Laponia 22 cz5 Kilpisjärvi-Meekonjärvi

Chatka na Trójstyku granic pełna. To rzecz jasna było do przewidzenia, ale pomimo wszystko poczułam się zaskoczona. Bywałam w Finlandii tylko zimą, a teraz przecież pełnia lata… Tłok nie okazał się wielkim problemem, ludzie się poprzesuwali, mężczyzna w średnim wieku, który wcześniej zajął miejsce na pryczy, a jak wrócił było nas tam już pięcioro bez urazy przeniósł się na podłogę, tam też ułożyła się autostopowiczka, co przyszła w nocy. Padał deszcz, było gorąco, ale oczywiście przyjemnie. Międzynarodowe towarzystwo, profesor z Holandii (wykładał gościnnie na SGGW i uwielbiał biebrzańskie bagna ) z żoną, para Finów matka i syn- wszyscy czworo przypłynęli tu z Kilpisjarvi promem. Dziewczyna jechała z Włoch na Nordkapp, a tajemniczy człowiek (który ustąpił miejsca) o świcie znikł bez słowa znów zostawiając plecak.

Dojadłam ostatnie pulpety, schowałam na okienku puszkę omułków, którą niosłam przez cały czas (i nie zjadłam) z nadzieją, że kogoś ubawi, lub może się przyda Agnieszce. Kropiło, było wietrznie i ciepło. Zejście do Kilpisjarvi przyjemne, po łagodnych pagórkach. Na szlaku sporo ludzi. Brzózki już lekko zżółkły, nad jeziorem szalała deszczowa chmura. Marzył mi się dzień odpoczynku, nie cały, aż tyle nie potrzebowałam, ale pół. Noc na kempingu, prysznic, lepsze jedzenie. Ta noc nawet bardziej niż jedzenie, więc chociaż to uniemożliwiało pójście do sklepu zapytałam w Kilpisjärven Retkeilykeskus. -Weekend wszystko zajęte-szkoda- powiedziałam, pewnie żałośnie, bo recepcjonistka znalazła mi maleńki domek. Tylko na 1 osobę, bez łazienki. Zgodziłam się natychmiast. Zamiast do sklepu poszłam zjeść w restauracji, potem do sauny, popołudnie przespałam. Pod wieczór wybrałam się nad jezioro, bo było pięknie. W środku nocy zaczął mnie boleć brzuch, z czasem robiło się coraz gorzej. Torsje, biegunka. Rano mdliło mnie już przy każdym ruchu, ledwo się dowlokłam do recepcji. Miejsce miłej dziewczyny z poprzedniego dnia zajęła flądra zbyt zajęta nic nierobieniem żeby mi pomóc. Ofuknęła żebym tak nie stała, bo ktoś pomyśli, że się u nich zatrułam (a niby gdzie?) podała numer do lekarza, który okazał się pielęgniarką w Norwegii, oddaloną o ponad 100km. Ta jedna odebrała i powiedziała, że mnie uratuje, ale musiałabym do niej przyjechać. Inne telefony, które dostałam potem w sklepie (co robi i za stację benzynową i za punkt apteczny- zamówione lekarstwa są dostarczane następnego dnia autobusem) były głuche, lub się odzywał automat. Apteka, o ile pamiętam z Muonio nie chciała sprawdzić czy mają lek zawierający w składzie nifuroksazyd, w Kilpisjarvi mieli tylko loperamid, a autobus co mógł mnie zawieźć do Muonio mi uciekł. -Jedz ryż, kup sobie jakiś dżem i dużo pij (najlepiej rozgazowaną colę)- radziła córka – lekarka, więc wyszłam z zapasem ryżu i cukru. Mili ludzie w barze przy stacji (tym samym, z którego wyruszyliśmy z Jose na naszą pierwszą arktyczną wyprawę w 2016) pozwolili mi zalać wrzątkiem ryż błyskawiczny i posiedzieć przy kilku kolejnych herbatach. W żadnym z hoteli nie było wolnego miejsca, więc wróciłam na szosę, którą rano przyszłam 6 km z kempingu. Było mi zimno. Na szlaku minęła mnie starsza pani ubrana w całości na różowo- dzień dobry – powiedziałam uprzejmie i zwymiotowałam (na własne buty). Myślałam żeby zanocować w wiatce, była niedaleko, ale zaraz tam zmarzłam więc się powlokłam dalej.

