdzają się buty typu śniegowce. Leśna pokusiła się nawet o stwierdzenie, że skóra przez konieczność okresowej impregnacji jest zdyskwalifikowana. Zastanawia mnie jak by sprawdził się taki zestaw złożony z klasycznych trekkingów z pełnej skóry i overboota? Wtedy skóra nie wymagałaby impregnowania bo od działania śniegu chroniłby ją wspomniany overboot i jego membrana.
Skóra jest ok. Tradycyjny but Samów był przecież z reniferowego futra. Na Finnamrkvidda kiedyś dla sprawdzenia przeszłam dię bez butów, założyłam worki od namiotu na botki. Fajnie. Wilgoć z zewnątrz to na mrozie marginalny problem. Zmrożony śnieg nie moczy stopy. Overbut nie pomoże w kwestii wilgoci własnej z ciała, ale gdyby użyć worków foliowych na stopy bylby ok. Ludzie tak robią. Zwłaszcza jak noszą klasyczne biegowe buty do sztywnych wiązań. Ja nie przepadam za gumą. Parcieje nieprzyzwoucie szybko. Jeśli uda mi się kupić duże buty ze skóry gdzie zmieszczą się 3 bardzo grube skarpety lub filcowy botek chętnie zastąpię nimi śniegowce. Tak zrobił kiedyś Roman na Szpitzbergenie i był zadowolony. Ważne żeby te buty miały miękką podeszwę, tego wymaga nasze wiązanie i jak dla mnie powinny być bez ocieplenia. Sama skóra jak góra w śniegowcu. Roman miał o ile pamiętam wojskowe. Klasyczne trekkingi są za sztywne.
, Czemu bez ocieplenia?
Obserwuję na YouTube takiego gościa ze Szwecji, który wędrując Zimą na nartach z pulkami używa butów NNN bc firmy Alpina model Alaska. To bardzo wysoki skórzany but z otokiem i ociepleniem, ma też membranę. Oczywiście są to buty kilka rozmiarów za duże by zmieścić do nich dodatkowe skarpety. Twierdzi że sprawdzają mu się wyśmienicie. , Pole edycji
Nie pisał czy nosi jakieś vb na stopach? Tu naprawdę nie ma już więcej możliwości albo folia (i może być but jaki chcesz) albo suszysz i wtedy ocieplenie musi dać się wyjąć.
Mnóstwo ludzi jeździ w sztywnych, ocieplanych butach, zaryzykowałabym, że więcej niż 99 %, ale większość z nich wychodzi na kilka godzin i wraca na noc do hotelu, a tam są suszarki do butów. Nie wiem jak długo Twój Szwed wędruje ale ja bez suszenia (i bez worków) wytrzymałabym najwyżej kilka dni, potem bym marzła.
Dopisuję, bo zapomniałam, to oczywiście zależy od temperatury. Na Lofotach w temperaturach powyżej -10, z przewagą – 5, wytrzymałam w sztywnych skórzanych górskich butach z membraną 3 tygodnie, susząc je mniej więcej co 5 dni, ale jak się oziębiło i zrobiło się poniżej -15 myślałam, że już nigdy nie rozgrzeję stóp. Suszenie niewiele dawało, bo lód narasta na zewnętrznej warstwie ociepliny (fizyka), a tam się nie dało dostać więc jak lodu było dużo jedna noc w ciepłym nie wystarczała żeby się pozbyć całej wilgoci.
1 teraz już rozumiem czemu problemem jest ocieplina. Nie pomyślałem o tym, że lud będzie narastał.
2. Szwed wychodzi na nieco dłuższe tury. Jednak daleko mu do waszych wojaży po 2 i więcej tygodni w takich warunkach. Raczej to jest dwie trzy noce z tego co obserwuję,, a czasem nawet jedna noc. Ale raczej w warunkach mrozu i braku dostępu do źródła ciepła, które mogłoby pomóc suszeniu.
3. faktycznie Szwed używa vb. to raczej takie chałupnicze podobne jak w wykonaniu Agnieszki. Jednak jest to jakaś bariera chroniąca ociepline przed akumulacją lodu
4 czemu upieracie się przy miękkich butach do wiązań x-trace? Ja i Pim stosujemy dość wysokie i sztywne buty turystyczne. W moim przypadku but ma pełen otok i sztywność podeszwy b/c. Kluczem jest odpowiednie wyprofilowanie podeszwy. Dokładnie wyginięcie w górę w przedniej części buta.
Pięć nie zamieszczam linku do Szweda z y t bo znowu system wrzuci mnie do spamu. 🤦😁
2- Dwie, trzy noce można wytrzymać bez suszenia, vb tyle zwykle wytrzyma więc to wszystko Szweda nie dotyczy.
4- nie upieramy się, ja w ogóle nie mam w zwyczaju się upierać w takich sprawach. Nie mam buta górskiego z wymiennym botkiem i wystarczająco wygiętymi w górę palcami, a miękkie kapcie (typu śniegowce) odpowiadają mi pod wieloma względami, są wygodne, nie ugniatają, nie obcierają… itp. Nauczyłam się odbijać ze śródstopia nie z czubków palców jak w sztywnych butach i opanowałam zjazdy w kapciach, czyli proteza kopyta jaką moim zdaniem jest górski but nie jest mi potrzebna do nart.
To ogólnie bardzo ciekawe, bo o istnieniu śniegowców dowiedziałam się od Pima, i jako główny argument przeciwko górskim butom przyjęłam (za nim), że w miękkim „kaloszu” stopa pracuje i mniej zmarznie. I to jest prawda!
I dodam: w opisie wiązań X-trace jest wzmianka, że but może być każdy o ile ma miękką podeszwę.
Muszę się uderzyć w piersi. Stwierdzenie, że się upierasz, to z mojej strony zbyt swobodne szafowanie formą wypowiedzi.
to, że Michał doradził ci taką formę buta, dowodzi tylko jego szerokich horyzontów i jak bardzo elastycznie potrafi myśleć.
Ja generalnie nie mam problemów z zmarznięty mi stopami. Nie ważne czy miękki czy mocny sztywny but. Właściwie moje wypytywanie dotyczyło związku buta z nartą i możliwością wygodnego sterowania deskami. Skoro nauczyłaś się dobrze to robić w miękkich butach, to można przyjąć, że nie było tematu.
już kilka razy trafiłam w sieci na filmik pokazujący jak ktoś wdziewa do X-Trace kolejno coraz to cieńsze buty po czym zjeżdża ze stromego stoku. Różni ludzie, różne style jazdy, Na końcu zawsze są japonki :)
Ostatnio powaliło mnie dwóch starszych panów pokonujących leśny stok ślicznym telemarkiem. W japonkach widać było pewną hmm… niepewność, ale zjechali podobnie stylowo. Czyli dużo przede mną, bo tak to ja nie umiem!