Jesienna Korsyka- Asco

Nocowaliśmy pod cytadelą, niezbyt wygodnie, więc zwinęliśmy się bardzo szybciutko. Przebiegliśmy plątaniną uliczek, minęliśmy Stary Port i w jakimś otwieranym właśnie barze dowiedzieliśmy się o mapy. W dzień wszystko szło nam nad wyraz sprawnie. O dziwo, bo Bastia jest mała trafiliśmy na duży i już otwarty sklep- Atlas. Było w nim całe mnóstwo map. Pan za ladą doradził niedaleki Desert des Agriates i powiedział, że za 5 minut jest autobus do Saint Florent.  Nie mieliśmy planów więc zgodziliśmy się na ten. Wyposażeni w nową mapę L’Ile Rousse pobiegliśmy na centralny plac, ale nie umieliśmy odszukać przystanku. Wystraszeni, że już nie wydostaniemy się z Bastii (a pociąg do Calvi dopiero o 16-tej!)  zdecydowaliśmy się biec na stację. Bastia jest mała i wszędzie jest blisko. Wskoczyliśmy do pociągu nie do końca wiedząc gdzie jedzie i wysiedliśmy w Ponte Leccia. To była pierwsza miejscowość,  objęta przez nasze mapy.

Ponte Leccia fot Jose Antonio de la FuenteTen pośpiech, być może jeszcze wywieziony z domu zmusił nas do nerwowego krążenia po uśpionej wioseczce ze stacją w szczerym polu (jakieś 800 metrów szosą w prawo jest duży sklep). Nadal nie bardzo wiedzieliśmy gdzie iść. Byliśmy raczej blisko gór, u ujścia doliny prowadzącej do Haut Asco, latem kursują tam taksówki, teraz mogliśmy tylko podziwiać drogowskaz z nieoptymistyczna liczbą 27 i piękne igły Aquiles de Popolasca (z głupoty nie sfotografowałam).

U okropnym upale przeszliśmy kilka kilometrów szosą i nikt nas nie zabrał. Jedyna para, która się zatrzymała powiedziała, że jadą gdzie indziej. Bez nadziei skręciliśmy w boczną drogę prowadzącą w stronę gór. Po kilkuset metrach zatrzymał się pierwszy przejeżdżający samochód. Młody mężczyzna w zagraconej furgonetce przewiózł nas przez cały kanion Asco- piękne miejsce.

kanion Asco, fot Jose Antonio de la FuenteNic oprócz nas nie jechało. Wielokrotnie stawaliśmy żeby przepuścić kozy. Próbowaliśmy troszkę rozmawiać używając mieszanki francuskich i włoskich słów, podpierając się prostym angielskim. Chłopak wyśmiał jakieś fotografujące się dziewczyny w krótkich spodenkach. Po południu zrozumieliśmy co było śmieszne. Korsykę porasta kolczasta makia, spodenki zdecydowanie muszą być długie.

Asco, fot Jose Antonio de la FuenteKilka zakrętasów przed wsią spotkaliśmy pasterza z resztą stada. Chłopak zatrzymał się, a starszy, siwy pan o imieniu Pascal dowiedziawszy się, że jestem z Polski bardzo usilnie dopraszał się przyrzeczenia, że zaproszę tam co najmniej kilka pięknych Polek. Najchętniej blondynek! Obiecałam, bo jeszcze byśmy tam stali… Dziewczyny nasz kierowca zapewniał, że Pascal ma 180 kóz i robi doskonały kozi ser. Najlepszy z konfiturą z fig. Podobno palce lizać :). Łatwo go będzie odszukać. Zagroda półtora kilometra przed Asco. W dół drogi po lewej… może spróbujcie? Panowie nie wyglądali groźnie, ciekawe jakie by mieli miny :).