Najbliższa chatka (Saarijärvi), była pełna ludzi, najgęściej w płatnej części. Ktoś wyszedł rozbić namiot. Dwie panie spały. Dwie okupowały palniki. Padłam w kącie pryczy, bez jedzenia, nie mogłam zasnąć. Panie przy kuchni smażyły placki, kiedy skończył się ich olej sięgnęły po chatkowy (co dla takich jak ja zwykle jest wielkim skarbem), lały go tak obficie, że z patelni zaczął się unosić dym i włączył czujnik pożarowy. Wycie obudziło jedną ze śpiących kobiet, wstała odkręciła urządzenie od sufitu, wyjęła baterie, uśmiechnęła się do mnie promiennie i natychmiast zasnęła. Góra placków wyglądała jakby miała nakarmić armię. Starsza spróbowała, uznała, że są niedobre i poszła je wyrzucić do toalety. Zostałyśmy we 3 (bo te od placków rozbiły sobie obok namiot). Same z dymem.

Norweżki Linda i Borghild pożegnały się rano. Linda wracała, przyszła tylko odprowadzić przyjaciółkę, zanim się rozstałyśmy pokazała mi lecznicze rośliny, na które mogę trafić po drodze. Sama zbierała korzeń „rosenrot” (jak mi się wydaje różyńca)- adaptogen- substancję, która wzmacnia cały organizm. Od niej wiem, że z bażyn można nie tylko wycisnąć sok (to najbardziej popularny sposób ich użycia), ale też ugotować kompot. I ten kompot stał się moim podstawowym jedzeniem. Kompot i ryż. Nic innego mi nie wchodziło.

Borghild szła tą samą drogą co ja, wszyscy inni, których spotykałyśmy – na Halti. Obie robiłyśmy to samo. Celebrowałyśmy śniadania, jadłyśmy ciepły lunch w kolejnej chatce (oddzielnie, bo zawsze byłam pierwsza), spałyśmy w następnej. W Kuonjarjoki trafiłyśmy na Rosjanina. – Trochę go przycisnęłaś- powiedziała mi potem Borghild tak taktownie, że nie byłam pewna czy „trochę” znaczyło zbyt mało, czy zbyt dużo… a ja tylko nie mogłam się nadziwić, że tak po prostu tu jest, gotuje grzyby (nomen omen same kozaki), a wojna nawet go nie obchodzi. Miał prawo stałego pobytu w Australii, ale bywał w Rosji stamtąd przyleciał -Umrze dyktator będzie po wojnie- powiedział obojętnie- a mi nikt nie broni tu być, mam wizę Schengen. Przyznam, że mi zabrakło słów. Dalej nie wiem co powinnam była powiedzieć. Już zjadłam, więc wyszłam i zostawiłam chłopaka z Borghild.

W Meekonjärvi było jak w ulu. Przyszłam pierwsza, w chatce para, skwaszona, może na mój widok, posiedzieli aż przyszli kolejni ludzie, a potem nadal skwaszeni wyszli z namiotem i nie zajrzeli nawet zjeść chociaż zapraszaliśmy. A nam było całkiem wesoło. Włoch prezentował buty do rzeki, które kupił (przez internet) w Wenecji (duże, wysokie zakładasz na to co masz i idziesz sucha), Borghild napaliła, młodzi Finowie co przybiegli przed nocą suszyli spodnie, tuż za chatką był dość głęboki bród. Rano przyniosłam wodę i nagotowałam litr kompotu zanim wszyscy wstali. Potem trudno się było dopchać do kuchni. Z gapiostwa zostawiłam tam przykrywkę do garnka, ale odkryłam to dopiero dużo później.

Trasa przez cały czas była łatwa. Ładna, spokojna, dobrze oznakowana, rozpoznawałam miejsca, które znałam z zimy, ale wrażenia były zupełnie inne. Teraz weszłam w nieznany mi teren. Minęłam lasek, szłam kamienistą doliną wzdłuż jeziora. Pogoda była piękna, brzózki złote. W cieniu długo utrzymał się nocny szron.

Share

Laponia 22 cz4 Ovre Dividal-Treriksroset

Obudziłam się przed świtem i jakoś mi się nie chciało spieszyć. Człowiek, który mnie dogonił wieczorem jeszcze spał, Niemcy wynurzyli się niespodziewanie z krzaków, już za przełęczą- zwijali namiot, ale chyba też się grzebali. Przez długi czas szłam sama. I to był piękny pogodny dzień. Wysoko, więc bez upału. Z widokami, które sięgały wybrzeża. I niby było monotonnie, ale bardzo mi się tam podobało. Wielki na mapie bród okazał się szeroki i płytki, ze słabym nurtem. Za nim dogodna łączka. Usiadłam, bo zgłodniałam. Jak zawsze kiedy pogoda pozwala porozkładałam skarpety i wkładki z butów, niech schną. Rozłożyłam namiot i śpiwór, wilgotne po chłodnej nocy. Na drugim brzegu pojawili się Niemcy, dwóch mężczyzn w średnim wieku, teraz już lekko znajomych. Nosili ciężkie skórzane buty, takie jakie miewają myśliwi i z zapałem przeskakiwali rzekę po kamieniach klucząc i zawracając. Strasznie to było zawiłe, strasznie długie, ale chyba też emocjonujące, bo kiedy do mnie dotarli stanowczo domagali się podziwu.

-Przeszłaś w kaloszach- odezwał się Łysawy (niezbyt błyskotliwie, bo się suszyły)- no tak, po to je mam- Niepotrzebnie!-Siwy nie doczekał się swojej kolejki- Oczywiście- zgodziłam się uprzejmie, udając że nie widziałam jak głęboko zanurzali przy tym nogi. Zanim zjadłam spektakl powtórzył kolejny Niemiec, ten który nocował koło mnie. Młody chłopak. Wpadł jedną nogą po kolano. Dogoniłam ich przy kolejnym brodzie, czy raczej bagnie, przez które sączył się potok. Młody objadał się łochyniami. Były rzeczywiście wspaniałe, w tym roku wyjątkowo ogromne, ale że podobno halucynogenne, nie jem ich dużo, chociaż są smaczniejsze od czarnych jagód. Starsi już teraz na pewno mokrzy przyśpieszyli. I znów byłam sama, i było pięknie. Bezdrzewna szeroka dolina została w dole, przede mną rozwijały się kolejne pagórki pozarastane tylko jagodami, mącznicą- jadowicie czerwoną i bażynami. Stawałam, zbierałam. Pogodne dni są w Laponii w mniejszości więc trzeba było wykorzystać ten. Pod wieczór minęłam chatkę DNT. Nawet nie zajrzałam. Szlak prowadził w urwisty kanion, za mną piękne widoki, ale nigdzie nie było ani skrawka płaskiego, nic pod namiot. Skalne rumowiska, wyżej piarg. Za przełączką ogromne jezioro, też otoczone morzem kamieni. Schodziłam kręciłam się i nic, więc wracałam i wędrowałam wzdłuż jeziora. Na jego końcu widziałam malutkie sylwetki 3 Niemców. I 3 namioty. Z trudem udało mi się utrzymać grzeczny dystans. Zamieniliśmy z daleka kilka słów. Młody z dumą sfotografował biwak.

Ranek był mętny, z biegiem dnia pogoda się pogarszała, zaczęło padać, potem lać. Nad dolinami kotłowały się ciemne chmury i chociaż deszcz ciął po oczach, i nie miałam jak usiąść czy zjeść było pięknie i nawet zrobiłam kilka zdjęć. Co trudne, bo te wszystkie ochronne warstwy, kurtka, peleryna, łapawice, i torba na aparat wyścielona folią. Woda w potokach zmętniała, ale nie chciało mi się wyciągać filtra.