Asco, fot Jose Antonio de la FuenteW Asco zaopatrzyliśmy się w wodę. Z przygodami, ale się udało. Okazało się, że nie mamy butelek, a we wsi były tylko 3, już dawno pozamykane bary. Ostatecznie dostaliśmy flaszkę od pary starszych Francuzów w kempingowym samochodzie. Była dwulitrowa i bardzo solidna, towarzyszyła nam aż do końca.

fot Jose Antonio de la FuenteRejon Asco to łagodne, porośnięte kolczastymi krzakami pagórki, poprzecinane przez suche kaniony. Tereny bezludne, wiejskie na pierwszy rzut oka raczej niepozorne. Nie doceniłam ich. Pomysł, żeby zrobić zdjęcie przyszedł mi do głowy dopiero kilkaset metrów za wsią, gdzie zeszliśmy w poszukiwaniu znakowanego szlaku.

fot Jose Antonio de la FuenteWiem, że to bardzo głupie i to co stało się potem odebrałam jako chichot Korsyki.

fot Jose Antonio de la FuenteUstawiłam się z powagą prawdziwego fotografa… wycelowałam, założyłam filtr, chyba nawet wcześniej wyczyściłam obiektyw. Nacisnęłam migawkę,… a tu klapa. Aparat pisnął. Rozładowały się nowe baterie. Nie wiem czy winne było fotografowanie na wilgotnym statku, biwak nad plażą czy nocny atak zraszaczy. Fakt, że poczułam się oślepiona, pozbawiona jakiejś istotnej części siebie i oczywiście bardzo rozczarowana.

fot Jose Antonio de la FuenteGdybym od razu doceniła korsykańską wieś, brak baterii ujawniłby się znacznie wcześniej, jeszcze w cywilizacji. Tak pozostało nam tylko iść jak najszybciej do jakiejś większej miejscowości. Zdecydowaliśmy się na fragment ścieżki L’Ile Rousse- Corte, zaznaczonej na mapach i oznakowanej na pomarańczowo, ale bardzo mało uczęszczanej, pozarastanej i dzikiej.

fot Jose Antonio de la FuenteWspinała się kolczastym zalanym słońcem zboczem, a wyżej przedzierała przez gęsty las. Nazbieraliśmy tam pierwszych kasztanów.

fot Jose Antonio de la FuenteNa mapie była zaznaczona jakaś cabana. Doszliśmy do niej chwilkę przed zmierzchem. To dobry, bardzo wygodny domek. Otwarty i z pięknym widokiem.

IMG_4059Dopiero tam poczułam, że jestem w górach. Zwolnij-pomyślałam – zwolnij i otwórz oczy. Nie ma co gonić za czymś mega niezwykłym, lepiej docenić to, co już się ma.

PS: wszystkie zdjęcia: Jose Antonio de la Fuente

 

 

Share

Jesienna Korsyka

Dlaczego Korsyka? Znałam ją, w jakimś sensie już „zaliczyłam”, przeszłam cały GR20, połaziłam po licznych, niżej położonych dróżkach, przejechałam rowerem setki kilometrów. Sporo widziałam. Trochę się bałam, że może będzie nudno. Naprawdę :). Zdecydowaliśmy się jednak na Korsykę, bo w porównaniu z każdymi innymi europejskimi górami jesienna pogoda jest tam najłaskawsza.

widok na północne wybrzeże i półwysep CalviStatystycznie i w październiku i w listopadzie jest tylko po 10-11 deszczowych dni. Co trzeci, czyli nie najgorzej :). Niektóre strony podawały prawdopodobieństwo deszczu ok. 20%, czyli nawet trochę mniej. Podobne warunki panują tylko we włoskiej części Alp Nadmorskich. We Francji i w Pirenejach pada bardziej i co ma ogromne znaczenie jest znacznie zimniej.

fragment szlaku Mare a Monti- 400 m npmKorsyka jest górzysta (i skalista) już od poziomu morza. Wiele interesujących tras przebiega nisko, często nawet poniżej 1500 metrów, więc jesienne temperatury są tam znacznie łagodniejsze niż w Pirenejach czy Alpach gdzie zwykle łazi się znacznie wyżej niż 2- 2,5 tysiąca metrów. Pewnym ryzykiem był wiatr- silniejszy niż gdziekolwiek na kontynencie, ale postanowiliśmy się odpowiednio ubrać i przetrwać, a w razie problemów uciec na Sardynię.

bukiWażnym argumentem był też dojazd. Jest dużo tanich lotów do Pizy, a promy z Livorno do Bastii kosztują tylko 30 Euro. Bardzo tanie jest też wydostanie się z lotniska w Pizie- 1,6 Euro, i dojazd z Pizy do Livorno-2,5 Euro. To bardzo blisko. Zajmuje chwilę.