Niemców spotkałam tuż przed chatką, dotarliśmy razem. I razem beztrosko stłoczyliśmy się pod okapem na ławeczce. Kobieta, co akurat wyszła wylać pomyje rzuciła żebyśmy poszli do toalety, ale nie ruszyliśmy się. Nie było źle, ściana zasłaniała wiatr i nie padało na nas aż tak bardzo. Kobieta wróciła nawet się nie chowając przed deszczem i tak siedzieliśmy sobie i gadaliśmy o szlakach i DNT. Opowiedziałam o człowieku co mi zabronił wejść do przedsionka, ale dał płatki. -O tu też mamy taką skrzynkę ożywił się facet co przed chwilą przyszedł mokry.- Ale pustą… powiedział zaraz -mam coś lepszego! -I wręczył mi kilogram szwedzkich pulpetów.- Za dużo przyniosłem! Przyszedł tylko na weekend, a miał torby z prowiantem, który mi wystarczyłby pewnie na 2 tygodnie. Nie jadam mięsa, w każdym razie bardzo mało, ale te pulpety mi się przydały. Było zimno i spalałam więcej niż przewidziałam. Pomijając już stracone na początku dwa dni.

W międzyczasie minął nas Młody i nie stanął. Panowie oznajmili z dumą, że teraz się wybierają na szczyt i, że już się nie zobaczymy. W ten sposób rozładował się szlakowy tłok i do końca zostałam sama z górami. Pogoda się poprawiła, przez moment nawet świeciło słońce. Blask w dolinach tak kontrastował z cieniem rzucanym przez resztki chmur, że wydawało się, że zaraz coś się zdarzy. Coś dziwnego, coś doniosłego. Nieświadoma co wchodziłam coraz wyżej i wyżej. Były tam już same gołe skały, dolina zwęziła się, narastał wiatr. Naniósł chmur. Znów pędziłam przebierając jak najszybciej nogami, pilnując równowagi i ścieżki, tylko teraz zbliżała się noc, więc kusił mnie każdy skalny blok, każdy uskok, co mógłby zasłonić wiatr, a nie zasłaniał.

Szlak opadał, przekroczył szwedzką granicę, od podmokłej doliny dzielił mnie już tylko jeden próg. Pędząc kątem oka zobaczyłam kolibę. Malutką. Nie dało się w niej położyć, ale można było ugotować, posiedzieć. Zanim przyszpiliłam do ziemi namiot wiatr wyrwał mi karimatę i przerażona, że odleci za horyzont ganiałam po skałach i bagienkach aż ją złapałam. Tropik łomotał nocą jak szalony. Deszcz marzł. Nad długą mokrą doliną przetoczyła się łuna zachodu i świt. I było pięknie, chociaż lodowato i groźnie.

Z biegiem dnia wichura troszkę ucichła, lub może nie czułam jej tak bardzo, bo zeszłam. Po zaroślach wełnianki, rozjechanych przez jakiś ciężki pojazd, wzdłuż rzeki doczłapałam do chatki, skuliłam się pod okapem i tym razem nie zlekceważyłam pomysłu, że lepiej mi będzie w toalecie. To był wielki budynek, który służył też jako schowek i drewutnia. Rozwiesiłam tam przemoczone rzeczy, wyjęłam worek z jedzeniem. Rozsiadłam się i rozleniwiłam. A człowiek co przypadkiem przyszedł po drewno wrócił z czajnikiem gorącej wody. Nie lubię DNT, uważam że to rodzaj mafii, ale ludzie to inna historia. Bywają przyjaźni.

Wyszłam znów otulona peleryną. Deszcz nie ustał, ale byłam najedzona, przebrałam się w cieplejsze rzeczy. I wiedziałam, że przenocuję pod dachem. Dzisiaj dla odmiany się wyśpię. Szlak prowadził do styku trzech granic, w Finlandii czekała bezpłatna chatka!

Share
Translate »