Prom w LivornoPewnym problemem jest brak większych map. Te, które mieliśmy: IGN 1:25000 dzielą wyspę na kilkanaście kawałków i żeby móc swobodnie pochodzić trzeba by zabrać ze dwa kilogramy papieru. Zabraliśmy tego z połowę. Mapy są dostępne na Korsyce, o ile uda się znaleźć otwarty sklep. Moje pochodziły ze Sklepu Podróżnika, na miejscu dokupiliśmy jednak jeszcze kilka. Wszystkie miały ten sam błąd. Rzeźba terenu, lasy rzeki i źródła były przedstawione wręcz doskonale, podobnie jak trasa GR20. Inne szlaki już znacznie gorzej. Wielu ścieżek nie pokazano, pomimo tego, że w terenie miały znaki. Czasem jako znakowany, oznaczono na mapie szlak z dosłownie jednym znakiem, w praktyce niemal nie do odszukania. Nie pokazano wielu schronów, brakowało większości leśnych dróg.

Lac MurvelaTo jednak nie jedyny kłopot. Nawet osobie bardzo dobrze obeznanej z mapami zajmie troszkę czasu przetłumaczenie tego co widzi na papierze na warunki korsykańskie.

pod Monte Cinto, podejście z AscoTrudno jest pozbyć się przyzwyczajeń i prawidłowo zrozumieć mapę. Płaskie łączki nad rzeczką- w Alpach czy Pirenejach łatwa relaksująca trasa, na Korsyce najprawdopodobniej okażą się zawalonym głazami, pełnym dziur i małych wyniesień labiryntem, co i raz poprzerastanym kolczastymi krzakami. Stok o nachyleniu 40 stopni- niby dałoby się zejść, ale tu prawie na pewno się nie da. Połowa to urwiska i skałki, na drugiej połowie królestwo kolcolistów, jałowców i róż. Nie do pokonania.

Lasy nie rosną na równym, tylko na poszarpanych i stromych skałach. Rzeczki to gmatwanina stawków i wodospadów… czym niżej tym trudniej (nie łatwiej, jak u nas). Mnóstwo zwierząt powydeptywało swoje prowadzące donikąd ścieżynki. Świnie doszczętnie rozryły grunt. Rzeki często płyną w kanionach. Po deszczach wielu z nich nie da się bezpiecznie przejść. Generalnie bez ścieżki czy choćby kopczykowego oznakowania błądzenie jest tu niemal pewne,

trawers w grani Monte Cintoa znalezienie miejsca na namiot to często wielka sztuka.

Przełęcz TaragineTo odkryliśmy jednak dopiero na miejscu. Podobnie jak zalety (i wady) lokalnego transportu, bazy noclegowej i sklepów. To czy cokolwiek znajdziemy, złapiemy, dostaniemy … zawsze było niespodzianką. Polubiliśmy to.

nocna BastiaPrzyjemnym zaskoczeniem była dla nas też obfitość jedzenia łatwo dostępnego w korsykańskich lasach. Niemal wszędzie poniżej 1300 metrów owocowały kasztany. Brodziliśmy w owocach i liściach. Aż do 1600 m rosły jeżyny- w wielu miejscach obsypane owocami. W całym swoim życiu nie zjadałam tylu borowików. Powszechne były też wszystkie rodzaje maślaków i kilka odmian rydzów. Trafiały się pojedyncze koźlaki i zajączki. W wielu miejscach rosły gromadnie dorodne kanie. Ilość grzybów wielokrotnie przekraczała to co dalibyśmy radę zjeść, trzeba by mieć ciężarówkę żeby je wszystkie pozbierać. Poza tym jadaliśmy też świeże owoce- poniżej 1200-1300 metrów owocowały drzewa poziomkowe- arbutus unedo, rodząc setki jaskrawych, 2-2,5 cm kulek o smaku banana zmieszanego z brzoskwinią i o konsystencji poziomki, jak się dowiedzieliśmy po jakimś czasie, nieco nasączonych alkoholem. Dojrzałe i miękkie są pyszne, nieco twardsze jadalne i sycące, chociaż troszkę bezsmakowe jak niezbyt dojrzały banan.

W listopadzie na wyższych halach mróz posłodził owoce tarniny (bez przemrożenia bardzo cierpkie) zmiękły też róże. W lasach trafialiśmy na dzikie gruszki-ulęgałki, a nisko i blisko miejscowości na pojedyncze drzewa figowe. Przy pasterskich zabudowaniach rosło troszkę pokrzyw, ale niewiele w porównaniu z latem. Większość sklepów była pozamykana, zamknięto też niemal wszystkie bary.

CalenzanaSchroniska były otwarte, ale bez obsługi. Większość z nich miała kasetki na pieniądze, co odkryliśmy po jakimś czasie (były poukrywane w sypialniach). Nocleg kosztował tam 11 Euro. Kilka było bezpłatnych, w niektórych była dodatkowa opłata za gaz (1,5 Euro), w większości zgromadzono ogromny zapas drewna. Unikaliśmy schronisk bo przed wyjazdem wyczytałam, że w wielu łóżkach grasują pluskwy. Co żyło w nich naprawdę, nie wiemy. Na drzwiach schroniska Thiglietu wisiał obrazek owada przypominającego psią pchłę, a ludzie z którymi rozmawialiśmy mówili, że „to coś” pogryzło ich nieco po tyłkach.

świt pod schroniskiem ThiglietuW górach było cudownie pusto. Z miejscowych spotykaliśmy niemal wyłącznie myśliwych, w październiku można było, jeszcze zobaczyć pasterza (widzieliśmy dokładnie dwóch), czy pojedyncze osoby wędrujące GR-em (tych spotkaliśmy dokładnie ośmioro), potem poznikały nawet samochody z szos.

Lac NinoKażdy dzień był zachwycająco inny,  ochładzało się, wydłużała się noc, żółkły i opadały liście, paprocie przebarwiały się na ognisty pomarańcz, czerwieniały buki, rudziała trawa. Przeszliśmy przez wszystkie strefy roślinne Korsyki od łagodnych śródziemnomorskich wybrzeży przez lasy zarośnięte prawie jak dżungla, suche zarośla kolcolistów i pozbawione roślinności wysokogórskie rumowiska.

Cyrk Solitude

Monte Cinto

Sypialiśmy pod gołym niebem, w namiocie w pasterskich szałasach, w kilku parkowych i prywatnych schronach…

biwak pod gołym niebemZ naszego miesięcznego łażenia dałoby  się ułożyć kilka sensownych i logicznych tras. Jak najbardziej do powtórzenia, chociaż być może nie dla każdego- trzeba nieść zapas jedzenia na tydzień i namiot, a podejść i zejść jest mnóstwo, znacznie więcej niż na GR-rze (w wielkim przybliżeniu przeszliśmy ok 550 km i 25 tys metrów w górę i w dół).

jarzębiny i karłowate olchy- alnus virdisNagrodą jest samotność i dzikość, do tego oczywiście mnóstwo nieznanych, niezadeptanych miejsc. Jesienna Korsyka to egzotyczny i bardzo tani raj. Naprawdę magiczny. Światło jest zupełnie inne niż latem. Kolory wręcz nieprawdopodobne. Wykorzystuje się każdą chwilę od brzasku do zupełnej ciemności,  mając dla siebie cały świt i zmierzch. Po górach snuje się mnóstwo malowniczych, a nieszkodliwych chmur zawieszonych w klarownym, przezroczystym powietrzu. Wbrew moim oczekiwaniom nie brakowało nam czystej wody.

potokZastanawiam się tylko jak Wam to teraz opisać? Macie jakiś pomysł? Chyba warto jak najdokładniej, bo najprawdopodobniej komuś się przyda?

idzie noc, idzie jesień

PS. w styczniu 2015 wróciłam na Korsykę, bo bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda zimą. Początek relacji jest tu.

Share
Translate »